Część I

2.5K 172 4
                                    

Normalnie postawiłaby na o wiele lepszy dobór słów – ale to wszystko przez to, że ktoś dał dupy.

Nie ma innego sposobu, aby to ująć.

Tak jak nie ma sposobu, aby udawać, że to, co zamierza zrobić, nie jest najgorszym pomysłem, na jaki kiedykolwiek wpadła w całym swoim życiu.

Wszystko zaczyna się od normalnego poranka. W jednej dłoni dzierżąc kubek z herbatą na wynos – Earl Grey z plasterkiem cytryny, tylko trochę przeparzony, jak zawsze – a w drugiej torebkę, Hermiona wychodzi z kominka prosto do Atrium Ministerstwa w ten sam sposób, w jaki robiła przez ostatnie trzy lata. Nie ma w tym nic niezwykłego.

Później dowie się, że w rzeczywistości była to wpadka jakiegoś podrzędnego stażysty.

Ale nic z tego tak naprawdę nie ma znaczenia, ponieważ jest szefową Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów – i jak powiedziałby szef każdego z departamentów Ministerstwa, nie można po prostu przymknąć na coś oka. Nawet jeśli ta szefowa właśnie rozlała gorącą herbatę – Earl Greya z plasterkiem cytryny – na swoją nową, ołówkową spódnicę.

Weszła na oślep w czysty chaos.

Przed nią, po jednej stronie Atrium, szaleje cały tłum Aurorów, Uzdrowicieli, sekretarek i wszystkich innych pracowników Ministerstwa, gdy po drugiej latają dementorzy. Setki.

Cienka warstwa lodu pokryła całą posadzkę z czarnego marmuru, pełzając w górę filarów i łuków, pochłaniając złote zdobienia wokół krat kominków. Fontanna zastygła, tworząc pokręconą rzeźbę, a powietrze przeszywa przenikliwe uczucie strachu.

Czarownice i czarodzieje, tacy jak ona, w drodze do pracy, zatrzymują się wzdłuż rzędu kominków, niektórzy z rozchylonymi ustami, inni we łzach z powodu nagłej paniki. Hermiona krąży między nimi z różdżką już mocno zaciśniętą w dłoni, podchodząc coraz bliżej mimo zimna. Mimo wszechobecnej niedoli.

Krzyki pracowników Ministerstwa próbujących opanować sytuację stają się coraz głośniejsze. Gorączkowo rzucają zaklęcia Patronusa, przekazując sobie nawzajem instrukcje, między ogólnymi okrzykami paniki. Dementorzy roją się dookoła, kiedy ich zwiewne płaszcze falują w powietrzu, a szkieletowe ręce sięgają do ludzi – próbując ich łapać. Tak rozpaczliwie pragną wyssać z czegoś życie.

Hermiona zatrzymuje się kilka stóp przed fontanną. Z trudem zamyka oczy i bierze powolny oddech.

Minęło tak dużo czasu, odkąd doświadczyła tego rodzaju paniki – paniki, którą teraz kojarzy tylko z wojną. Dawno nie potrzebowała wydobywać z siebie szczęśliwego wspomnienia.

Z przymkniętymi oczami zmusza się, by znów mieć jedenaście lat. Stać w kuchni swojego rodzinnego domu z listem, który właśnie przyniósł jej ojciec. Ponownie przeżywa moment, w którym rozerwała brzeg koperty i przełamała woskową pieczęć listu z Hogwartu.

— Expecto Patronum!

Otwiera oczy i patrzy, jak bladoniebieskie kosmyki wypływają z czubka jej różdżki, a jej wydra formuje się delikatnie w powietrzu. Zwierzę zamiera tylko na sekundę, by nawiązać z nią krótki kontakt wzrokowy, po czym odlatuje, by wykonać swoje zadanie, wpadając w czarną chmurę zamaskowanych upiorów.

— Hermiono! — Przepełniony ulgą głos Harry'ego rozbrzmiewa gdzieś po jej lewej stronie. Chwilę później chłopak wbiega w pole widzenia, trochę bez tchu, z różdżką wciąż wyciągniętą, by kontrolować swojego jelenia.

— Harry! Co...

— Nie mam pojęcia. Jakoś się uwolnili. Wezwaliśmy wszystkich Aurorów i Łamaczy Klątw, ale dopiero zaczynamy się tym zajmować. — Trąca ją łokciem. — Cieszę się, że tu jesteś. Śmiało!

[T] Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz