Jonghyun położył głowę na blacie baru, z półprzymkniętymi oczami obserwując bezbarwny chaos panujący w zadymionym, dusznym pomieszczeniu. Ludzie tańczyli w amoku, jakby jutro miało nigdy nie nadejść, pozwalając największym żądzom zerwać się z więzów woli i zawładnąć spoconymi ciałami, płynącymi wraz z muzyką. Jonghyun czuł się okropnie i nawet stojący przed nim kieliszek nie był w stanie nic w tym przypadku zdziałać. W jego szklanej powierzchni odbijały się światła przeszłości, nadające całej tej beztroskiej zabawie groteskowy wydźwięk. Przez chwilę Kim zastanawiał się nawet, czy nie lepiej by dla niego było, gdyby niepostrzeżenie ulotnił się z tego barowego stołka, zniknął w cieniach nocy, samotnie przeżywając swój nagły smutek. Nie zdążył jednak choćby się ruszyć, bo z tłumu falujących bez pamięci postaci wyłonił się pewien dobrze mu znany chłopak, niemal natychmiast kierując swe kroki w jego stronę.
- Hyung, wyglądasz okropnie – oznajmił Taemin, jednocześnie sadowiąc się wygodnie na stołku obok. Cały był rozgrzany tańcem, a jego oczy migotały radośnie, oznajmiając światu jak świetnie ich właściciel się bawi. Chłopak rozejrzał się uważnie, po czym nachylił się do Jonghyuna. – Czy ja też tak źle wyglądam? – zapytał zaniepokojonym tonem. Kim zlustrował wzrokiem jego długie włosy, w niektórych miejscach poburzone, w innych klejące się od potu. Mimo wszystko Taemin wyglądał dobrze, on zawsze wyglądał dobrze. Jonghyun pokręcił przecząco głową, a młodszy zmrużył oczy podejrzliwie, po czym związał włosy w małego, uroczego kucyka, tylko potęgując swoją wrodzoną słodycz, którą usiłował zatuszować przychodząc w miejsca takie jak to.
- Gdzie zgubiłeś Minho? – zapytał Jonghyun, machinalnie starając się wypełnić lukę w urwanej konwersacji. Tak naprawdę niewiele obchodziło go, gdzie ten Żabol się szwendał, bo zawsze prędzej czy później zjawiał się przy Taeminie, rzadko odstępując go choćby na krok.
- Jestem – odezwał się niski, niemal ginący w natłoku dźwięków głos, tym samym potwierdzając rozważania Jonghyuna. Minho przysunął sobie stołek i usiadł za Taeminem, tak blisko, by móc objąć go rękami w pasie i ułożyć brodę na ramieniu chłopaka. Młodszy uśmiechnął się na ten czuły gest, wplatając palce w ciemne włosy ukochanego i pieszczotliwie je czochrając. Patrzenie na ten uroczy obrazek wcale nie polepszyło sytuacji Jonghyuna, wręcz przeciwnie – teraz był już niemal pewien, że jeśli szybko się stamtąd nie ulotni, to ten wieczór nie skończy się przyjemnie dla nikogo.
- Wiecie, ja już może… - zaczął, ale dwie pary ciemnych oczu wpatrzyły się weń z taką intensywnością, że nie był do końca pewien jak zakończyć to zdanie. Nie chciał, żeby jego przyjaciele wzięli go za gbura. Skoro już przystał na ich zaproszenie, to pewnie oczekiwali od niego, że będzie się bawił tak dobrze jak oni. Niestety, taki scenariusz był z góry skazany na porażkę.
- Hyung, co ci jest? – zapytał Minho, lustrując przyjaciela badawczym spojrzeniem. – Myślałem, że trochę się rozerwiesz, a wyglądasz jak siedem nieszczęść…
- To nie tak… po prostu… to miejsce… - wymamrotał Jonghyun, niepewny czy rzeczywiście chce komukolwiek tłumaczyć powód swojego wisielczego nastroju.
- Hyung, mówiłeś, że kiedyś chodziłeś na dyskoteki! – wciął się Taemin, najwyraźniej szczerze przejęty sytuacją. – Myślałem… myśleliśmy, że przyjście tu pomoże ci wrócić myślami do lepszych czasów… - Jego słowa zabolały Jonghyuna bardziej, niż sam mógłby się tego spodziewać. Lepsze czasy? Tak mogły wyglądać w perspektywie wspomnień, ale one wcale nie były dobre. A mimo to serce tęskniło, jak zwykle najgłupsze z możliwych.
- Ja po prostu… - zaczął, ale zawiesił głos, orientując się, że kompletnie nie wie, co powiedzieć. Wpatrując się w tę uroczą dwójkę, emanującą wzajemnie dawanym sobie szczęściem, czuł jak powoli topi się w beznadziei własnej przeszłości, która nie dawała mu spokoju nawet teraz. Zwłaszcza teraz. Nie był już nawet pewien, czy faktycznie chce uciec od wyczekujących spojrzeń swoich przyjaciół. Nie wiedział, czy ponowne schowanie się w jaskini własnego smutku nie będzie tragiczne w skutkach. Po raz pierwszy miał dziwną potrzebę rozmowy, wyrzucenia ukrytych w słowach i obrazach wspomnień, które czaiły się w jego umyśle, po cichu czekając, by od czasu do czasu zaatakować ze zdwojoną mocą.
- Hyung, opowiesz nam? – Taemin patrzył na niego dużymi oczami przepełnionymi współczuciem. Chciał Jonghyunowi pomóc. Ale czy pomoc w ogóle była możliwa? Już po wszystkim, przeszłość pokryła się papierosowym popiołem, i leżała zagrzebana pod stertą codziennych, szarych spraw, co jakiś czas tylko na nowo zaczynając się żarzyć. Mimo wszystko, pod wpływem tych dwóch wyczekujących spojrzeń, Jonghyun mimowolnie zaczął sięgać w głąb pamięci, segregować chaotyczne wspomnienia, zastanawiać się od czego zacząć, czy w ogóle zaczynać.
- No nie wiem… - mruknął, uciekając wzrokiem, wlepiając go we własne dłonie. – To raczej beznadziejna historia… - dodał, ale spotkało go wymowne milczenie. Wziął głęboki wdech, przygotowując się na urzeczywistnienie kształtów myśli, które dotąd pozostawały zamknięte w umyśle i sercu, skrępowane linami samotności. – To było… - zaczął, z rosnącym poczuciem irracjonalności całej tej sytuacji. Czy naprawdę zamierzał wreszcie zwierzyć się komuś z ciążącego mu balastu? W dodatku w takim miejscu; miejscu nadającym jego słowom ironiczny wydźwięk. – To było dawno, jeszcze zanim was poznałem – zakończył zdanie, ale zaraz nowe słowa same wypłynęły z jego ust. – Może gdybym was wtedy znał, miałbym inne pojęcie o miłości… - stwierdził, zaskakując samego siebie.
- Wiedziałem, że chodzi o miłość – powiedział Taemin do Minho, uśmiechając się uroczo, a Jonghyunowi przeszło przez myśl, czy ta dwójka przypadkiem nie założyła się o powód jego stanu psychicznego. Darował sobie jednak dociekania, bo zachowane w pamięci obrazy już przejmowały władzę nad jego słowami.
- Czy to była miłość…? – odezwał się Kim, rzucając znak zapytania w przestrzeń, będąc jednak świadom, że sam jest jedyną osobą, która może znać odpowiedź.
- Jak miał na imię? – Taemin z rosnącą ciekawością wpatrywał się w przyjaciela, najwyraźniej żądny kolejnych szczegółów z rysującej mu się w głowie, romantycznej historii zakochanych. Jonghyun czuł gorzki posmak w ustach, na samą myśl, jaką jego mały przyjaciel będzie miał minę, kiedy opowieść faktycznie dobiegnie do końca. Jeśli dobiegnie.
- Kibum – odparł, wymawiając to słowo na głos po raz pierwszy od całych wieków; tysięcy dni nasiąkniętych desperackimi próbami zapomnienia. To imię brzmiało dziwnie, kiedy nie wypowiadał go ani z czułością, ani z gniewem, ani nawet z rozpaczą. Jakby bezbarwny ton głosu odbierał jego pierwotne znaczenie, zapomniane przez wszystkich, zakopane, pozostawione samemu sobie. – Kim Kibum – dodał, wiedząc, że teraz nie ma już odwrotu. Że raz zaczęta opowieść musi dobrnąć do końca.
CZYTASZ
Mayhem // Jongkey
FanfictionTaniec nie potrzebuje refleksji, taniec to misterium uczuć, zdążyłem się już tego nauczyć podczas tych nocy spędzonych na obserwowaniu kocich poczynań mojego towarzysza. To był pierwszy raz, kiedy kawałek po kawałku, oddech po oddechu, zatraciłem si...