Autor: Dmitrij Głuchowski (Дмитрий Глуховский) [Chociaż sam autor chce, aby jego książki na szeroko pojętym "Zachodzie", w tym w Polsce, widniały pod nazwiskiem "Dmitry Glukhovsky"]
Tytuł: "Czas Zmierzchu" ("Сумерки")
Miejsce i rok Polskiego wydania: Kraków, 2011 r.
Rok wydania oryginału: 2007 r.
Wydawnictwo: Insignis
Typ: Powieść
Gatunek: Literatura apokaliptyczna
Ilość stron: 399Cytat: "Kiedy wiesz, że nawet najbardziej pospolite rzeczy robisz po raz ostatni, to nabierają one wyjątkowej słodyczy i nowego sensu."
Recenzja:
Można powiedzieć, że jestem fanem Głuchowskiego. Jednak nie poznałem go przez książki, a grę, o której wielu graczy słyszało - "Metro 2033" od Ukraińskiego studia "4A Games". Świat stworzony przez "Dimę", (Jak to w gronie znajomych go nazywamy), urzekł mój wówczas dziesięcioletni umysł. Jednak wtedy czytanie uważałem za stratę czasu. Na szczęście z biegiem czasu moje podejście się zmieniło, a mając już te poważne czternaście lat, wyprosiłem rodziców o podarowanie mi "Metra 2033", a także "Trzydziestki Czwórki" na święta. Błagania podziałały, otrzymałem prezenty... I pochłonąłem je w niecałe dwa tygodnie. Następnie - jak możecie się domyślić - przeczytałem ostatnią część trylogii oraz wypożyczałem także masę książek z serii "Uniwersum Metro". Jednak nastało liceum, a z nim nowe obowiązki, praktyczne uczenie się lektur na pamięć i zwyczajnie moje hobby mi zbrzydło. W ciągu tych kilku lat jedyne co przeczytałem z własnej woli to "Futu.re", oraz "Tekst", (ktorego również planuję napisać recenzję). Po maturach nastała totalna przerwa. Prawie nic nie przeczytałem, nie licząc krótkich wattpadowych opowiadań.
Zapewne zadajecie sobie pytanie, po co ten przydługawy wstęp. A to dlatego, że omawiana tutaj lektura przypomniała mi o tym, dlaczego w nastoletnim wieku pokochałem książki Głuchowskiego. Tak jak mówiłem, przez wiele lat praktycznie nic nie czytałem. Aż w końcu, pod koniec sierpnia pakowałem się, aby wyjechać do większego miasta na III rok studiów. Wtedy ujrzałem ją - zapomnianą knigę, kupioną w 2019 roku w biedronce po zawrotnej cenie 14.99 polskich złotych. Spakowałem ją w torbę i kilka dni po przeprowadzce zacząłem czytać. I pomimo dłuższych przerw spowodowanych nauką, (którą i tak przez tę książkę zaniedbywałem) niczego nie żałowałem.
Jak po tytule można się spodziewać, "Czas Zmierzchu" jest o apokalipsie, lecz nie takiej, którą sobie zazwyczaj wyobrażamy. Nie ma tutaj atomowych bomb, eksplodujących słońc, czy stępowania Aniołów na Ziemię. Mamy tutaj rosnący niepokój, rozważania, czy główny bohater nie popada zwyczajnie w obłęd, a także coraz poważniejszą abstrakcję, którą wydaje się dostrzegać jedynie jedna osoba.
Powieść zaczynamy spokojnie. Jest nam przedstawiony protagonista. Mieszkający w Moskwie tłumacz, Dmitrij Aleksiejewicz, który ledwo wiąże koniec z końcem. Lata studiów, a także znajomość kilku języków nie przyniosła mu sławy, czy bogactwa. Dnie spędza na spaniu w starym mieszkaniu, odziedziczonym po babce. Noce za to wypełnione są pracą. Mieszka samotnie, pomimo zbliżającej się czterdziestki. Wyglądem nie powala, a na widok atrakcyjnych kobiet momentalnie się stresuje. Jednak kocha swoje życie. Kocha pisać na starej, niezawodnej maszynie, słuchać radia oraz czytać gazety. Niestety, słaba sytuacja finansowa, a także brak standardowych ofert zmusiła go do przyjęcia ciekawego wyzwania. Przyjął zlecenie na tłumaczenie hiszpańskiego dziennika, opisującego wydarzenia z wyprawy w głąb Jukatanu - ziemi Majów. Pomimo tego, że język Salvadora Daliego u niego kulał, z pomocą słownika rosyjsko-hiszpańskiego wziął się do pracy. I pokochał ją. W ciągu jednej nocy przetłumaczył pierwszy rozdział, za co został sowicie wynagrodzony. Jak to mówią: "apetyt rośnie w miarę jedzenia", co idealnie opisuje zachowanie bohatera. Brał kolejne zlecenia, czuł się coraz pewniej. Jednak w pewnym momencie nastał zgrzyt. Jego życie zaczęło się zmieniać. Zdawało się, jakoby magiczny świat Majów przenikał do naszego, realnego. Ludzie, chcący włamać się do jego mieszkania, ryki dzikich zwierząt w samym centrum Moskwy, wrażenie bycia obserwowanym przez obrazy... Aż w końcu znikanie tych, którzy mieli wcześniejszy kontakt z dziennikiem. Wszystkie te aspekty wpływały na protagonistę. Nie chcę wam zdradzać kolejnych następstw, jednak jeśli Was zainteresowałem... To sprawdźcie sami, bo to dopiero początek tej opowieści. Ten wątek naprawdę udawał się Głuchowskiemu!
Dość o zarysie fabuły, teraz czas na styl pisania. Dmitrij postanowił poprowadzić narrację w pierwszej osobie. Czytelnik ma wrażenie, że zapoznaje się z dziennikiem głównego bohatera. Mamy dostęp do jego przemyśleń oraz wspomnień, (których jest całkiem sporo!). Trzeba zaznaczyć, że nie jest to książka akcji. Nie spotkamy tutaj strzelanin rodem z Metra czy polowań na ludzi z Futu.re. Historia biegnie swoim powolnym, spokojnym tempem z krótkimi przerwami na elementy horroru. Jednak, w mojej opinii rzecz jasna, styl pisania autora jest tak przyjemny, że nawet opis gotowania, a następnie jedzenia obiadu przy radiu nie był czasem straconym.
Jak to na Głuchowskiego przystało, opisy uwzględniają najważniejsze cechy lokacji. To nie jest opis jednego kwiatka na pół strony. Autor, opisując zimowe ulice Moskwy, skupia się na oddaniu nieprzyjemnego klimatu. Czytając o śnieżnej brei, mieszającej się z piachem z ulicy, czy też o uciążliwych komarach, kąsających praktycznie w każdej chwili, mamy wrażenie, że jesteśmy tuż obok bohaterów. Czujemy mroźny wiatr, spływający po plecach pot oraz niepokój wywołany pogrążoną w nocy Moskwą i obcą dżunglą Jukatanu. Bardzo dobra cecha.
Jednak książka ma także swoje minusy. Napisać, że postacie inne niż protagonista są płaskie, to jak nic nie napisać. Można je opisać jednym zdaniem i praktycznie nie da się niczego dodać. Co więcej, Głuchowski tradycyjnie dla swoich powieści, praktycznie nie kreuje postaci żeńskich. Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi mi o to, że połowa objętości powieści to mają być charaktery żeńskie. Jednak miałem mieszane uczucia, kiedy po zamknięciu książki zorientowałem się, że w prawie czterystu stronach, wypowiedzi trzech kobiet można by było zmieścić na jednej lub półtora stronie. Moim zdaniem autor powinien nie bać się umieszczać żeńskich postaci w historii, Można zwyczajnie odnieść wrażenie, że Głuchowski traktuje kobiece postacie jako zwykłe ozdobniki do historii, które w żaden sposób nie mogłyby pomóc w budowaniu historii. Pewne wydarzenia wśród męskich postaci śmiało można byłoby przypisać żeńskim charakterom, co tylko by zwiększyło bagaż emocjonalny. (Taka luźna dygresja. Nie jestem pewien, ale mam wrażenie, że więcej tuszu poświęcono na przemyślenia pod prysznicem protagonisty...).
Trzeba także zwrócić uwagę na zakończenie. Bardzo lubię zgadywać końcówkę książek, zazwyczaj mi się udaje, ale tutaj? Na Itzamna! Nigdy w życiu bym nie wpadł, na takie zakończenie, które było mi wielokrotnie podsuwane pod nos w trakcie lektury. Udało się to Panu, Panie Głuchowski. Chapeau bas.
Podsumowując, "Czas Zmierzchu" jest ciekawą historią o tłumaczu, który przez swoją pracę zauważa, że świat rzeczywisty miesza się z wymiarem magicznym. Jest świadkiem wielu dziwnych zdarzeń, które połączone są z dziennikiem, nad którym pracuje. Akcji jest mało, jednak klimat horroru oraz niepokoju aż się wylewa. Opisy jak zwykle dają radę, jednak są małe niedociągnięcia. Porównania w mediach do Stephena Kinga? Jak najbardziej zasłużone. Także, jeśli lubicie napięcie, horror, wizję nadchodzącej Apokalipsy lub samego Głuchowskiego, to ta książka jest dla Was!
Oceny:
Fabuła: 7.5/10
Postacie: 6.5/10
Styl: 8/10
Zakończenie: 9/10
Średnia: ~7.7/10
CZYTASZ
Recenzje Bizona
RandomZbiór luźnych recenzji książek które przeczytałem. Nie jest to żaden poważny biznes oraz traktuje to jako trening w pisaniu. Jeśli CI się to podoba to jestem szczęśliwy.