Poznali się na imprezie u wspólnych znajomych. On raczej rzadko bywał w takich miejscach, jednak tamtego dnia nie czuł się najlepiej i po prostu skorzystał z okazji zabawienia się nieco. Ona została zaciągnięta na przyjęcie pomimo jej woli, przez przyjaciółkę. Bawiła się niezbyt dobrze, tej nocy jej wrodzona nieśmiałość dawała się we znaki bardziej niż zwykle. Siedziała więc i obserwowała co dzieje się na parkiecie i przy innych stołach.
Od dłuższego czasu skupiała wzrok na pewnym mężczyźnie. Wysoki, postawny brunet zdawał się nie przestawać mówić do audytorium zebranego przy stole obok okna. Wszyscy z zaciekawieniem słuchali historii charyzmatycznego mężczyzny. Była za daleko, żeby usłyszeć dokładnie co mówił, ale sam sposób w jaki to robił imponował kobiecie. Obniżał głos, robił przerwy w celu wzbudzenia napięcia, podwyższał głos i gestykulował wyraziście, nie sprawiając przy tym wrażenie wykształconej małpy, które coraz częściej odnosiło się słuchając różnorakich „mówców" oraz „motywatorów" zatrudnianych w siedzibach zachodnich korporacji, na które otwierała się Trzecia Rzeczpospolita Polska.
Ona również nie umknęła jego uwadze. Od kiedy tylko dostrzegł ją w kącie obok stolika z przystawkami, powziął sobie za cel poznać ją lepiej, dogłębniej. Była zdecydowanie najładniejszą kobietą obecną na przyjęciu, swoją urodą przebijała nawet Adę, której atrakcyjność mężczyzna cenił sobie bardzo wysoko. Skończył opowiadać ostatnią ze swoich przygód i ruszył do stołu gdzie siedziała kobieta.
– Można się dosiąść? – zapytał.
– Ależ tak, proszę bardzo – powiedziała niewspółmiernie do sytuacji podekscytowana kobieta.
– Dlaczego taka piękna dama siedzi sama na przyjęciu?
– Oh, dziękuje. Chwilowe zajście, zaraz powinna wrócić moja koleżanka – odpowiedziała.
– To nie przystoi zostawiać kobiety samej, nawet na krótką chwilę! – powiedział patrząc prosto w jej duże, zielone oczy.
– Jest Pan bardzo miły, ale proszę się nie niepokoić. Jestem tu bezpieczna.
W bezpiecznej atmosferze, bez koleżanki, ale za to z przystojnym brunetem kobieta spędziła resztę owej nocy. Poranek przyszło jej witać w jego mieszkaniu na Warszawskim Mokotowie. Rano była już pewna – on był tym, którego szukała. Może to naiwne sądzić o tak ważnej sprawie po niecałym dniu znajomości, jednak głos w jej głowie był definitywny. Zakochała się i już nigdy więcej nie zakocha się w nikim tak bardzo jak w nim. Miała szczęście – on również coś do niej poczuł.
Zaczęli się spotykać. Bardzo szybko od zwykłego zauroczenia przeszli do wielkiej miłości. Czuli się wspaniale spędzając czas razem. Wydawali się stworzeni do wspólnej kopulacji; w łóżku dogadywali się bez słów. On jakby czytał w jej myślach, wyciągał z najmroczniejszych zakamarków jej głowy fantazje o których dziewczyna marzyła, ale bała się tego przyznać, nawet przed samą sobą. Na poziomie intelektualnym również nadawali na podobnych falach, potrafili godzinami dyskutować o zmianach jakich świadkami byli w związku z transformacją ustrojową ich ojczyzny. Była jeszcze jedna rzecz, która tak bardzo zbliżyła ich do siebie, jednak żadne z nich nie potrafiło jej opisać, nadać jakiegoś kształtu. Wiedzieli jedynie, że jest coś takiego. Nie mieli natomiast pojęcia o co chodzi, ale – jak większość zakochanych – nie przejmowali się tym, ani innymi drobnostkami; liczyło się tylko szczęście w chwili obecnej.
Po niespełna dwóch latach znajomości wzięli ślub. Rodzina mężczyzny z początku sprzeciwiała się temu pomysłowi, ponieważ wolała, aby chłopak związał się z kobietą z wyższych sfer niż ona, jednak ten nie chciał nawet słyszeć o czymś takim i zagroził, że jeśli nie zaakceptują jego miłości do dziewczyny, on wyrzeknie się ich.
W kilka lat po ślubie sytuacja małżeństwa diametralnie się zmieniła. Miłość wyparowywała z nich, jak woda z garnka postawionego na pełnym gazie, aż w końcu nie zostało w nim nic. Mimo tego para nie rozstała się, jakaś niewidzialna siła trzymała ich przy sobie i nie była to umowa cywilno-prawna zwana potocznie ślubem.
On zaczął awanturować się o praktycznie każdą możliwą rzecz; występował w roli oskarżyciela, następnie robiąc z siebie ofiarę, czym wprowadzał kobietę w bardzo duże zakłopotanie. Obrażał się na żonę i nie odzywał do niej do czasu, aż ta sama nie wyciągnęła do niego ręki, mimo że zwykle niczemu nie była winna. Kiedy kobieta zaszła w ciążę jej mąż bardzo ją zaniedbał. W czwartym miesiącu życie dziecka było poważnie zagrożone; mężowi nawet nie przeszło wtedy przez głowę, żeby zwolnić żonę z obowiązków domowych – gotowała, prała i sprzątała, pomimo przeciwwskazań lekarza. Po kilku latach kobieta odkryła, że była regularnie zdradzana podczas wszelkiego rodzaju wyjazdów. Jej mąż miał kilka stałych i niezliczoną ilość jednorazowych kochanek. Sypiał z nimi nie dlatego, że jego żona mu nie wystarczała, czy zrobiła się niewystarczająco atrakcyjna, zdradzał ją głównie po to, aby udowodnić samemu sobie, że może ją zdradzić. Sam akt seksualny grał w tym wszystkim rolę drugoplanową.
Po czasie kobieta widziała w nim już tylko potwora, który niszczy jej życie. On natomiast dziwił się, że kiedykolwiek potrafił darzyć żonę jakimkolwiek uczuciem i to tak silnym; po upływie kilku lat na jej widok nie czuł dosłownie niczego.
Dlaczego więc Zuzanna i Czarek trwali w związku małżeńskim aż do śmierci mężczyzny, który wyzionął ducha trzydzieści lat po ślubie? Tłumaczyli to sobie na różne sposoby: głównie zasłaniając się opinią rodziny i znajomych, często też powołując się na wygodę, jaką niewątpliwie dawało im w pewnych aspektach małżeństwo. Jednakże powody ich trwania w beznadziejnym związku leżały gdzie indziej.
Ową przyczynę, która zbliżyła ich do siebie, a której nie potrafili opisać, najlepiej opisuje rzeczownik „brak" – para nawzajem idealnie wypełniała swoje braki, spełniali dla siebie nawzajem najskrytsze marzenia ich podświadomości. Dwa minusy składały się na plus, tak jak dwa i dwa składa się na cyfrę cztery. Jej skrzywdzona w dzieciństwie dusza doznawała ekstazy, za każdym razem kiedy Czarek nie okazywał jej szacunku zdradzając, robiąc z niej wariatkę czy każąc jej pracować pomimo ciężkiego stanu zdrowia. W Cezarym widziała swoją matkę, która nie okazuje jej żadnej sympatii i zagania ją do prania, kiedy młoda Zuzia wraca ze szkoły. Matkę której Zuzia świadomie nienawidziła, a w głębi duszy chciała ofiarować jej swoje życie, każdą minutę jaka jej pozostała. Zuzia skrycie pragnęła tylko czterech rzeczy: prania, zmywania, sprzątania i gotowania – wszystko to powinno odbywać się akompaniamencie niezadowolenia, wyzwisk i przemocy, wtedy zniszczony mózg Zuzi wydzielać będzie najwięcej dopaminy.
Czarek natomiast, dzięki Zuzannie mógł stale utwierdzać się w przekonaniu, że jest ważny. Upokarzając ją na różne sposoby, wysyłał samemu sobie sygnał, że jest wartościową osobą, że rządzi. Za każdym razem kiedy wypominał jej wiejskie pochodzenie, kiedy traktował ją jak szmatę, nawet wtedy, szczególnie wtedy, kiedy ta nie dawała mu do tego żadnego powodu, właśnie w takich momentach czuł się ze sobą dobrze; woda w rzeczce, w której się przeglądał, w końcu pokazywała człowieka w pełni wartościowego – w końcu zasługującego na miłość ojca. Kiedy Zuzanna pierwsza wyciągała do niego rękę po kłótni, którą on sam sprowokował, był to dla niego znak, że jest przez kogoś kochany, ostateczny dowód na to, że komuś zależy na jego osobie. Czarek karmił potwora – swoją zaniżoną samoocenę – uprzykrzając życie żony, jednak ten syty był tylko momentami, po których znów przychodził niepohamowany głód, który trzeba była zaspokoić za wszelką cenę.