Wielka Wojna piękne określenie w wręcz idealny sposób opisujące to co się wtedy zdarzyło, ogrom cierpień, śmierć milionów w trakcie jednej chwili, walące się miasta a wraz z nimi cywilizacja i moralność. Moralność zbędna część naszej świadomości niepasująca do charakteru człowieka, na szczęście zrobiliśmy to co trzeba było od początku. Pozbyliśmy się jej. Wojna jak ja ją za to szanuję za to że ściągnęła z nas te kajdany które trzymaliśmy na sobie. Akurat ja nigdy ich nie miałem interesował mnie tylko mój jak i mojego syna interes, matka ta głupia kobieta uwodziła mnie swoim pięknym ciałem i niestety dałem się jej skusić, po narodzinach Typhon zostawiła mnie. W tamtym momencie naprawdę myślałem żeby się zabić lecz dzięki wsparciu siostry Lary wyszedłem z dołka. Po tych trudnych chwilach wszystko zaczęło się układać założyłem firmę no skup butelek a że w mojej okolicy pełno pijaków to zarabiałem przynajmniej na tyle by żyć w godnych warunkach, Typhon wydoroślał zdobywał coraz lepsze oceny i nawet już składał papiery na studia, kiedy się zaczęło. Byłem wtedy w domu syn właśnie wrócił ze szkoły, oglądałem wtedy wiadomości, spiker coś gadał o bitwie o Pekin kiedy nagle zamilkł i powiedział.-Chiny kontratakują, bomby już spadły na Chicago, Nowy Jork i Waszyngton właśnie teraz lecą w stronę Kalifornii. Ratujcie się.Nie mogłem wtedy nic powiedzieć bo co by to dało, nic śmierć już pukała do moich drzwi. Już ją widziałem jak bierze mnie za rękę i zanosi mnie przed tron Boży gdzie czeka na mnie sprawiedliwy lecz bezlitosny Sąd. Z tej hipnozy wyrwał mnie Typhon szarpał mnie za ramie i krzyczał coś, dopiero po chwili zrozumiałem o co mu chodziło niecały miesiąc temu wygrałem w losowaniu bilet do Krypty 12 dla trzech osób. Jesteśmy uratowani pomyślałem. Szybko wyjąłem z szafki bilet i wsiadłem do auta, nie minęła chwila i już jechaliśmy do Krypty w poszerzonym o Larę składzie, syreny ryczały wszędzie było pełno ludzi wszyscy biegli w stronę Krypty. Koło wejścia stacjonowali dobrze wyposażeni żołnierze w strojach bojowych i karabinach szturmowych, pomagali oni w ewakuacji ludności a raczej pilnowali by nikt kto nie posiada biletu nie mógł wejść do Krypty. Przepuścili nielicznych w tym mnie i resztę składu. Zejście do Krypty prowadziło przez kanały brudne kanały zatęchłe kanały. Po niecałych dwóch minutach byliśmy w środku bezpieczni wyposażeni w stroje z już przydzielonymi pokojami, było wręcz idealnie kiedy nastał wybuch. Właz mimo usilnych starań nie chciał się zamknąć, nawet że wraz z wieloma innymi próbowaliśmy mu w tym pomóc lecz właz twardo stał przy swoim i nie udało się promieniowanie wraz z radioaktywnym pyłem dostało się do środka. Zamiast błogosławionego schronienia dostaliśmy trumnę a potem nawet śmierć nie chciała po nas przyjść zamiast tego zaczęliśmy się przemieniać, każdemu z nas odpadała skóra, ciało gniło, ból i smród był nie do zniesienia, chcieliśmy śmierci ale nie mogliśmy jej otrzymać. Niektórzy podczas tej transformacji oszaleli i wyszli na powierzchnie zabijać każdego kto nie został zmieniony tak jak my. Ostatecznie po niecałej dekadzie okazało się że to nie był przypadek lecz plan. Nadzorca nas zdradził on o tym wszystkim wiedział że właz się nie zamknie, chciałem go zabić lecz większość uznała że życie jako Ghul jak sami się określiliśmy jest większą karą, nie zgadzałem się z nimi lecz co mogłem zrobić. Ostatecznie w demokratycznych wyborach wybrano nowego przywódcę naszej społeczności był nim Ozyrys jak sam się określił. Dążył on do odbudowy cywilizacji. Pod jego przywództwem wróciliśmy na powierzchnie zaczęliśmy obudowywać miasto na którego ruinach miała powstać nowa dobrze działająca wspólnota która miała stać się początkiem odnowionych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Był on słaby mi jak sporej części Ghuli nie podobały się jego rządy lecz czarę goryczy przelało zaproszenie do miasta zdrowych ludzi którzy przetrwali w niemal nienaruszonej formie. Mieszkali u nas chwilę lecz nie docenili naszej gościnności i próbowali ukraść sporą część żywności z magazynu przy okazji go podpalając. Ozyrys skazał ich na dożywocie ja jak i spora część mieszkańców nie mogła tego zdzierżyć i w nocy 2084 roku przeprowadziliśmy szturm któremu ja prowadziłem na siedzibę Premiera jak sam siebie nazywał w wieżowcu wielkim hotelu dawniej nazywanym Paradaiso Tower. Walki nie trwały za długo po około jednym dniu przebiliśmy my się przez obronę na sam szczyt budynku. Pojmaliśmy Ozyrysa żywcem a następnego dnia na tarasie na szóstym piętrze z którego było widać cały rynek na którym zebrała się cała społeczność powieliśmy go wraz z ósemką ludzi. Wszyscy skandowali moje nowe imię Set i ogłosili mnie bezdyskusyjnym władcą Nekropolis miasta umarłych, wiecznego miasta w którym ma żyć nowa rasa panów odpornych na promieniowanie, silniejszych, umiejących wytrzymać wiele lat bez jedzenia czy picia, idealnych budowniczych nowego świata do którego bladoskórzy nie będą mieli wstępu. Od tego zdarzenia stałem się niekwestionowanym dyktatorem Nekropolis przywódcą Rady do której należał Typhon jak i Lara. Miasto pod moimi rządami rozkwitło nowym blaskiem mieszkało w nim ponad pięćdziesiąt tysięcy Ghuli z czego armia pilnująca granic liczyła dziesięć tysięcy, nikt nie mógł się ze mną równać mieszkańcy Hub, Gruzów, Złomowa czy Cienistych Piasków drżeli wspomnienie o mnie. Mówili o mnie Król Śmierci, Imperator Nowego Świata i co mi najbardziej się podobało Groza ze Wschodu, jedynie te wierzące w bajeczki Bractwo się mnie nie bało mimo że było ich może tysiąc to dysponowali oni o wiele lepszym sprzętem i gardzili mną jak i moim Imperium nie mogłem tego im darować. Niestety byli też opozycjoniści którzy skryli się w kanałach pod miastem i tam knuli swoje spiski, oraz ukryci przed światem zewnętrznym w Krypcie Świecące Ghule które nie wiedzieć dlaczego nie lubiły tak ludzi jak i swoich pobratymców. I tak to trwało dość długo do pamiętnej burzowej nocy dwudziestego ósmego lutego dwa tysiące sto czterdziestego roku kiedy to wróciłem z obrad rady do mojej części Paradiso Tower w której był mój osobisty Pałac. Było to jedyne miejsce które zachowało piękno dawnego świata czyste ściany, dywany i obrazy które tak przypominały mi o dawnym świcie. Przechodziłem wtedy przez korytarz kiedy usłyszałem za jednych drzwi znajomy głos Laury.-Proszę was to musi się skończyć mój Brat jest szalony, chce dokonać istnego Holokausty na reszcie populacji. Ja jak i Typhon chcemy normalnego spokojnego życia bez tej nienawiści do tych którzy mieli szczęście i nie zamienili się w to.-Spokojnie wraz z całym podziemiem za niecały tydzień dokonamy szturmu na Pałac, odsuniemy twojego Brata od władzy, rozpoczniemy spokojny dochodowy handel i asymilacje z resztą populacji która przetrwała.Nie wytrzymałem kopniakiem otwarłem drzwi i jedną serią z pistoletu maszynowego zabiłem wszystkich. Lara czołgała się z przestrzelonym brzuchem do ściany błagając mnie o litość.-Litość. Ty bura suko, ja ci dałem wszystko a tym mi tak się odwdzięczasz!Skończyłem waląc ją z buta w twarz. W tym monecie wbiegli strażnicy których zaniepokoiły strzały.-Co to się gapicie natychmiast przynieść tu mojego syna i rozpocząć eksterminacje podziemnej opozycji!Niestety nie dane było mi już zobaczyć mojego syna. Pozostawiła mi po nim tylko wiadomość którą do mnie napisał, nazywał mnie w niej potworem, który stanowi zagrożenie dla wstającej z kolan cywilizacji. Wszystko zakończył tym że ucieka od tego szalonego miasta jak najdalej tylko może. O tej pory minęło siedemnaście lat opozycja została prawie zdziesiątkowana a nieliczni którym udało się uciec od mojego wzroku skryli się w najgłębszych i najmniej dostępnych częściach kanałów. Nie zamierzałem ich szukać miałem o wiele większe plany Operacja inwazji na Nową Kalifornie zaczynając od Hub a kończąc na tym znienawidzonym Bractwie Stali weszła do ostatniej fazy realizacji, armia była przeszkolona, uzbrojona zarówno w przedwojenny sprzęt z magazynów wojskowych jak samoróbkami które produkowano tysiącami sztuk. W końcu za kilka miesięcy może za rok moja armia wyruszy na Zachód budując Nowy Świat tylko i wyłącznie dla Guli. Tak o to powstają Losy Ludzie przed wojną byłem nikim a teraz jestem panem najpotężniejszego mocarstwa w Ameryce.Wspominałem to wszystko siedząc na tronie w mojej Sali kiedy przybiegł do mniej jakiś wojownik prawdopodobnie zwiadowca krzycząc.-Atakują nas. Wielkie zielone potwory uzbrojone w miniguny jak i rakietnice przedzierają się przez naszą obronę jak masło.-CO?Nie mogłem do siebie dopuść myśli że moja wielka armia jest pokonywana a jednak widok z okna pokazał skalę porażki. Morze trupów a za nimi zielone potwory przypominającego Orki. Nagle w wieżowiec coś trafiło, wybuch zatrząsnął nim w posadach po chwili rozpoczoł się mocniejszy ostrzał nawała pocisków przez którą zaczął odlatywać tynk ze ścian a kolumny w sami się przewracać. Symbol mojej potęgi zaraz runie a z nim moje Imperium. Strażnicy krzyczeli do mnie był uciekał lecz nie słuchałem ich tylko patrzyłem się jak Śmierć puka mi do drzwi ten ostatni raz.
YOU ARE READING
Losy Ludzie
General FictionCzterostronicowe opowiadanie na konkurs krypty tv nie dostałem się do podium lecz ważne było to że chociaż spróbowałem. Może się spodoba.