Poniedziałek godzina piętnasta, w całej szkole rozbrzmiewa dźwięk dzwonka oznaczający koniec lekcji. Zbieram swoje rzeczy i wychodzę z klasy. Kierunek to szafki, zabieram kurtkę i wychodzę z budynku. Moim oczom ukazują się grupki młodzieży. Wkładam słuchawki do uszu, po czym ruszam. Wchodzę na posesje jednorodzinnego dosyć małego domku z ogrodem, gdy w tym samym momencie zza jego tyłu przybiega pies. Jest to owczarek niemiecki i wabi się Orys. Kucnęłam, a pies od razu przybiegł i zaczął mnie lizać i się przytulać co tylko wywołało mój śmiech. Po przywitaniu się z Orysem weszłam do domu, gdzie roznosił się zapach pieczonego kurczaka. Od razu zdjęłam buty i popędziłam do kuchni. Przy blacie kuchennym stała kobieta. Ma ona 57 lat, ale jak na swój wiek jest naprawdę wybuchową babką.
- Hej Anna- powiedziałam.
-Hej słoneczko jak było w szkole?- odezwała się kobieta, po czym podeszła i pocałowała mnie w czoło. Ta kobieta to prawdziwy skarb
-Jak zwykle- westchnęłam- na stołówce podali chyba coś sprzed tygodnia, bo śmierdziało na całej sali- skrzywiłam się na samą myśl o tym, a Anna się zaśmiała.
-To jeżeli rozłożysz talerze, to obiad szybciej dotrze do twojego wygłodniałego brzucha- powiedziała, nadal się śmiejąc.
-Tak jest szefie- zasalutowałam i wzięłam się za szykowanie stołu.
W momencie, gdy skończyłam, kobieta postawiła na stole miski z jedzeniem. Obie usiadłyśmy do stołu i zaczęłyśmy rozmowę.
-Mark dzisiaj wraca?- spojrzałam na kobietę, widząc uśmiech na jej twarzy, gdy wypowiedziałam imię jej męża.
-Tak powinien być za jakieś- spojrzała na zegarek na swoim ręku- 20 minut?
- Oooo to świetnie- powiedziałam uradowana.
-Pamiętasz, gdzie miałaś dzisiaj pójść?
W tym momencie moja mina stała się ponura, nie lubiłam tego, nie chciałam tam iść, bo nie wiedziałam w takich momentach co mam zrobić, jak się zachować. Ja wiem, że powinnam inaczej do tego podchodzić, ale nie potrafię.
-Taa
- Skarbie ja rozumiem, że to jest dla ciebie trudne, ale nie możesz też o tym zapominać, to jest ważne.
-Okej rozumiem, czy Mark mógłby mnie przynajmniej tam zawieść?
- Myślę, że tak, a jeżeli chcesz być pewna, to sama go o to zapytaj, właśnie przyjechał.
Wstałam na równe nogi i biegiem popędziłam w stronę mężczyzny, wybiegając z domu bez butów. Starszy mężczyzna, widząc mnie, zaczął się śmiać, ale przytulił mnie, wziął do góry i zaczął się kręcić w kółko, a ja zaczęłam piszczeć. Jak na 60-latka Mark jest bardzo silny i pełny energii jak jego żona. Nie umiem wymienić bardziej zwariowanej pary ludzi od nich. Gdy mężczyzna postawił mnie na nogi, pocałował w czoło i zaczął kierować się w stronę drzwi, w których stała Anna patrząca się na wszystko z uśmiechem. Podszedł do niej i pocałował ją w usta na powitanie.
- Mark...- spojrzałam na mężczyznę nie pewnie.
-Co tam karaluchu- powiedział tym swoim typowym zdrobnieniem w moim kierunku.
- Zawiózłbyś mnie?- spojrzałam w podłogę, która nagle stała się taka interesująca. To nie tak, że się go wstydzę wręcz przeciwnie, kocham tych ludzi, są dla mnie jak rodzina.
-Tak, oczywiście. Za dziesięć minut przy wyjściu?- widziałam po jego minie, że wie, iż nie widzimisię tam jechać. Fakt jeździłam tam tylko raz w miesiącu, ale jak dla mnie to i tak za dużo. Pobiegłam do swojego pokoju, który znajdował się na końcu korytarza. Pokój był dosyć spory. Na jego środku znajdowało się łóżko naprzeciwko okna, obok niego biurko a po drugiej stronie duża szafa, z której w tym momencie wyjęłam czarne dresy i szarą bluzę. Wzięłam plecak, do którego spakowałam kocyk, wodę i gumy do żucia, z czego jedną włożyłam do buzi i zaczęłam żuć. Na głowę założyłam czapkę z daszkiem, po czym wyszłam z pokoju. Mark właśnie wkładał buty, więc zaczęłam robić to samo, i włożyłam na nogi klasycznie vansy.
-Ślicznie wyglądasz- stwierdził, gdy spojrzał na mnie, a ja się zarumieniłam.
-Dziękuję — uśmiechnęłam się do mężczyzny, a ten otworzył mi drzwi od domu. Wyszłam na dwór, gdzie poczułam ciepło, przyjemne ciepło. Podeszłam i wsiadłam do samochodu mężczyzny. Droga trwała około 30 min. Zatrzymaliśmy się przed cmentarzem, po czym wyszliśmy z samochodu. Spojrzałam się na mojego towarzysza w tym samym momencie co on na mnie.
-Pójdę sama.
-Na pewno?-spojrzał na mnie nie pewnie.
-Tak jestem tego pewna.
-Okej w takim razie idę do Kevina- jest to mężczyzna w wieku Marka. Są kolegami od podstawówki, a dzięki mnie mają możliwość widzieć się co miesiąc, chociaż wolałabym, żeby było to w innych okolicznościach, nie powiem, że nie.
Szłam pomiędzy alejkami, a drogę znałam już na pamięć. Zresztą jestem tu dokładnie co miesiąc, zawsze szesnastego dnia miesiąca dlaczego? Wtedy właśnie zmarła. Dokładniej szesnastego grudnia. Podeszłam do nagrobka i ujrzałam zdjęcie młodej kobiety. Miła na około 27 lat. Brunetka długie włosy, piękne czekoladowe oczy i cera jak z jakiejś książki, była piękną kobietą. A ja byłam jej mniejszym klonem z kilkoma różnicami. Mam 17 lat, moje włosy nie są długie jak jej, i to ja przeżyłam nie ona.
{{Godzina 22:43 a przez szpitalny korytarz biegiem przemierza doktor w asyście pielęgniarek pchających łóżko szpitalne. Nieprzytomna kobieta jest wieziona na blok operacyjny. Z powodu swojej chory jej ciąża jest zagrożona. Cała grupa wbiega na sale, wszystko dzieje się tak szybko. Słychać tylko pikanie maszyn, do których jest podłączona i krzyki lekarza proszącego o podanie potrzebnego w tym momencie przedmiotu medycznego.
- Stracimy albo jedno, albo drugie, nie damy rady uratować obojga!- słychać krzyk lekarza kierowany w stronę jednej z pielęgniarek.
-Naprawdę nie da rady zrobić nic? - pyta starsza kobieta blisko 60-siątki.
-Niestety nie- mówi młody lekarz z lekko drżącym głosem-Ratujemy dziecko czy matkę?!- na sali można usłyszeć tylko i wyłącznie cieszę. Każdy boi się odezwać, stanąć przed wyborem czyjegoś życia- Kobieta czy dziecka?! - po raz kolejny pada pytanie ze strony lekarza. W tym momencie zdaje sobie sprawę, z tego że każda minuta się liczy, a bez podjętej decyzji nie przeżyje nikt.
dziecko- pada z ust starszej kobiety- Ratujemy dziecko.
Po tym akcja rozgrywa się dosyć szybko. Zostaje wykonany poród, gdzie niesyty to matka traci życie, a na sali roznosi się okropny pisk maszyny, po chwili cisza i płacz dziecka. Rodzi się 3 miesiące za wcześnie mała dziewczynka.
-Witamy na świecie- powiedziała starsza pielęgniarka do przed chwilą co urodzonego niemowlaka, podczas wkładania go do łóżeczka szpitalnego}}
W tym szpitalu to Anna wybrała mnie, a nie ją. Przez Annę żyje, a moja mama leży w grobie, który znajduję się przede mną. Otarłam łzę, którą poczułam na policzku i napiłam się wody. Prawie zakrztusiłam się, słysząc dzwonek mojego telefonu.
Mark <3
Boziu człowieku, nie strasz, pomyślałam i odebrałam połączenie.
-Tak?
-Możemy już wracać czy potrze... -nie dałam mu dokończyć, tylko mu przerwałam.
-Tak już wracam.
-W takim razie czekam pod bramą.
Rozłączyłam się, po czym spojrzałam ostatni raz na zdjęcie kobiety. Westchnęłam, po czym wstałam z ławeczki i ruszyłam w kierunku wyjścia. Cmentarz o tej porze roku nie wyglądał tak pięknie, jak na przykład na święta. Na grobach nie paliły się praktycznie żadne znicze i tylko gdzie nigdzie były położone kwiaty.
Szłam tak, rozmyślając, gdy w pewnym momencie na kogoś wpadłam, przez co straciłam równowagę.
- Przepraszam... - spojrzałam się do góry, a moim oczom ukazał się wysoki blondyn. Wyglądał dziwie. Zupełnie inaczej niż inni. Nie był szczęśliwy, a jego twarz wyglądała poważnie.
-Uważaj jak chodzisz-warkną.
-Po pierwsze przeprosiłam, a po drugie możesz zacząć robić to samo, a nie siedzisz w telefonie.
Chłopak zmarszczył brwi i w końcu na mnie spojrzał. Zaniemówiłam. Dosłownie, powietrze jak by wyparowało.