merry fucking christmas 2022

0 0 0
                                    

Franciszek wie że wypił za dużo, gdy w dzień wigilii budzi się z suchością w ustach i pulsującym bólem głowy. Poprzedni wieczór jest smugą rozmytych wspomnień, nie składających się nijak w logiczny ciąg przyczynowo- skutkowy. Milo leży w nogach łóżka i wylizuje białą sierść na łapkach, mrucząc donośnie. Mieszkanie jest ciche więc Julia musi jeszcze spać. Właściwie to Franciszek nie pamięta czy wróciła z nim wczoraj z miasta. Z cichym jęknięciem podnosi się i człapie po zimnych panelach do drzwi. Przed oczami majaczą mu mroczki i przypomina sobie, że nie miał nic w ustach od wczorajszego śniadania. To tłumaczy dlaczego po kilku piwach wylądował pod stołem. Franciszek kieruje się więc do kuchni i przeglądając zawartość lodówki, próbuje poukładać sobie w głowie wydarzenia poprzedniego wieczoru. Niewielki pub, w którym odbyło się spotkanie mieścił się w piwnicy jednej z kamiennic starego miasta i wciąż żył tegorocznym mundialem, a jego podłogę zaściełały okruchy słonych orzeszków i nachosów. Fala obrzydzenia zalewa Franciszka gdy przypomina sobie ich smak na swoim języku. Był bardzo pijany. Przed oczami migają mu obrazy, które chętniej pozostałyby zapomniane. W lodówce znajduje przeterminowany jogurt owocowy i pół pomidora, w którego wgryza się tak, że sok cieknie mu po brodzie. Ociera usta rękawem i sięga do kieszeni spodni, których nie zdjął przed pójściem spać. Ze zmaltretowanej paczki Winstonów wyciąga ostatniego papierosa i wychodzi na balkon. Na zewnątrz jest co najmniej 10 stopni, co po ostatniej fali mrozów jest niemal upałem. Ostatnie grudy śniegu powoli topnieją, zamieniając się w obrzydliwą, brunatną breję. Franciszek odpala papierosa i zaciąga się głęboko. Na chodniku na dole kobiety i mężczyźni wracają do domów z siatkami pełnymi przecenionych produktów z Biedronki na wigilijną wieczerzę. Wtedy uświadamia sobie, że on też powinien uzupełnić zapasy przed wieczorną uroczystością. Nie ma zbyt ambitnych planów- w tym roku spędza Święta z Julią, Elizą i jej dziewczyną. Gasi papierosa, chwilę jeszcze obserwuje przechodzących ludzi i wraca do środka. Julia stoi przy kuchennym blacie i sączy kawę. Stwierdzenie, że wygląda źle byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Rozmazany eyeliner i okruchy wodoodpornej maskary tworzą pod jej oczami czarne półkola, posklejane czymś strąki włosów wystają z rozczochranego koczka, a wyraz twarzy jest wyraźnym ostrzeżeniem, że Franciszek nie powinien zaczynać rozmowy jeśli nie chce skończyć ze zrujnowanym poczuciem własnej wartości, które w gwoli ścisłości i tak nie było w najlepszym stanie. Unikając luster jak ognia kieruje się do wyjścia, na wczorajsze ubranie narzuca puchową kurtkę i obwiązuje szyję szalikiem aż po uszy. W takich momentach brakuje mu maseczek, które w tym roku wyszły już z użycia. W pewnym momencie ludzi przestały po prostu obchodzić nieustannie rosnące statystyki zakażeń i wszystko wróciło do przed-covidowego statusu quo. Stało się to chyba wtedy, gdy za wschodnią granicą rozpętało się prawdziwe piekło, o którym zresztą prawdę mówiąc w tej chwili również mało kto pamiętał.
Wychodząc z klatki, mija sąsiadkę z trzeciego piętra- szczupłą Ukrainkę z wymuskanym pudlem na smyczy. Przebąkuje ciche "dzień dobry" i przepuszcza ją w drzwiach. Idąc przez blokowisko przygląda się świątecznym dekoracjom na niewielkich balkonikach, święty Mikołaj na piątym piętrze spogląda w dół z przymrużonymi oczami i szerokim uśmiechem, lamki migoczą, a styropianowe bałwanki chyboczą się, poruszane wiatrem. W Biedronce uświadamia sobie, że nie przygotował sobie nawet w głowie listy zakupów. Zbiera więc do czerwonego koszyka wszystko, co jako tako umie przygotować: panierowane serki, które wystarczy wrzucić do piekarnika na pół godziny, paczkę z mieszanką na pierniki, którą trzeba połączyć z mlekiem, jajkami i rozpuszczonym masłem oraz torebkę mrożonych pierogów ruskich. Eliza obiecała przynieść barszcz i uszka więc przynajmniej o to nie musi się martwić. Kolejka do kas samoobsługowych ciągnie się aż do stoisk z warzywami. Zniecierpliwiony pan w garniturze i zapuchniętymi oczami z sześciopakiem piwa w ręku nerwowo tupie prawą nogą. Gdy Franciszek wreszcie dociera do kasy, płaci, dorzucając do zakupów plastikową reklamówkę i wychodzi, szczęśliwy że nie musi już dzielić swojej przestrzeni osobistej z tuzinem obcych osób. Wydaje mu się, że na zewnątrz jest jeszcze mniej śniegu niż kiedy wchodził do sklepu. Pierwsza rzecz na którą zwraca uwagę po wejściu do mieszkania to potworny bałagan, na którego zauważenie wcześniej był zbyt zaspany. Sprawdza godzinę na zegarze w kuchni: 13 ²³. Jest czas. Julia jest w nieco lepszym humorze i podaje mu szklankę ze swoją autorską miksturą na kaca. Nauczony poprzednimi razami Franciszek wypija ją duszkiem i krzywi się, powstrzymując odruchy wymiotne. Wie, że za jakieś 20 minut ból głowy ustąpi i to wystarcza mu za powód by przeżyć nudności.
- Dziękuję- mówi, oddając Julii pustą szklankę.
- Co kupiłeś? - pyta kobieta, idąc powoli do kuchni. Franciszek zauważa, że nieco utyka na prawą nogę ale nie może sobie przypomnieć jak to się stało.
- Mrożone pierogi, serki w panierce i jakiegoś gotowca na pierniki- odpowiada i kładzie reklamówkę na blacie.
- A coś na śniadanie?
- Zjadłem pół pomidora, tobie został przeterminowany jogurt.
Julia potrząsa głową.
- Dobra, pójdę do Macdonalda, i tak miałam ochotę na coś obrzydliwie niezdrowego. Nie wiem, może mcmuffin z bekonem i jajkiem?- zastanawia się głośno- Chcesz coś?
- Raczej pass.
- Twoja strata- mówi i zaczyna się ubierać. Wkłada czarne trepy, trencz do kolan i gruby, kolorowy szalik, którym obwiązuje głowę, robiąc z niego coś na kształt kominiarki. W połowie drogi do drzwi odwraca się- A! No i zacznij sprzątać bo ja nikogo do tej obory nie wpuszczę.
Drzwi się zatrzaskują, a Franciszek wzdycha ciężko. Przed rozpoczęciem porządków wypala jeszcze dwa czerwone Malboro z paczki Julii, chcąc jak najbardziej odwlec w czasie nieprzyjemną powinność. W końcu po blisko półgodzinie zabiera się za żmudne odgruzowywanie kuchni. Nie wiedzieć jak na blatach i w zlewie zbiera się cholernie dużo brudnych naczyń.
Julia wchodzi do mieszkania, gdy Franciszek jest w połowie sprzątania łazienki. Razem z nią pojawia się intesywny zapach bekonu i sera.
- Tylko mi tam nie nakrusz, przed chwilą odkurzałem- krzyczy.
- Yhmy- odpowiada kobieta, która sądząc po głosie zabrała się już za jedzenie. Chwilę później Franciszek słyszy brzdęk szkła i ogarniają go złe przeczucia.
- Julia?
- No?
- Ale nie pijesz teraz, prawda?
- Eee..
- Kurwa, nie mogę z tobą- wychodzi z łazienki i zastaje współlokatorkę przegryzającą Rajską cytrynówkę mcmuffinem.
- Wiem, wiem - Julia wywraca oczami- ale spotkałam Maćka (uwierzysz że to już rok odkąd zerwaliśmy?) i ani się obejrzałam, a już byłam w Żabce i kupowałam wódkę.
- Dobra, wiesz co? Mam wyjebane, ale jak przez to będę musiał sam wszystkim się zająć to spędzasz święta na wycieraczce.
- Nienawidzę świąt- burczy kobieta i jednym haustem kończy butelkę - okay, co mam robić?
Jakimś cudem przed 17 udaje im się uwinąć z porządkami, a Julia zdąża jako tako wytrzeźwieć (ku własnej rozpaczy). Pięć minut przed osiemnastą Franciszek wkłada czarną koszulę i spodnie, nauczony doświadczeniem, że białe ubrania w połączeniu z barszczem to przepis na katastrofę. Właśnie wtedy orientuje się, że zapomniał kupić choinki.
- Ja pierdolę- mamrocze- Julia, zapomniałem o choince.
- Zajebiście, brawo! - odkrzykuje kobieta.
Półgodziny później stoją w salonie i oceniają efekty swojej pracy. Ogromna monstera, która pokochała miejsce przy telewizorze, obwieszona jest bombkami i migoczącymi kolorowo światełkami LED. Przybijają sobie piatkę i nakrywają do stołu, popijając z kieliszków słodkie wino śliwkowe z azjatyckiego marketu.
Gdy wreszcie dochodzi ich dzwonek do drzwi, są już w połowie butelki.
Eliza jest sama. Coś jest nie tak. Stoi na progu i łka histerycznie. Niemal wesoły nastrój pryska jak bańka mydlana. Franiszek stoi jak wryty. Nigdy nie widział siostry w takim stanie. Nie uroniła łezki, gdy jako pięciolatka skoczyła na gwóźdź i przebiła sobie stopę prawie na wylot; była silna, gdy ojciec uderzył ją po tym jak złapał ją całującą się z przyjaciółką; nie ugieła się pod ciężarem oceniających spojrzeń, jakie rzucała jej rodzina, gdy na zeszłorocznej wigilii pojawiła się ze swoją dziewczyną. A jednak stoi teraz w jego drzwiach zapłakana z owiniętym folią aluminiową talerzem uszek i garnkiem barszczu w reklamówce.
- Och, kochanie, co się stało? - Julia ma na tyle inteligencji emocjonalnej by zareagować adekwatnie do sytuacji. Obejmuje dziewczynę ramieniem i wyjmuje z jej rąk pakunki, przekazując je Franciszkowi. On idzie do kuchni i stawia garnek na kuchence. Pozwala Julii zająć się siostrą, podczas gdy on przygotowuje iście studencką wieczerzę wigilijną.
Elizie udaje się opanować łkanie dopiero na kanapie, gdzie siedzi opatulona kocem i ogląda reklamy, przerywające "Kevina".
- Zostawiła mnie- mówi w końcu- macie jakiś alkohol?- dodaje po chwili.
Wyciągają więc ostatnie butelki wódki i wychodzą na balkon, ledwo mieszcząc się na niewielkiej przestrzeni.
- Obiecałam jej, że rzucę- mówi Eliza wypalając trzeciego papierosa i go popijając wódką z sokiem porzeczkowym. Franciszek nie tak wyobrażał sobie ich pierwszą wspólną wigilię z dala od rodziny, którą samo ich istnienie zdawało się obrażać. W jego planach jedli skromny posiłek, drwiąc ze swoich zdolności kulinarnych, oglądali "Kevina", zaśmiewając się tak, że rozbolały ich brzuchy i rozmawiali o wszystkim i o niczym ze składanką świątecznych piosenek w tle.
- Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zerwać z kimś w Wigilię? - Franciszek wie, że Julia wraca teraz myślami do zeszłego roku.
- Chujowym- mamrocze. Kobiety kiwają głowami, zaciągając się równocześnie.
Z sąsiedniego mieszkania dochodzi donośny śpiew, tak fałszywy, że trudno im z początku poznać "Dzisiaj w Betlejem". Lampki na balkonach migoczą wściekle. Franciszek powoli zaczyna czuć alkohol krążący w jego żyłach więc niewiele myśląc wstaje z taboretu i zaczyna tańczyć. Z początku kołysze jedynie nieco biodrami, później jednak daje się ponieść. Unosi ręce nad głowę i parząc się wypalonym do połowy papierosem zaczyna klaskać w rytm kolędy. Julia i Eliza patrzą na siebie i wybuchają śmiechem, a potem wstają i też zaczynają tańczyć. Nawet w tak ograniczonej przestrzeni Julii udaje się zacząć twerkować. Eliza gwiżdże głośno i cała trójka śmieje się do rozpuku. I wtedy następuje świąteczny cud: choć temperatura oscyluje w okolicach 2°C, zaczyna sypać śnieg. Drobniutkie płatki topią się w kontakcie z ziemią, a oni odginają głowy w tył i łapią śnieżynki na języki, ich przesiąknięte alkoholem oddechy tworzą małe obłoczki pary.
- Szcześliwych kurwa Świąt! - krzyczy Franciszek w przestrzeń.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 12 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

short storiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz