Wciśnięty w kąt spadzistego dachu, tuż koło komina z czerwonej cegły zwinięty był w kłębek i przykryty starą kurtką czternastoletni chłopak. Razem z wieloma innymi spał na starym strychu, którego nieszczelny dach wpuszczał do środka promienie porannego słońca, przecinające, tańczący w chłodnym powietrzu kurz.
Twarz, tak niepokojąco chudą, miał brudną z sadzy, podobnie zresztą jak znoszone ubrania, które miał na sobie.
Niespokojny sen, spowodowany burczeniem brzucha, przerwał mu gwizd, przejeżdżającego pociągu. Otworzył zaspane oczy, wodząc nimi po pogrążonym w półmroku poddaszu. Nikt, oprócz niego nie podniósł głowy z posłania. Kobiety i mężczyźni, dzieci i starcy, leżeli w grobowej ciszy, przerywanej jedynie duszącym kaszlem. Chłopak, podobnie jak inni zalegał, wsłuchując się w gwar budzącego się na zewnątrz miasta.
Jego brzuch odezwał się znowu.
Rozejrzał się czujnie po pokoju, a kiedy upewnił się, że nikt nie patrzy w jego kierunku, wyciągnął mały ciemnoszary woreczek, ukryty między dachem a kominem. Rozsznurował go ostrożnie, by nie wydać żadnego dźwięku i wyjął ze środka monety. Nie było ich wiele, ledwie garść, ale na ich widok na twarzy chłopaka zagościł uśmiech.
– Jeszcze trochę – mruknął do siebie bądź monet. Wziął trzy z nich, a resztę schował do woreczka, który na powrót ukrył w ścianie.
Omijając ludzi śpiących na klatce, równie zatłoczonej, jak strych, ruszył w dół. Kiedy minął pierwsze piętro, do jego uszu dotarł cichy dźwięk, płaczącego dziecka. Zatrzymał się w półkroku, bo choć dźwięk ten nie był dla niego niczym nowym, to dziś był on słabszy niż zazwyczaj. Dobre samopoczucie chłopaka zniknęło. Dotarł do parteru i ujrzał starca, który siedział przy drzwiach. Przy jego jedynej nodze leżał odwrócony do góry nogami pusty cylinder. Czarny kapelusz był stary i zniszczony, tak samo, jak reszta burej garderoby mężczyzny, jedyną wyróżniającą się rzeczą był czerwony szal, który kurczowo trzymał w rękach. To właśnie z niego dochodził płacz.
Chłopak podszedł bliżej i ujrzał niemowlę starannie otulone czerwoną tkaniną. Mimo wyraźnej chrypy płakało, a jego buzia, podobnie jak twarz starca była blada oraz wychudzona. Stanął, wpatrując się w pusty cylinder, a w dłoni ściskał monety, które znajdowały się w kieszeni jego kurtki. Starzec podniósł na niego wzrok zapadniętych oczu, w których chłopak nie dostrzegł nic oprócz rozpaczy. Odwrócił pośpiesznie wzrok, po czym wybiegł z budynku.
Biegł błotnymi uliczkami stłoczonego miasta z osmolonej cegły, kierując się w stronę kominów górujących nad dachami niczym kamienny las, który zamiast liściastych koron rozpościerał w niebo kłęby czarnego dymu. W końcu ściany budynków rozpostarły się i dotarł na targ. Nie przystanął jednak przy straganach na głównej alei, pełnych świeżych owoców, warzyw i mięs, tylko ruszył dalej, odprowadzany przez podejrzliwe spojrzenia sprzedawców, ilekroć mijał ich towar.
Zatrzymał się przy jednym ze straganów oddalonych najdalej od głównej drogi, gdzie łysy sprzedawca ze szczerbatymi zębami spojrzał na niego.
– Kupujesz albo wynocha – warknął szczerbaty.
Chłopak rozejrzał się po ofercie nie pierwszej świeżości produktów.
– Ile za mały bochenek chleba i kawałek sera?
– Cztery małe monety.
– Dam trzy.
– Nic z tego, zjeżdżaj. – Machnął ręką, odpędzając chłopaka, jak natrętną muchę latającą koło ucha. Chłopak wzruszył ramionami i zamierzał odejść, kiedy... – Czekaj, niech stracę, trzy małe monety.
CZYTASZ
Czarny Cylinder
Short StoryCzy potrafisz zamienić swoje serce w kamień, by przetrwać? Jak wiele człowieczeństwa zostało w bezimiennej sierocie starającej się przetrwać na ulicach dziewiętnastowiecznego miasta? Pozwólcie, że opowiem wam pewną historię.