Minął tydzień odkąd John przestąpił próg mieszkania 221B na Baker Street. Przez ten krótki czas zmieniło się wiele. W jego życiu, w jego otoczeniu, w jego zachowaniu. Po powrocie z wojny jego ziemska wędrówka przeistoczyła się w jednostajny, ospały wręcz marsz. Stała się posępna i bezbarwna, wyblakła i pełna koszmarów nocnych. Odkąd poznał Holmesa, coś w nim drgnęło, jakby obudził zupełnie nową cząstkę siebie, która do tej pory była uśpiona. Niczym mina w polu bitwy, która w każdej chwili mogła wybuchnąć.
,,Pan nie ucieka od wojny, doktorze Watson. Pan za nią tęskni."
Wspominał słowa starszego brata swojego współlokatora (alias) jego arcywroga. Gdyby tak usiąść przez chwilę, zastanowić się przy filiżance ciepłej herbaty nad jego słowami, można by mu częściowo przyznać rację. Doktor istotnie cierpiał na nudę. Nudna kawalerka, z nudnym widokiem na pogrążoną miejskim smogiem ulicę. Nudne pojedyncze łóżko, w którym mężczyzna przyjemność mógł sobie sprawiać tylko w samotności. Jednak każdy wieczór spędzony ze sobą z czasem stawał się również coraz nudniejszy. Wszystko po prostu było, jednym słowem, monotonne. John nie przywykł do siedzenia w bezruchu. Przywykł do walki, dreszczu emocji, niebezpieczeństwa. Sherlock, pojawiając się na jego drodze, zapewniał mu wysokiej klasy rozrywkę, urozmaicając każde popołudnie niesamowitymi wywodami naukowymi, które Watson pochłaniał jak gąbka. Potrafił też ni z gruszki ni z pietruszki oznajmić wszem i wobec, że zabiera go ze sobą na miejsce zbrodni, ponieważ przy moście znaleziono mężczyznę ze zmiażdżoną czaszką. To tylko jedna z jego spraw w ciągu ostatniego tygodnia. Wiecznie pracował, nie znał odpoczynku. Nawet gdy spał, jego mózg robił pompki i gotował się do kolejnego maratonu. Były weteran wielce go za to podziwiał i już po trzech dniach znajomości, postanowił zacząć dokumentować jego poczynania na swoim blogu. O ile przez ostatnie parę miesięcy nie mógł się zebrać aby cokolwiek tam napisać, bo w jego życiu nie działo się nic nadzwyczajnego, to Sherlock na dniach stał się jego głównym podmiotem pisarskim, obiektem obserwacji, jego osobistą sprawą.
Pierwszy post, jaki John opublikował był opisem Sherlocka na ponad tysiąc słów. Gdy pojawił się po raz kolejny u swojej terapeutki, oczywiście pytała ona o postępy poczynione w pisaniu. Wtedy pochwalił jej się tym właśnie wpisem. Przeczytała go w ciszy, a John siedział patrząc na zegar i wyczekując końca sesji. Bardzo chciał rzucić się w ramiona wygodnego fotela, pooglądać telewizję, a potem być może wysłuchać koncertu skrzypiec granego przez swojego ulubionego detektywa. Niesamowicie go to uspokajało i dawało poczucie pełności, czego nie do końca rozumiał, bo nie parał się muzyką klasyczną.,,Imponujące." odezwała się Thompson, kończąc lekturę.
Doktor Watson skinął głową, uśmiechając się nieznacznie i odpowiadając: ,,Dziękuję."
Kobieta odłożyła laptopa na stolik obok i wzięła łyk herbaty, obserwując swojego pacjenta. Próbowała zrozumieć nagłą zmianę w jego postawie, mowie i wyrazie twarzy. W zeszłym tygodniu traciła nadzieję na to, że może być lepiej. Nie mówiła mu tego wprost, ale widząc jego znużoną życiem osobę, która z czasem stawała się tylko coraz bardziej ospała i niechętna do jakichkolwiek aktywności poza domem, mentalnie rozkładała ręce. Coś się w nim zmieniło. Jakiś błysk w oczach, niecierpliwe bujająca się noga, wiecznie uciekające na zegar spojrzenie.,,Myślę, że pan Holmes dobrze wpływa na twoje zdrowie, John.'' powiedziała psycholog po chwili namysłu. ,,A przynajmniej dość pobudzająco... Spieszysz się gdzieś?"
John utkwił swoje biegające w koło spojrzenie w lekarce. Faktycznie, spieszyło mu się. Spieszyło mu się do domu, aby wlepić oczy w swój obiekt westchnień. Spieszyło mu się też z obawy, że jeśli nie wróci odpowiednio prędko, Sherlock rozniesie mieszkanie z nudów lub wysadzi je w powietrze, przypadkiem odkrywając nowe właściwości związków wybuchowych. Nigdy nie wiedział, czego się po nim spodziewać. To kolejna rzecz, która go w nim intrygowała, ale za razem doprowadzała do białej gorączki.
CZYTASZ
Dotyk Geniuszu
FanfictionJohn nigdzie nie czuł się lepiej niż w zagraconym wszelkimi rozmaitościami mieszkanku na Baker Street 221B. Nie rozumiał dlaczego tak prędko się w nim odnalazł. Nie rozumiał też czemu, gdy położył się na kanapie i przyłożył nos do poduszki, nie móg...