25. I Found

231 18 0
                                    

  Stuk. 

  Coś spadło? 

  Nie, chyba mi się zdawało. 

  W bibliotece panuje tak irytująca cisza, że mój mózg sam wymyśla jakieś podejrzane odgłosy, żeby tylko odciągnąć mnie od monotonii. 
  Unoszę głowę i skupiam zmęczony wzrok na parze nastolatek siedzących przy stole naprzeciwko. Czytają razem jakąś książkę i chyba odrabiają lekcję. Kto normalny przychodzi z samego rana w wigilię do biblioteki, żeby się uczyć? Ja, na przykład, jestem tu z kompletnie innego powodu.
  Przenoszę spojrzenie na otwartą książkę. Litery zlewają mi się w jedną czarną masę. Głupi Otello. Dlaczego to musi być napisane takim trudnym językiem?

  Po co ja tu w ogóle siedzę?

  Przeczytanie jakiejś książki, która oderwie mnie od moich problemów po nieprzespanej nocy, wydawało się takim świetnym pomysłem. A tymczasem jestem jeszcze większym kłębkiem nerwów niż wcześniej. 

  Zamykam oczy i staram się szybko wymyślić, co powinnam teraz zrobić. Boże, niech ktoś mi powie, co mam teraz zrobić, bo chyba wykorzystałam już wszystkie możliwe drogi ucieczki.

  Bibliotekarka siedzi za ladą i popija jakiś parujący napój z brązowego kubka. Dobry pomysł, pójdę na kawę. 

  Wróć. 

  Ona nie pije kawy.

  To herbata. 

  Cholerna zielona herbata.  

  Daniel. 

  Znów chce mi się płakać. Zaciskam pięści, żeby jakoś doprowadzić się do porządku i szybko wychodzę z biblioteki, zostawiając nieszczęsnego Otella na stoliku pod oknem. 

  Płatki śniegu szybko roztapiają się na moich rozpalonych policzkach, kiedy przemierzam ulice Oslo, kierując się w stronę swojego mieszkania.

  Wigilia. Wszyscy się cieszą, ja mam ochotę wpaść w którąś z ogromnych zasp przy odśnieżonych chodnikach i zostać w niej do wiosny. 

  Próbowałam wszystkiego. Dosłownie wszystkiego.
  Daniel nie zablokował mojego numeru, ale od paru dni miał wyłączony telefon. Byłam pod jego mieszkaniem kilka razy, ale nikt nie otwierał, a w środku nie paliło się żadne światło. Posunęłam się nawet do pisania do jego znajomych i rodziny z pytaniem, czy mogłabym z nim pogadać, ale nikt nie był zainteresowany udzielaniem mi informacji na jego temat.
  Wyszłam na jakąś totalną desperatkę. I zostałam z niczym. 

  Zatrzymuję się pod sklepem meblowym, przypominając sobie moją niedawną rozmowę z psychologiem. Za witryną sklepową widzę parę rozmawiającą z ekspedientką. 

  Farba.

  Zdrapywanie farby. 

  Wszystkie łzy, które wylałam z siebie w ciągu ostatnich paru dni powinny rozpuścić już wszystkie pozostałe warstwy. Każdą szczęśliwą i nieszczęśliwą chwilę mojego życia. 
  Myślałam o tym wszystkim dużo. Strasznie dużo. I gdyby ktoś o to zapytał, to może nawet odpowiedziałabym, że zaczęłam sobie już to układać. Ale to bzdura. Nie ma czego układać. Nie ma już żadnej warstwy, żadnego koloru. Tylko białe płótno. Nie da się nic zmienić na obrazie, którego nie ma. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi go namalować od nowa. 

  Dzwoneczek nad drzwiami anonsuje opuszczenie sklepu przez roześmianą parę. Bez namysłu wchodzę do środka i rozglądam się, szukając tak naprawdę nie wiadomo czego. Kręcę się między regałami, wciągając do płuc zapach surowego drewna wymieszany z zapachem lakierów, rozpuszczalników i czymś, czego używa się na skoczni. Albo do przygotowywania nart. Albo do czegoś w tym stylu, bo ten zapach natychmiast przypomina mi o Danielu. 

migraine || daniel-andré tandeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz