Był to środek chłodnej, wiosennej nocy. Na dużej polanie okolonej wąskimi rzeczkami zebrało się trzech mężczyzn i trzy smoki. Siedzieli przy kamiennych stołach ułożonych w krąg a wokół nich unosiły się liczne kule, dające łagodne niczym świetliki światło. Pierwszy z mężczyzn miał bogatą szatę z elementami zbroi a na twarzy nosił dwuczęściową maskę zwieńczoną koroną. Za nim siedziała młoda szara smoczyca, wyróżniająca się podwójnym ogonem i wielkimi w stosunku do reszty ciała skrzydłami. Drugi z zebranych nosił kaptur skrywający jego twarz w mroku i ubranie, które nie ograniczało ruchów. U boku nosił dwa lśniące w ciemności chepesze, mieniące się powoli przesuwającymi się punktami światła, niczym gwiazdy na niebie. Siedząca za nim smoczyca przewyższała drzewa a jej skrzydła rozciągały się daleko poza teren spotkania. Jej łuski były białe jak śnieg, a oczy rzucały czerwonawy blask. Ostatni z mężczyzn nosił pelerynę z żelaznych piór i oprócz kaptura założoną miał rogatą maskę. Jego smok był trochę mniejszy od poprzedniego ale w dalszym ciągu wielki. Wtapiał się w tło dzięki swoim zielonkawym łuskom, bardziej odznaczały się jego czerwone żagle wyrastające na szyi i ogonie. Jako jedyny zamiast przednich łap miał skrzydła.
- Gdyby nasz brat żył, znalazłby się do tej pory. - powiedział chłodnym tonem pierwszy z mężczyzn. - Nie możemy dalej na niego czekać. W zeszłym miesiącu straciłem Wieżę Ognia, ile bym jednostek tam nie posłał, nikt żywy stamtąd nie wraca.
Wieża Zmierzchu dalej stoi w jednym kawałku, zatem Grindêthgar musi być żywy.- Serindorze, miej trochę wiary, na litość smoków! - oburzył się ten w żelaznej pelerynie. Mężczyzna w szacie, zwany Serindorem, splótł ręce na piersi i zamilkł.
- Rozumiem obawy Serindora, Tir-Leiknirze. W moim królestwie panuje jeszcze spokój, jednak nie wiem na jak długo. Doszły mnie słuchy, że na wyspach grasuje szafirowy smok, który atakuje każdego, kogo napotka. Przeważnie jednak trzyma się wody, więc nie jest to nic, z czym bym sobie nie poradził. - zabrał głos mężczyzna z chepeszami.
Teraz to wśród ich smoków zapanowało poruszenie. Wszystkie trzy popatrzyły po sobie nie rozumiejąc tej sytuacji. To jest niemożliwe, żeby za ataki był odpowiedzialny ktoś z ich rasy, ponieważ przysięgli chronić istoty rozumne. To musiała być pomyłka i zapewne jakiś inny gad terroryzował te wyspy. Tak czy inaczej, Seraptah powiedział, że się tym zajmie, więc część problemu z głowy.
- Macie jakieś pomysły jak odzyskać Wieżę Ognia? - Leiknir rozsiadł się wygodniej na swoim krześle i popatrzył na braci uważnie.
- Nie odzyskamy. - odparł krótko Serindor. - Jest zbyt dobrze chroniona, siły wroga są dla nas za silne. Nie zamierzam tracić kolejnych poddanych. Bez mojej mocy też dobrze sobie radzę a poza tym być może ten czarnoksiężnik zaprzestanie ataków na jakiś czas, skoro dostał to, czego chciał.
Tir-Leiknir nie mógł uwierzyć w to, co mówił lord. Naprawdę nie chciał odzyskać swojej własności? Wolał wycofać wojska i zaszyć się w swojej twierdzy? Przecież to jest niedopuszczalne, w ten sposób dadzą wrogowi do zrozumienia, że się poddają! Nie mogą okazać takiej słabości, bo będzie tylko gorzej. Wstał chcąc wyrazić swoje oburzenie w tej kwestii, jednak Seraptah go powstrzymał.
- Możesz się z nami nie zgadzać bracie, jednak co innego mamy zrobić? Toczymy walkę z Dinurreistem od setek lat i jesteśmy już zmęczeni tym wszystkim. Nie odnosimy żadnych sukcesów, nasz wróg sprawia wrażenie jak gdyby nie miał żadnych słabości. Grindêthgar był z naszej czwórki najsilniejszy i jego strategiczne myślenie nigdy nas nie zawiodło, a jednak jakimś okropnym zrządzeniem losu przegrał. Od jego… zniknięcia minęło już siedemnaście lat. Gdyby żył to już dawno gdzieś by się pojawił, poprosił nas o pomoc.
CZYTASZ
Ananke Dracae
FantasyW czasach, gdy upadają miasta, królestwa uginają się pod atakiem wroga a nadzieja jest już tylko wspomnieniem, pojawia się niepozorny bohater i jego niezwykły towarzysz. Na ich barkach spoczywają losy całego kontynentu. Jeśli zawiodą, wszystko zosta...