prolog

89 7 3
                                    

Pięcioro mężczyzn w czarnych, perfekcyjnie dopasowanych garniturach.

Tłum przechodniów pędzących bez tchu, by dopiąć swoje własne sprawy na ostatni guzik.

Zdecydowany uścisk na naładowanym pistolecie, który jeszcze przed chwilą dyskretnie spoczywał w czarnym, skórzanym obiciu. Zawsze gotowy do ataku. Gotowy do wypuszczenia pocisku z niesamowitą siłą rozrywającą tkanki ściśnięte w rozpaczy i strachu.

Pisk.

Ucieczka.

Nieme krzyki.

Głęboki oddech po wyczerpującym biegu. Jedno spojrzenie w dół i mroczna pewność, że to jeszcze nie koniec.

Mury starego i opuszczonego budynku o siedmiu balkonach, każdy z nich coraz wyżej i wyżej.  

Moje kolana stykające się z zimnym i kruchym podłożem piątego balkonu.  

Strzał.

Wrzask człowieka, który właśnie umiera.

Odważne kroki za moimi plecami. Coraz bliżej i głośniej.

Pisk, który wydarł się pośpiesznie z moich ust, zatrzymany spoconą dłonią trzymającą moją obolałą głowę w miejscu.

Mocny uścisk na ramieniu i uniesienie mnie do pozycji stojącej w mniej niż sekundę.

Plecy mocno przylegające do zimnych barierek.

Jedna, zardzewiała śruba, która z trzaskiem wysunęła się z metalowych poręczy.

Lot.

Lot bez skrzydeł.

bezsennośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz