Rozdział 1: Dalia

5.9K 252 30
                                    


– Zapomnij! – warknęłam wprost do słuchawki telefonu, który trzymałam w dłoniach.

– Siostra... – Jęczenie Czarka już na mnie nie działało. Gdzieś od dwudziestu pięciu lat, ale nie, żebym liczyła.

– Nawet nie zaczynaj! – przerwałam mu, zanim zdążył się bardziej rozwinąć. Jego prośba była niedorzeczna! Rozumiałam wychodzenie ze strefy komfortu, by pomóc bratu, ale bez przesady, do cholery!

– Dalia – mruknął tym swoimi głosem, dzięki któremu ustawiały się do niego kolejki rozochoconych dziewcząt. Boże, jak ja go nie cierpiałam! I kochałam jednocześnie. A, zapomniałam dodać, tak: miałam na imię Dalia, niestety. Możecie podziękować moim kreatywnym rodzicom. Nazywali swoje dzieci zgodnie z alfabetem. I tak mój najstarszy brat miał na imię Adam (pasowało jako pierworodnemu, co nie?), mój drugi brat nazywał się Bartosz (wciąż w miarę normalnie). Potem byliśmy my: Cezary i Dalia. Cholerni bliźniacy. Na moje szczęście Czarek urodził się dwie minuty szybciej. W innym przypadku mogłam skończyć jako Cecylia. Brr. – Potrzebuję cię. Obiecałem chłopakom. No weź, mi chyba nie odmówisz?

– Przecież właśnie to robię, kretynie!

Czarek wziął głęboki oddech, który słyszałam nawet u siebie. I dobrze, niech sobie nie myśli, że spełnię jego niedorzeczną prośbę! Miałam szczęście, że akurat znajdowaliśmy się na dwóch przeciwległych krańcach miasta: on na służbie, ja w mojej cukierni. Przynajmniej nie musiałam oglądać tych jego oliwkowych oczu kota ze Shreka. No chyba, że spojrzę w lustro – wtedy zobaczyłabym takie same. Przerażająco identyczne.

– Dobra. Jeśli się zgodzisz, będę ci wisiał przysługę – powiedział w końcu.

Pojaśniało nade mną, serio. Włączyła mi się jakaś pieprzona żarówka, nie, co ja gadam, cały żyrandol!

– Jesteś tego pewien? – mruknęłam podejrzliwie.

– Tak. Obiecuję.

To było święte słowo. Skoro obiecał, dotrzyma słowa. Uśmiech rozświetlił mi twarz niczym u pieprzonego kota z „Alicji w Krainie Czarów". Oj, braciszku, nie wiesz, w co się pakujesz, pomyślałam.

– Dobra. Ogarnę wam te ciasta. A w Sylwestra ty będziesz moim kierowcą. Stoi? – Od razu postawiłam swoje warunki. Musiałam kuć żelazo, póki gorące.

Czarek był na ostatniej służbie przed Wigilią, która wypadała za trzy dni. Miałam już od cholery zleceń, więc jego prośba w ogóle mi nie pasowała. Oznaczała, że będę musiała zapieprzać po godzinach, żeby się wyrobić. I to ostro. Moja cukiernio-kawiarnia przynosiła mi spore zyski, ale wymagała też ogromnego nakładu pracy. Było mi o tyle trudniej, że Mania (jedna z moich przyjaciółek i współpracownic jednocześnie) właśnie zaszła w ciążę. Od początku wystąpiły jakieś komplikacje, przez które nie mogła już pracować. Zostałam więc tylko ja, moja druga przyjaciółka Domi, moja mama Dorota oraz Karolina – kuzynka, która dorabiała sobie u mnie jako kelnerka i baristka. Jednym słowem – sytuacja prawie nie do ogarnięcia.

– Ale jeśli którykolwiek z twoich kumpli znów będzie do mnie startować, to nie ręczę za siebie – dodałam znowu. – Pamiętasz, jak celnie rzucam ciastem, prawda?

Właśnie dlatego nie chciałam się zgodzić. Czarek był strażakiem. A to znaczyło, że pracuje w miejscu ociekającym testosteronem, z ludźmi, którzy mają w życiu dwa cele: zgasić jak najwięcej pożarów, rozpalić jak najwięcej dziewczyn. A ja nie cierpiałam aroganckich, pewnych siebie i zadufanych facetów. I to wszystko przez moich braci! Serio, jeśli jesteś jedyną siostrą trzech mężczyzn, możesz po pewnym czasie mieć dość wszystkich reprezentantów tego gatunku. Zresztą mój ojciec był taki sam: po nim odziedziczyli najgorsze cechy wymienione wyżej. Różnica była tylko jedna – tato kochał mamę ponad życie i nigdy nie widział poza nią świata. A moi bracia? Przypomnę: Adam, lat trzydzieści. Bartek, lat dwadzieścia osiem i Czaruś, lat dwadzieścia pięć – jak jeden przebierali w kobietach, przedstawiając mnie i rodzinie nową dziewczynę średnio raz w miesiącu. Jeśli miałam być szczera, nie dawałam rady za nimi nadążyć. Dlatego też każdą nazywałam w myślach Kaśką. Tak było prościej.

Żeby było zabawniej, każdy z nich parał się odpowiedzialnym zajęciem w życiu. Adam był policjantem, Bartek ratownikiem medycznym, a Czarek strażakiem. Normalnie trio bohaterów. Tylko ja postawiłam na bardziej przyziemne zajęcie, przejmując po mamie talent do pieczenia ciast, tortów, ciasteczek i wszelkich łakoci. Miało to niestety swoje minusy: każdy cukiernik musi smakować swoje potrawy. Smakowałam więc, modląc się, żeby poszło cycki. Jak na złość szło w tyłek. Kim Kardashian to przy mnie anorektyczka, serio. To z kolei też było niesprawiedliwe. Prędkość przemiany materii u moich braci dorównywała ich umiejętnościom uwodzenia kobiet: jedno i drugie było błyskawiczne. Ja za to musiałam katować się ćwiczeniami i siłownią, żeby nie wyglądać jak słonica w przechodzonej ciąży. Katastrofa.

To wszystko złożyło się na następującą sytuację: stroniłam od facetów w typie macho, jak tylko mogłam. Na moje nieszczęście przez braci obracałam się głównie wśród takich. Przykre, ale prawdziwe. Mój typ to koleś w okularkach, informatyk dajmy na to. Lekko przy sobie (ale nie z nadwagą!), taki misiek, w którego mogłabym się wtulić. Koniecznie z dołeczkiem w policzku i figlarnym spojrzeniem. Miał też być zabawny i słodki. Jednym słowem: nieistniejący ideał. Dlaczego? Bo do takiego zestawu oczekiwałam bonusu w postaci odpowiedzialności, konsekwencji i siły (przynajmniej psychicznej). I tak właśnie zataczałam koło.

Miałam w życiu dwóch facetów na serio. Jeden i drugi był typowym miśkiem. Jednego i drugiego pogoniłam, gdy pojawiły się pierwsze problemy w związku. Oni płakali, ja musiałam być twarda. No, cholera jasna, ile można bujać dorosłego faceta w swoich ramionach, ilekroć zwraca się mu uwagę, żeby nie rozrzucał skarpet po mieszkaniu, bo następnym razem będzie ich szukał w koszu na śmieci! Litości! Tak więc od roku byłam konsekwentną singielką z Różowym Kumplem Od Zadań Specjalnych. Dawaliśmy sobie radę.

– Jasne, młoda. – Czarek zaśmiał się do słuchawki. Młoda, bardzo śmieszne. Byłam młodsza o dwie minuty, do cholery! – Uprzedzę chłopaków, że gryziesz, a w Sylwestra jestem cały twój, stoi?

– Nienawidzę cię.

– Też cię kocham.

Rozłączając się, wciąż słyszałam jego dźwięczny śmiech. Boże, miałam ochotę go udusić!

Mikołaj w prezencie. Rodzeństwo Mach #1 (wydana - premiera 12.10.2022 r.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz