wstęp

2 1 0
                                    

Wyjazd z rodzinnego miasta na studia wydawał się o wiele prostszy, gdy całe twoje życie tkwiło już w bagażniku samochodu, starannie zapakowane i gotowe do drogi. Ostatnie uściski z rodzicami, chociaż niepozbawione goryczy, były znacznie cieplejsze, przepełnione uczuciem, które motywowało do nieuchronnej podróży. Nawet jeśli w oku mamy zakręciła się łza, a ja ubrana w grubą bluzę wciąż cierpiałam z powodu gęsiej skórki, to wszyscy od rana byliśmy już pogodzeni z faktem, że w domu rodzinnym przybędzie o jeden wolny pokój więcej.

- Będziesz dzwonić codziennie, prawda? – zapytała mama, zaglądając przez uchylone okno samochodu.

Silnik już pracował, a odgłosy radia wypełniały wnętrze pojazdu na przemian z zaniepokojonymi miauknięciami mojego kota, usadowionego w transporterze. Tata stojący obok przewrócił tylko oczami.

- Czy czasem nie prosiłaś o to samo Willema, gdy wyjeżdżał? – odparłam z uśmiechem – A teraz sama nie chcesz z nim rozmawiać, kiedy dzwoni.

Mama zaśmiała się, odsuwając od okna. Tata od razu objął ją ramieniem.

- To coś innego, zresztą dobrze wiesz.

Wyglądali tak szczęśliwie razem, nawet w tej chwili, żegnając się ze mną. Miałam nadzieję, że teraz więcej czasu będą mogli poświęcać sobie nawzajem, chociaż częściowo powrócić do czasów młodości i znowu zrobić w swoim życiu miejsce na odrobinę szaleństwa.

Chwilę później, widząc jak co raz szybciej maleją machając do mnie w lusterku, myślałam o tych wszystkich latach, które spędziliśmy razem. Zabawy z Willemem w ogrodzie, niedzielne barbeque z sąsiadami w wykonaniu taty czy urodzinowe naleśniki, które mama zawsze przyozdabiała tą samą kolorową posypką, a nawet każdy zupełnie zwyczajny poranek przepełniony zniecierpliwiem przed wyjściem z domu – to wszystko mijało bezpowrotnie. Chociaż cieszyła mnie wizja podejmowania wyzwań, mających się pojawić w ciągu następnych lat, to jednak niesmak pozostał. Jechałam na wymarzoną uczelnię, wprowadzić się do mieszkania, które miałam wynajmować wspólnie ze starszym bratem, a jednak łzy zbierały mi się w oczach. Cała sytuacja wydawała się jeszcze bardziej żałosna przy głośnych jękach mojego kota.

- Cicho, Lucy – powiedziałam do niej, mam nadzieję że uspokajająco, ale słowa nie brzmiały przekonująco.

Kilka godzin drogi zapowiadało się naprawdę wspaniale.

                                                                                                ***

Po dwóch postojach na toaletę i jednym na szybki obiad w McDonaldzie, utrzymywana przy zdrowych zmysłach jedynie przez resztki kawy z termosu, zaparkowałam przed blokiem na obrzeżach centrum miasta. Moje westchnienie ulgi spotkało się z ciszą ze strony Lucy, która jak przy wcześniejszych przerwach umilkła z nadzieją na wyjście z transportera.

Nie ruszając się z miejsca wysłałam smsa do mojego brata. Wszystkie kartony i walizki zajmujące ponad połowę pojazdu już ciążyły mi w rękach. Mogłam nie oszczędzać i zamówić samochód przewozowy. Duży błąd. Willem prędko straci entuzjazm na widok całego tego cholerstwa.

Wydostałam się na świeże powietrze ze stęknięciem, obolała i z pełnym pęcherzem. Na widok wychodzącego z klatki schodowej brata nie miałam nawet siły okazać radości.

- Nigdy więcej się nie przeprowadzam – oświadczyłam, gdy ruszył w moją stronę z szerokim uśmiechem i równie szeroko otwartymi ramionami.

Pozostaliśmy w swoich objęciach przez kilka chwil. Mimo, że widzieliśmy się stosunkowo niedawno, bo podczas wakacji spędził trzy tygodnie w domu, stęskniłam się za nim.

Willem – dwa lata starszy ode mnie, żenująco zabawny, ale zawsze odpowiedzialny, ktoś na kogo zawsze mogłam liczyć... a teraz także mój współlokator. Loki w kolorze ciemnego blondu odziedziczył po matce, tak samo jak rozsiane po policzkach piegi i symetrię twarzy, której od dziecka mu zazdrościłam. Niemal całkowite przeciwieństwo mnie – z ojcowymi, brązowymi włosami przyciętymi do ramion i nieproporcjonalnie za dużym czołem. Całe nasze podobieństwo tkwiło w oczach, tak ciemnych, że niemal czarnych, co było powodem wielu przepełnionych czułością drwin ze strony babci, która od najmłodszych lat żartobliwie nazywała je brudnymi.

Gdy odsunęliśmy się od siebie, Willem od razu wydostał z samochodu transporter z kotem, by następnie wetknąć palce pomiędzy jego kratkę i z wyolbrzymioną słodyczą powiedzieć:

- Tak, moja mała Lucy. Za tobą tęskniłem najbardziej.

Pokręciłam głową z niezadowoleniem.

- Nie będę wam przerywać w takim razie.. Daj mi tylko klucze i powiedz gdzie jest toaleta.. – i po chwili – Naprawdę potrzebuję.

                                                                                        ***

Było już późno, zaczynało się ściemniać, więc do mieszkania przenieśliśmy tylko Lucy i najpotrzebniejsze rzeczy, odkładając resztę na następny dzień. W moim pokoju i tak stało już łóżko, a był to jedyny przedmiot mający w rzeczywistości jakiekolwiek znaczenie dla moich obolałych pleców.

Wnętrze, zgodnie ze studenckim standardem, zawierało jedynie podstawowe umeblowanie. W salonie używaną kanapę, mały stolik do kawy i oczywiście telewizor, na który Willem wydał wszystkie zarobione podczas wakacji po liceum pieniądze. Sąsiadująca z nim kuchnia była urządzona dość nowocześnie i wyglądała bardzo schludnie, co w przypadku mojego brata musiało oznaczać, że za często z niej nie korzystał. Łazienka podobnie, chociaż stojące przy umywalce środki czystości sugerowały porządki przed moim przyjazdem. Zza otwartych drzwi do jego pokoju mogłam za to dojrzeć prawdziwe pobojowisko. Na dywanie leżała duża sterta ciuchów, nie miałam pojęcia czy dopiero wyprana czy wręcz przeciwnie. Niezaścielone łóżko zdobiło opakowanie po pizzy, której zresztą nie dojadł, a oceniając po resztkach było to pepperoni. Jedynym względnie czystym miejscem było biurko, z rozświetlonym kolorowymi ledami setupem komputerowym.

- Jak w domu – wymamrotałam, zarabiając natychmiast mocne szturchnięcie.

Tym, co najbardziej (miło) mnie zaskoczyło była ogromna ilość bibelotów i pamiątek. Na lodówce zdjęcia z wakacji i świąt, nasze, z rodzicami, z Lucy, z dziadkami, a także kilka ze znajomymi z liceum, poprzypinane muszelkowymi magnesami, które zbieraliśmy jako dzieci. Na kanapie poduszka w poszewce z Pokemonami, sprezentowana mu przez babcię na chyba trzynaste urodziny. Zdobiący ścianę w korytarzu, ogromny plakat z Seleną Gomez, o który stoczyliśmy największą kłótnię w życiu.

Były to szczegóły sprawiające, że mieszkanie wydawało się naprawdę nasze i chociaż wiedziałam, że przyzwyczajenie się do niego zajmie mi trochę czasu, to przestało się wydawać takie przerażające i obce.

- Jednak jesteś ciepła klusia – przytuliłam Willema, w odpowiedzi słysząc jedynie zażenowane westchnienie.

Lucy znowu zaczęła miałczeć. Zostawiliśmy jej w kuchni miski z piciem i jedzeniem, a w łazience pośpiesznie rozstawiłam kuwetę. Leżenie pozostało gdzieś zapomniane w holu, bo i tak zasnęła dopiero przy moim ramieniu, gdy już położyłam się do łóżka.

Właśnie te kilka minut przed nadejściem snu, na nieznajomym materacu, przy dobiegających z pokoju obok odgłosach klawiatury Willema, w moim nowym domu, pomyślałam sobie, że naprawdę jestem gotowa. Ja, Harlow, uzbrojona we wszystkie doświadczenia minionych lat, na progu dorosłości, rozpoczynająca swoje wymarzone studia z ukochanym kotem u boku.

Przygotowana na wszystko, co miało nadejść, a nawet jeśli nie, to gotowa się z tym zmierzyć...

Przynajmniej taką miałam nadzieję.

finding jesseWhere stories live. Discover now