Rozdział I (z I)

36 3 0
                                    

Chłód jesiennego poranka przenikał do moich kości. Odnosiłam wrażenie, że każda maluteńka komórka  w moim ciele już zamarzła. Wydawało mi się, że ja również niedługo zamienię się w krystaliczny sopelek lodu, ale to nie było możliwe. Mimo to, zimno nie opuszczało mojego ciała, tak, jakby zagnieździło się tam już na zawsze. Czy ono nigdy nie minie? Mróz otulał mnie w ten sam sposób, co gruba kołdra każdej nocy. Z tą tylko różnicą, że był o wiele mniej przyjemny.

Podziwiałam złote, brązowe i czerwone liście pokryte szronem. Było tu dużo drzew.  Zmrożona trawa chrupała pod moimi stopami, gdy stawiałam długie kroki. Torba, którą wcześniej przerzuciłam przez ramię obijała się o moje biodro. Pobliski strumyk chlupotał dosyć głośno. Oprócz dźwięków, które wydawała woda i mojego przyśpieszonego oddechu, panowała cisza. Ptaki jeszcze nie zaczęły śpiewać, chociaż w tych okolicach ich trajkot nie należał do codziennych zjawisk. Okolica była wymarła. Może dlatego ptaszyska się tu nie zadomowiły? Często nad tym rozmyślałam.  Nie wiem która była godzina, wybiegłam z domu, nie patrząc na zegar. W każdym razie, do wshodu słońca zostało jescze trochę czasu. Powinnam zdążyć.

Byłam coraz bliżej. Czułam to. Znałam drogę na pamięć, podejrzewam, że mogłabym dojść do miejsca, do którego właśnie zmierzałam z zamkniętymi oczami, ale za każdym razem podświadomie wiedziałam kiedy dokładnie dotrę do celu. Tak, jakby ktoś mnie prowadził. Może właśnie tak było.

Woda szumiała coraz głośniej. Strumyk niedaleko rozszerzał się, by w końcu przemienić się w jeziorko. Właśnie tam szłam. Nad jezioro.

Przyśpieszyłam. Drzewa były już wszędzie. Obumarłe liście krzyczały, gdy po nich przechodziłam. Wkroczyłam do lasu. Do lasu pełnego tajemnic i zagadek, mrocznego lasu, którego wrogość potęgowała tylko wyobraźnia przypadkowych przechodniów. Ja nie bałam się go. Żyłam wraz z nim. A to oznacza, że i ja byłam pełna tajemnic i zagadek, że byłam mroczna, i że tak jak las, casami umierałam, a czasami rodziłam się na nowo. Byliśmy jednością. Pomimo tego, że się spieszyłam, starałam się nawiązać z nim kontakt. Podziekować, przeprosić, poprosić o coś. Las był wszechświatem, w którym egzystowałam. Mogłam go prosić o wszystko. A on za każdym razem słuchał. Może to dobrze, że nie było tu zbyt wiele ptaków. Rozpraszałyby nas.

Biegłam. Moje ciało przepełniało napięcie, oczekiwanie, podniecenie, ekscytacja i ten nieznośny chłód. Przedzierałam się przez gęstwiny różnokolorowych liści i suchych gałązek. Od czasu do czasu jedna czy dwie przesuwały się po mojej twarzy, niekiedy ją zadrapując. Nie zwracałam na to uwagi. Chciałam uciec od zimna. Uciec do krainy szczęścia, oderwać się. Nie chciałam umierać, a jedynie ukryć się na jakiś czas przed smutkiem. Nad jeziorem stawałam się dla niego niewidzialna, nie mógł mnie dopaść. Kochałam to uczucie, tą wolność. Chociaż czy to była wolność? Owszem, uwalniałam się od jednego, lecz zaraz stawałam się zależna od drugiego i byłam na niego skazana. To nie wolność. To niewolnictwo.

Między drzewami dostrzegłam dym. Ogień. Rozpalił ognisko.
Gwałtownie zatrzymałam się na skraju lasu. Przeszłam kilka metrów po polance, by upewnić się, że nikogo nie ma w pobliżu. Nareszcie, nareszcie, nareszcie! Kilkanaście kroków ode mnie znajdowało się jezioro, nieopodal tlił sie żar.

Podeszłam do paleniska. Iskry sypały się na lewo i prawo, jakby chciały mi coś powiedzieć. Poczułam zapach spalenizny, który napewno nie pochodził z małego ogniska. Rozejrzałam się. Nie dostrzegłam nic innego, co mogłoby nieść ze sobą taką woń. To On! Mój ukochany!

Zachwycona usiadłam na oszronionej trawie, a torbę rzuciłam obok.  Zimno gdzieś znikło, chłód opuścił moje ciało, za to pojawiło się przyjemne ciepło. Rozgrzewał mnie. Nie ogień. On. Był gdzieś w pobliżu.
Siedziałam tak dłuższą chwilę, rozkoszując się przemijającym uczuciem wyobcowania, gdy w końcu pierwsze promienie jesiennego słońca padły na moją twarz. Słońce majaczyło gdzieś między koronami drzew. Zdążyłam.

✓ Lucyfer Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz