Last Day On Earth

1.8K 122 91
                                    

Był szczęśliwy.

W końcu, po tylu latach cierpienia, strachu i walki o własne, spokojne życie Erwin Knuckles mógł powiedzieć, że znalazł swoją spokojną przystań na wzburzonym oceanie jak lubił nazywać całe podziemie Los Santos.

Grupy przestępcze rywalizowały tu ze sobą od kiedy tylko pamiętał i kiedy tylko dorósł do wystarczającego według jego ojca wieku sam zaczął mieć udział w zamieszkach gangów, rabunkach, napadach, porwaniach, a nawet torturach na osobach, które mu podpadły.

Po kilku latach wyrobił sobie mocniejszą pozycję niż ojciec. Znalazł sobie idealną przykrywkę pod postacią miastowego Pastora, a zakon stał się jego bazą dowodzenia. Zatrudniał ludzi pod przykrywką zakonników i ministrantów, kiedy w rzeczywistości pod podłogami kościoła było poukrywane mnóstwo gotówki, narkotyków jak i innych łupów, a katakumby były wypchane kośćmi osób, które wadziły Zakonowi.

Jednak nie działał długo sam. Poznał kilka nowych osób, znalazł swoich wiernych przyjaciół i genialnego partnera od biznesu, który posiadał jedną z najbardziej wpływowych restauracji w mieście.

Kui Chak zwany ojcem jak i wujkiem jego przyjaciół stał się dla niego drugim ojcem. Pod wieloma względami lepszym, lecz był jeszcze gorszym lisem niż sam Erwin.

Mogliby rywalizować w przebiegłości jak i sprycie.
Te dwie cechy sprawiały, że moc tak zwanego Zakshotu (Zakonu i Burgershota) była nie do przebicia.

Liczne banki, kasyna jak i kilka aktów terroryzmu jednak zaczęła maleć w momencie gdy do miasta przeprowadził się pewien mężczyzna, nowy szef policji.

Mogłoby się wydawać, że w końcu ktoś dał radę zdominować nad Zakshotem i rozbił tą mafię.

No i w sumie tak było, ale nie w takim sensie, w jakim zazwyczaj policja dominuje.

***

Jego rozgrzane plecy zderzyły się z głuchym hukiem z lodowatą ścianą, co spowodowało przeciągły, nieco zbolały jęk, jednak szybko został on zmieniony w niewyraźne mruknięcia przerywane charakterystycznym mlaskaniem.

Noc działała na ich korzyść, nikt nie był w stanie dostrzec dwójki mężczyzn ukrytej w zacienionej części dachu jakiegoś budynku przy pierwszych lepszych odludziach, gdzie praktycznie nikt nie jeździł.

Jedyne co mogłoby być podejrzane to stojąca na dole zaparkowana przy krawężniku Corvetta z dumnie wyznaczającymi się na czarnym lakierze naklejkami 03, oraz dosyć jednoznaczne odgłosy które wydawali z siebie kochankowie zupełnie zatraceni w swojej bliskości.

Pełne rozkoszy sapnięcia i pomruki przerywały nocną ciszę, ale nie przeszkadzało to ani siwowłosemu, szczupłemu młodzieńcowi jak i starszemu od niego szatynowi o dosyć postawnej budowie ciała, który wówczas górował nad nim pod każdym względem.

-Zawsze trzy kroki przed tobą Erwinku- wyszeptał starszy.

Siwowłosy odsunął się na tyle, na ile mógł aby móc spojrzeć kochankowi prosto w twarz.

Jego złote oczy lśniły szalonym błyskiem nawet w świetle księżyca, a uśmiech błysnął białymi zębami z których dwa górne kły były tak charakterystycznie ostre, że nie bez powodu ludzie nazywali młodego Knucklesa wampirem, ewentualnie pijawką.

-Twoje trzy kroki przy moich dziesięciu są niczym Gregory. Chciałeś mnie uwieść aby mieć nade mną jakąkolwiek kontrolę, jednak nie spodziewałeś się tego, że to również jest w moich planach i to zaplanowane krok po kroku. Cały ten dzień był niczym więcej niż grą, która miała cię finalnie tu sprowadzić, a to co się teraz między nami dzieje to finisz. Bardzo przyjemny i sympatyczny jak mam być szczery. Od teraz jesteś mój Montanha i nawet nie wiesz na co się piszesz- szaleńczy uśmiech utknął w pamięci Gregorego Montanhy na zawsze, ale kto by się temu dziwił, skoro to właśnie była ta rzecz, którą najbardziej pokochał w tym psychopacie.

Last Day On EarthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz