ty

279 26 18
                                    

Twarz opatulona wysiłkiem, bez emocji. Oh panie jak bardzo nie chce tu być, pozwól mi być tam gdzie świat mnie nie dosięgnie.

...

Scaramouche Kunikuzushi, ten jeden odrzucany uczeń brany za stereotypowego "banana". Bez matki, która umarła w wypadku, ledwo po narodzeniu granatowowłosego chłopca. Z wpływowym ojcem, którego aktualnie nie było w kraju, jak i przez ostatnie sześć miesięcy.

18 chlodnych wiosen i odkrywania samego siebie, chociaż nadal nic o sobie nie wiedział

Pogoda nie sprzyjała, deszcz na dworze, a do domu nikt cię nie zaniesie, nawet jeśli to twoje najskrytsze marzenie.

Wybiegając szybko ze szkoły, i potykając się pare razy o swoje właśnie nogi, pobiegł na dworzec, by wtem wejsc do autobusu i dojechać do swego własnego miejsca.

Przystanek, ludzie, dużo ludzi, jacyś hipisi, puszczający na cały regulator, nieznaną dla ucha muzykę. Tak o to dzień przebywa z uśmiechem samotnych ludzi.

Masz ci los, akurat autobus spóźnia się grubo pół godziny. Co teraz począć? czekać. Swoimi chudymi poranionymi dłońmi, wyciąga stluczony telefon z przemokniętej kieszeni. Godzina osiemnasta, najprawdopodobniej nie zje już obiadu, pójdzie spać cały brudny, nie zważając na lekcję czy wypicie chociaż jednej szklanki wody.

Autobus ukazujący się zza rogu, sygnalizujący, że można juz wsiadać.

Tak też wsiada, obok jakiegoś śpiącego chłopaka, prawdopodobnie rówieśnika.

Oh panie, zabierz mnie z tej ziemi.

Koniec trasy, wreszcie.

Puszcza Chopina na poplątanych słuchawkach, chowając przemarznięte dłonie do kieszeni. Musi teraz wysiąść, niestety zauważa, że chłopak siedzący tuż obok, nadal śpi.

Szturcha go ręką, z chwili na chwilę przybierając siłę.

Otwiera oczy, próbując zorientować się gdzie aktualnie sie znajduje.

-- No wreszcie, japierdole, wstawaj -- warknął w stronę białowłosego, podając mu dłoń.

Przyjmuje dłoń wstając z miejsca.

-- Wiesz może gdzie jestem?

Cisza.

-- Na końcu trasy.

-- O, cholera..-- złapał się za głowę -- Wiesz może gdzie są jakies hotele?

Patrzył na niego z pogardą.

-- Nie ma nic w okolicy. Chodź za mną.

Głupi człowiek, naiwnie głupi ufa obcemu...

Poszedł.

Szli przed siebie wdeptując cicho w kałuże. Duży dom kilkurodzinny cały w bluszczu.

-- Mam przenocować u ciebie? Nie znam cie nawet.

-- Jeśli chcesz spać na ławce to proszę bardzo. Oferuje ci dobre miejsce a ty wybrzydzasz.

Nie odezwał się więcej, poszli na klatkę schodową, wchodząc cicho do mieszkania, i tak wiedząc, że nikogo tam nie ma.

-- Rób co chcesz, idę spać.

Ot tak sobie poszedł. Jakże wstrętne zachowanie rozpowszechnia, ten cały scaramouche.

Każdy wiedział, że Kazuha nie zaśnie dnia dzisiejszego, jest w domu obcego człowieka.

Siedzi na kanapie, już od trzech godzin nie wie co począć. Swój wielki plecak postawił, w rogu, nie chcąc zawadzać. Telefon wskazywał dwudziestą pierwszą, może powinien zadzwonić do swojej matki, że przyjedzie dopiero pojutrze. W końcu teraz siedział w Waszygntonie, a musiał dojechać busem do Kanady, swojej rodzinnej Kanady.

Wykręcił numer, czekając parę sygnałów, na to by ostatecznie nikt nie odebrał.
Koniec końców, napisał tylko krótkiego sms-a do matki, o jego teraźniejszym stanie.

Drzwi mozolnie zostały otwarte, by wtem wyszedł chłopak o granatowych włosach i bladej jak cukier skórze. O ciemnych oczach i zgarbionej posturze, bez jakichkolwiek widocznych mięśni. Wyglądał ślicznie, wpasowywał się w kanon piękna rozmarzonego Kazuhy.

Popatrzył swoim żałosnym wzrokiem, by momentalnie zamrozić krew w żyłach kanadyjczyka.

Usiadł obok niego, pół nagi, bez najmniejszego sensu.

-- Jak cię zwą, chłopcze -- odrzekł zupełnie zaspanym głosem, bawiąc się swoimi palcami.

-- Kazuha, Kaedehara Kazuha.

-- Jakże ślicznę imię.. skąd pochodzisz? nie wyglądasz na miejscowego.

-- Z kanady.

-- Oh, z kanady.. Mieszkałem tam trzy lata, ze względu na pracę ojca -- Twarz Kazuhy nabrała ciepłych odcieni, a wyraz stał się jakże przygnębiony -- Czy coś się stało? Uraziłem cię?

-- Nie. Poprostu nie mam za dobrych relacji z ojcem... Zapomnij.

Cisza.

-- Hm... Słuchaj, nie pochodzę z rodziny, w której rozmawialiśmy o problemach. Więc wybacz, jeśli nie będę mógł ci pomóc z twoimi.

-- Jak cię zwą?

-- Scaramouche Kunikuzushi, czemu?

-- Bardzo ładnie, scaramouche.. Bardzo ładnie.

Odpowiedział, biorąc dłoń niższego do swojej, strasznie zimna.

Zdziwienie wymalowane na twarzy, oh panie!

-- Nie mam stanów depresyjnych czy cokolwiek, ale wizja wiecznego snu, czasami wygląda korzystnie.

-- Oh.. Może nie adekwatne pytanie do sytuacji, ale czy chciałbyś może ze mną zatańczyć?

-- Nie potrafię.

-- Nie daj sie prosić.

Wziął chudą dłoń w  swoją i tak to się zaczęło. Ciało obok drugiego, taniec obu ciał, przy klasycznej muzyce.

Ręce obejmujące nagą talie, Scaramouche i Kazuha. Nieznajomi.

...

Kolejny dzień, szósta rano. Gdzie jesteś Kazuha? Wołam cię, mimo, że z moich ust nie wydobywa się żadne słowo, widze jak odchodzisz. Próbuje cię złapać ale nie jestes w zasięgu.

Zostawił mnie. Bez niczego. Bez siebie.

Pozostawiając niedosyt w moich samotnych ramionach.

koniec



deszcz i opowiesc o samotnosci pewnego chlopakaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz