Rozdział pierwszy i ostatni

31 5 0
                                    

Siedział w jadalni wpatrzony w wazon, który tak bardzo mu przypominał jego narzeczoną. Była martwa. Kwiaty uschły już tydzień temu, ale on nie miał zamiaru ich wyrzucić. Bo ona tak bardzo się cieszyła, kiedy je dostała. Tylko to po niej zostało. Uschnięte kwiaty i biały kapelusz. Ten, który nosiła w wakacje, kiedy byli w Hiszpanii. 

Za ścianą krzyk. Potem huk. Potem głośny płacz małej dziewczynki. Dotarli już do sąsiadów. Zaraz jego kolej. Ale on siedział spokojny. Przecież nie miał już dla kogo żyć. Nie zdążył się ożenić. Nie ma drugiej takiej Emilii. Jego matka za granicą. Nie zdążyłby do niej dojechać. A może ona też już nie żyje?

Kolejny strzał. Za oknem. Czyli strzelają pod kamienicą. Przez chwilę pomyślał, że może uciekłby jakoś, ale... to nie miało sensu. Prędzej czy później i tak zginie. Przygnębiała go tylko myśl, że nie będzie miał go kto pochować. On nie zdążył pochować Emilii, bo brutalnie spalili ciało. Był przygotowany na śmierć. Zastanawiał się tylko, jak to jest. 

Wstał w końcu od stołu i podszedł do okna. Za ścianą nadal dało się słyszeć płacz małej dziewczynki. Stłumiony krzyk: "Tatusiu, obudź się!". Pewnie oszczędzili dziecko. Ale zostawili je samo, na pastwę losu.

A on uronił łzę. Spłynęła mu po policzku. Bo przypomniał sobie te wszystkie piękne chwile z Emilią, które odeszły tak szybko i niespodziewanie. Wojna zmieniła całe jego życie w piekło. Stał spokojnie, patrząc w okno, którego już nigdy więcej nie zobaczy. On wiedział, że to ostatnie minuty, że zaraz przyjdą po niego. 

Huk. Wpadli uzbrojeni do domu, wywarzając drzwi. "Nie ruszać się!" - krzyczeli. Bał się, ale wcale nie było tego po nim widać. Wbiegli do jadalni. Skierowali broń w jego stronę. Odwrócił się i podniósł ręce do góry. Oni nadal krzyczeli, robili przy tym bardzo dużo hałasu. On nie słuchał. Był odłączony od świata. A myślał tylko o Emilii. Ukląkł. Serce biło mu coraz szybciej. To były ostatnie uderzenia. Chcieli wybić wszystkich. Zadawali pytania o kosztowności, otwierali wszystkie szafki, a resztę mebli przewracali. On milczał. Pełen powagi patrzył na wiszący na wieszaku biały kapelusz, podczas gdy łzy napływały mu do oczu. 

"Kocham cię, Emi-" - powiedział. Nawet nie dokończył jej imienia. Padł strzał, prosto w klatkę piersiową. A on upadł twarzą na podłogę. Jeszcze sprawdzili mu kieszenie. Potem wyszli, poszli piętro wyżej. Oczy miał otwarte, skierowane w kierunku wazonu. Ale już nie widział, przecież był martwy. Krew powoli sączyła się z jego ciała. Ostatnie łzy kapały na podłogę. Ostatni oddech. Ostatnie bicie serca. Robił się zimny. 

Te uschnięte kwiaty pewnie nadal stoją w wazonie. A jego ciało zjadają larwy. Nikt go nie pochował, bo nie miał kto. A kamienica? Stoi pusta, pewnie niedługo zostanie wyburzona i będzie tutaj jakiś inny budynek. A córeczka sąsiada? Może ktoś ją przygarnął, a może umarła z głodu. A kapelusz? Może nadal wisi, zżółknięty.  A ci, co go zabili? Cóż... spotkało ich nieszczęście.

On odszedł. Do swojej Emilii.

Wojno, EmiliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz