a different perspective of chapter 21

7.9K 594 857
                                    

tak, znowu to zrobiłam. nie mam nic na swoją obronę.

cytując Terencjusza "nic nowego pod Słońcem, wszystko, co człowiek mówi, było już kiedyś powiedziane", czyli fabuła, którą znacie (acz z drobiazgami, których możecie się jedynie domyślać), z perspektywy, której nie znacie ;) nie jestem z tego wybitnie zadowolona, ale nie mogłam się powstrzymać przed próbą przekonania nieprzekonanych do mojej blond bestie. a poza tym littlexmaddie mi groziła. więc ten ficzek trochę dla niej.

a teraz bawcie się dobrze na tym łez padole, przeżyjmy to jeszcze raz ;)

***

*Mia's POV*

Victoria zniknęła. Zniknęła przez nas. Boże, nie dopilnowaliśmy jej, choć wiedzieliśmy, w jakim była stanie. Widzieliśmy to. Powinnam była iść za nią do pokoju i siedzieć przy niej, dopóki nie uśnie. I później też. Nie powinnam była opuszczać jej ani na krok. Zawiodłam ją cztery lata temu i nie naprawiłam tego. Miałam nadzieję, że między nami znów może być jak kiedyś i obiecałam sobie, że już nigdy tego nie spierdolę. Ale spierdoliłam. Ponownie. Znów ją zawiodłam. Kiedy Theo powiedział nam o jej chorobie, niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak cofnięcia czasu, by móc być przy niej każdego pieprzonego dnia. Wspierać ją tak, jak ona wspierała mnie, gdy zmarła moja mama. Jak wspierała Chrisa, gdy uzależnił się od narkotyków. Jak wspierała Nate'a. Zawsze.

Jak wspierała każdego, kto nie wspierał jej, gdy najbardziej tego potrzebowała.

– To co robimy? – spytał Matt, wyraźnie bledszy niż zwykle.

– Nie wiem, kurwa, nie wiem – mruknął Theo, a ja obrzuciłam spojrzeniem pozostałych, zatrzymując się dłużej na Luke'u. Wiedziałam, że później będę musiała z nim porozmawiać. Znałam go za dobrze. To przygryzanie wargi i unikanie spojrzeń. Luke zawsze troszczył się o najbliższych, a Victoria do nich należała. Jego ostatni wybuch... Nie obwiniałam go, bo również był spowodowany troską. Głównie o mnie i o Nate'a. Victoria nadszarpnęła jego zaufanie, ale tylko dlatego, że nie wiedział, co kryło się za jej zachowaniem. Teraz już wiedział. Teraz wszyscy wiedzieliśmy.

– Nie no, to jest jakaś, kurwa, paranoja, zamierzacie tu tak stać? Przecież ona wyszła boso! I bez bluzy! – uniosłam się, kiedy wszyscy wokół wyglądali na absolutnie skołowanych. Nie zważając na nich odwróciłam się na pięcie i skierowałam w stronę drzwi.

– Mia, co ty robisz? Gdzie zamierzasz pójść? Nawet nie znasz tego miasta – wypomniał mi Chris, na co zgromiłam go spojrzeniem, pod którym się ugiął.

– Straciłam cztery lata na bezczynności i ignorancji, nie mając pojęcia co dzieje się u jednej z najważniejszych osób w moim życiu. I skończyło się to zajebiście chujowo, więc jeśli wy zamierzacie nadal czekać na cud, to proszę bardzo. Ja wychodzę – wycedziłam, a złość w moim organizmie niemal wrzała. Nie byłam jednak zła na nich. Byłam zła na siebie i na świat. Za to, że tak dobrą osobę spotkało coś tak złego.

Tym razem nikt mnie nie zatrzymał.

Opuściłam mieszkanie Clarków nie mając pojęcia, dokąd mogłabym się udać. Byłam jednak na tyle zdeterminowana, że przeszłabym nawet cały pieprzony stan, gdyby tylko pomogło to znaleźć Victorię. Bez większego namysłu ruszyłam przed siebie, w jedną z wąskich uliczek odchodzących od głównej. Nie pokonałam jednak nawet dziesięciu metrów, gdy zatrzymał mnie głos Laury:

– Mia, czekaj! – Odwróciłam się mimowolnie, wiedząc jednak, że jeśli brunetka spróbuje mnie zatrzymać, nie uda jej się to. – Theo dostał wiadomość od jakiegoś znajomego, który jest z Victorią. Ma zadzwonić, kiedy Vic nie będzie mogła go usłyszeć.

eth fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz