tw
wymiotowanie, queer fobia24 grudnia o 23.30 tramwaje są nienaturalnie puste. W pojeździe znajduje się tylko niemłoda para azjatyckich turystów, rozmawiająca pół głosem na samym przedzie, podpity mężczyzna bez maseczki obejmujący mizerną, suchą choinkę i bełkoczący sprośne przeróbki kolęd oraz drobna kobieta po czterdziestce przeglądająca nerwowo zawartość grubej aktówki. No i jest jeszcze Franciszek. Niski student filozofii o wyglądzie nastolatka, w poplamionej winem koszuli i czarnym płaszczu do połowy łydek, wciskający się w siedzenie ulokowane przy tylnej szybie, jakby w nadziei, że ukryje się w ten sposób przed otaczającymi go ludźmi.
W błyszczącej deszczem dwupasmówce rozmazują się lampki, oplatające przydrożne słupy, krzaki i balkony mijanych mieszkań. Co jakiś czas drogę przecinają pojazdy na sygnale, najczęściej policja. Franciszek lubi słuchać odgłosu syreny i wyobrażać sobie jak zmienia się fala dźwiękowa, docierająca do jego uszu.
Kobieta z aktówką podrywa się z miejsca, gdy mężczyzna z choinką próbuje oczarować ją swoim wątpliwym urokiem i ucieka pewnym krokiem na koniec tramwaju, stukając obcasami. Gdy siada obok Franciszka marszczy spiczasty nos wystający znad maseczki i chłopak zastanawia się czy czuje papierosy, które wypalił w drodze na przystanek.
Tramwaj zatrzymuje się z głośnym stuknięciem, a niewyraźny głos informuje o końcu trasy kilka sekund po tym jak przedpotopowe drzwi otworzyły się z klekotem. Franciszek wstaje z westchniem i otula się mocniej przesiąkniętym zapachem tytoniu szalikiem. Kiedy wysiada, facet z choinką dalej zawodzi, najwyraźniej niewzruszony prośbą o opuszczenie pojazdu.
Na polu jest cieplej niż powinno być w Boże Narodzenie, ale Franciszkowi to nie przeszkadza mimo, że przez to ulice pokrywa śliska warstwa deszczu i błota zamiast białego puchu. Nie lubi zimna. Nawet bardzo.
Wyciąga zdrętwiałymi palcami paczkę Winstonów i zapalniczkę. Chwilę mocuje się z urządzeniem i gdy w końcu udaje mu się wydusić z niego płomień, zapala papierosa. Zsuwa maseczkę na brodę i chciwie wciąga dym do płuc, jakby go potrzebował niczym powietrza. Nie jest uzależniony, po prostu nie widzi powodu by przestać.
Zawsze wydawało mu się to bardzo logiczne jednak kiedy powiedział o tym siostrze podczas wigilii, zaśmiała się i stwierdziła, zaciągając się jagodową cygaretką, że mówi jak podręcznikowy nałogowiec. Chciał zaprotestować ale nie znalazł na to siły.
Potem dołączył do nich jeszcze wujek Tadeusz, ten sam, który rok temu zarzekał się, że w 2021 kończy z paleniem. Przynajmniej tak twierdzi Eliza, bo Franciszka wtedy nie było i musi polegać na wiadomościach z drugiej ręki. Właściwie w tym roku też nie planował przychodzić, ale odkąd dowiedział się, że siostra postanowiła przyjść na wigilię ze swoją dziewczyną, nie potrafił jej tak zostawić. Wciąż miał w głowie swój własny coming out.
Tamtego roku podczas łamania się opłatkiem ojciec życzył mu powrotu do zdrowia, patrząc na niego znacząco, a pod choinkę wręczył mu tabletki na potencję. Gdy znalazł je zawinięte w błyszczący papier i opatrzone nalepką " od Aniołka dla Franka", zagotowało się w nim. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, prezent zauważyła Eliza.
- Co do..? - siostra była w zbyt gorącej wodzie kąpana, a Franciszek zawsze był jej ulubieńcem.
Wyrwała mu paczuszkę z nalepką i podeszła do eleganckiej sofy, na której dorośli (jak w głowie nazywał ich Franciszek, chociaż skończył już dawno 18 lat) rozpakowywali prezenty, popijając wino z kryształowych kieliszków.
- Popierdoliło cię już do reszty?- rzuciła opakowaniem w ojca, przykuwając uwagę całego towarzystwa. Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco do gości.
- Elizo nie powinnaś wypowiadać się w sprawach, które ciebie nie dotyczą- powiedział. Jego surowy głos przeszył ciszę jak ostrze miecza.
- Poza tym twój brat z pewnością wie, że nie miałem zamiaru w żaden sposób go obrazić. Po prostu chcę, żeby był.. - urwał na moment i odchrząknął - szczęśliwy.
- Chciałeś powiedzieć normalny, prawda?- wyrwało się Franciszkowi.
- Synu musisz zrozumieć, ja chcę tylko twojego dobra i zdrowia. Nigdy nie..
- Tato on jest aseksualny a nie chory na raka do cholery- przerwała mu Eliza.
Od tego czasu przestał przychodzić na rodzinne spotkania. Jednak w tym roku zrobił wyjątek. Siostra potrzebowała jego wsparcia i zdecydował, że jeśli miałby odstąpić od swojego postanowienia, to tylko dla niej. Nie zostawiłby jej, nie po tym jak stanęła w jego obronie.
Teraz, gdy zmierza powolnym krokiem, nieuchronnie zbliżając się do rozdzierającej pustki mieszkania, nie żałuje swojej decyzji. Z czymś bliskim rozbawienia zauważa, że wystarczyło kilka godzin spędzonych z rodziną i wizja samotności przestała go przerażać, a stała się wręcz pociągająca.
Przez chwilę zalewa go poczucie winy tak intensywne, że wydaje się go dusić. Gdy wreszcie odzyskuje nad sobą kontrolę, kaszle, starając się wykrztusić resztki żalu z organizmu.
-Zrobiłem co mogłem- powtarza sobie pół głosem, próbując rozkoszować się znikomym działaniem nikotyny.
Nie może jednak wyrzucić z głowy szklistych oczu Elizy i sposobu w jaki zasłoniła swoją dziewczynę. Jakby próbowała ją chronić przed własną rodziną. Rodziną, której nie wiadomo kiedy, Franciszek stał się częścią. Nie. Właściwie wiadomo. Wydarzyło się to, gdy pozwolił ojcu z niej kpić i milczał, gdy powiedział jej, że nie jest mile widziana w jego domu. Nie miało większego znaczenia to, co zrobił później. W tamtym momencie zawiódł.
Chłopak orientuje się, że odleciał, gdy mija go zmierzająca w stronę kościoła rodzina. Roześmiane dzieci orbitują wokół poruszających się wolnym krokiem rodziców. Szczypie się w ramię, próbując zakotwiczyć swoją świadomość w teraźniejszości i dopala papierosa w kilku wdechach. Rzuca filtr na mokry chodnik i depta go, idąc dalej.
Zwykle blokowisko, na którym mieszka o tej godzinie tonie w mroku, jednak w okolicy Świąt okna i niewielkie balkony rozświetlają lampki. Franciszek mruży oczy, gdy ozdoby w mieszkaniu na parterze zaczynają mrugać jak opętane. Ostentacyjnie wielki i czerwony Mikołaj zdaje się spoglądać na niego z dezaprobatą, a błyskające bałwanki na trzecim piętrze patrzą na niego z góry.
Franciszek naciąga obszerny kaptur na głowę i wsuwa na nos maseczkę, próbując się ukryć przed ich wścibskimi oczami. Przyspiesza i niemal wbiega na klatkę, a następnie upewniwszy się, że winda nadal nie działa, zaczyna wspinać się po kamiennych schodach, wspomagając się metalową poręczą, pokrytą łuszczącą się turkusową farbą.
Gdy zdyszany dociera na piąte piętro, ma nogi jak z waty. Wyjmuje z kieszeni grzechoczący pęk kluczy z breloczkiem w postaci butelki whisky, przez chwilę walczy z zamkiem i wreszcie jest sam. Julii, jego współlokatorki nie ma, bo spędza wigilię z chłopakiem i zamierza u niego przenocować.
Z mikroskopijnej kuchni, połączonej z salonem, wychodzi powolnym, majestatycznym krokiem najpiękniejszy, zdaniem Franciszka, kot świata. Jest to co prawda zwykły dachowiec o szaro-burej sierści i naderwanym uchu, ale wyróżnia się na tle swoich kolegów z podwórka smukłym, długim pyszczkiem, bystrym spojrzeniem no i specyficznym sposobem poruszania się- odpowiadającym bardziej tygrysowi niż zwierzątku domowemu.
Chłopak kuca i wyciąga ręce w geście powitania, a Milo wbiega prosto w jego ramiona. Nagle przyjemną po godzinach słuchania przekrzykiwania się rodziny ciszę rozdziera brzdęk tłuczonego szkła dochodzący z łazienki.
Franciszek sztywnieje i podnosi się cicho.
- Halo? Jest tam ktoś?
W odpowiedzi słyszy jedynie ciche pstrykanie zapalniczki. Jeżeli jest to w ogóle możliwe, spina się jeszcze bardziej i pokonuje kilka metrów dzielące go od drzwi do łazienki. Otwiera je z impetem i równie szybko zatrzaskuje je z powrotem.
- Co do chuja?- słyszy zza zamkniętych drzwi.
W wannie siedzi całkowicie naga Julia w rozmazanym makijażu i ze świeżo odpalonym papierosem w dłoni. Na podłodze leżą szczątki tego co kiedyś było jego kieliszkiem do wina i półlitrówka czystej Soplicy.
- Kurwa, przepraszam. Co ty tu w ogóle robisz??
Franciszek miał w głowie całą litanię pytań ale chciał zacząć od tego, które wydawało mu się najważniejsze. Z łazienki dochodzi ostentacyjne westchnięcie, plusk wody i dźwięk mokrych stóp przyklejających się do płytek.
- Julia?- stuka lekko w drzwi. Zaraz potem rejestruje cichy brzdęk, jęk i najdłuższą wiązankę przekleństw jaką kiedykolwiek słyszał. Zaczyna bębnić we framugę.
- Julia, do cholery co ty-
Z łazienki wychodzi wyższa o głowę od Franciszka dziewczyna owinięta jedynie ręcznikiem.
- Nie będę przecież rozmawiać z tobą przez drzwi, idioto- oznajmia i choć stara się brzmieć wesoło, nie sposób nie zauważyć zapuchniętych, czerwonych oczu i rozmazanej po całej twarzy maskary.
Franciszek stoi i patrzy na nią oniemiały i jedyne co udaje mu się wydusić to:
- Od kiedy palisz?
Dziewczyna unosi brew i zaciąga się.
- Akurat to cię najbardziej zastanawia?- pyta i nie doczekawszy się odpowiedzi dodaje- od dzisiaj.
Franciszem kiwa głową, próbując poskładać elementy układanki w całość ale czuje się tak, jakby ktoś pomieszał mu puzzle. W tym czasie Julia wraca do łazienki i podnosi w połowie opróżnioną butelkę. Pociąga z niej duży łyk i krzywi się.
-Obrzydlistwo- wyrokuje- chcesz też?
- Mhm- z wdzięcznością przyjmuje butelkę. Alkohol ma okropny, palący smak.
- Zjebany wieczór?- pyta Julia, osuwając się po ścianie aby w końcu usiąść na podłodze.
- O tak, chociaż odnoszę wrażenie,że nie aż tak jak twój.
Dziewczyna zbywa to ręką, jednocześnie wyrywając mu wódkę.
- Nie mówmy o tym.
Franciszek uśmiecha się i wyciąga swoją paczkę papierosów, zajmując miejsce obok Julii na podłodze. Wyjmuje przedostatniego i odpala zapalniczką współlokatorki.
Potem zalewa ich cisza, topią się we własnych myślach, zakrapiając je alkoholem i wypełniając płuca dymem.
Z sąsiednich mieszkań dochodzi ich zapach piernika i śpiewane fałszywie kolędy. Żadne z nich jednak się nie odzywa i tylko co jakiś czas podają sobie pustą już butelkę, jakby łudzili się nadzieją, że magicznie się napełni.
Niewiadomo kiedy ani jak, zapadają w płytki sen na zimnej podłodze i budzą się następnego ranka obolali i zesztywniali z zimna. Głowę Franciszka rozsadza pulsujący ból, a gdy próbuje wstać kręci mu się nieco w głowie.
- Szczęśliwych kurwa świąt- mówi Julia w przerwie między torsjami, pochylając się nad toaletą gdzie właśnie spływała do kanałów jej kolacja wigilijna.