-Kurwa!-zaklął Gaspar.
Dzwon na wieży katedralnej,właśnie obwieszczał zamknięcie bram, liczącego pięćset tysięcy mieszkańców,miasta Äorlan.Był to też sygnał rozpoczęcia godziny policyjnej.Äorlan,dziwna nazwa.Pragard,tak ta przesiąknięta fetorem rynsztoków,brudna perła,stolica Picterii nazywała się kiedyś.Kiedyś,kiedy ludzie,byli dumnymi obywatelami tego miasta,a krasnoludy...cóż między nimi,a ludźmi były różne niesnaski,ale żyły normalnie,cywilizowanie z ludzmi.Chlały z nimi w karczmach,w tychże biły się z nimi po mordach,posiadały własne kapitały,co bogatsze chędożyły ich dziwki i kupowały od nich nieruchomości.Oczywiście,byłoby to zbyt piękne,gdyby tak wyglądało pełne oblicze Starego Świata,jak ludzie zwykli nazywać te krainy.Krasnoludy nie mogły piastować urzędów.Niejednokrotnie dochodziło do potyczek na tle rasowym.Niejednokrotnie te potyczki,były krwawe.Ale potyczki owe prowokowane,były przez aktywistów obu stron,którzy spotykali się z pogardą ogółu.Teraz krasnoludy zniknęły.Zostały wymordowane,przez elfy.Podobno niektóre przeżyły,ale to tylko plotki.Ludzie,ludzi spotkała ta "łaska",że zginęło ich stosunkowo niewielu.Dobra wola nowych panów tych ziem? Nie,elfy potrzebowały rąk do pracy.Przebudowały cały ten cholerny świat na własną modłę.Nie potrzebowały wiosek.Ludziom wioski dostarczały pożywienia.Elfy nie musiały jeść.Ewolucja.Ich dawna koegzystencja z naturą sprawiła,że nie musiały jeść.Ostatnia sekcja zwłok,jednego z nich wykazała,że w ich organizmie,zachodziło coś na kształt fotosyntezy.Wioski stały się teraz obozami pracy,w których dzień w dzień,oraz nocami,charowali zniewoleni wieśniacy.
W głębi duszy Gaspar cieszył się,że nie żył w czasach tych zmian.To były czasy mroczne i krwawe.Mroczne-co za paradoks.Szlachetni rycerze o jasnych licach,w błyszczących zbrojach,na okrętach z kości słoniowej.Przecierz zaczynało się ich panowanie.Przecierz wypędzali tych złych,wyblakłych,szarych...Nowa era.Era światła sprawiła,że ci szarzy spłonęli.Wszyscy...prawie.
Gaspar przemierzał kolejne ulice,trzymając się cieni.Był przecierz jednym z nich,robakiem kryjącym się w ciemnościach,żeby "dobry pan domu" nie rozgniótł go na ścianie.Promień magicznego,zielonego światła uwięzionego w kryształowej latarni,przywiezionej tutaj razem z magią przez elfy,odbił się od jakiejś połyskliwej powierzchni.Gaspar przywarł plecami do ściany.Strażnik w lekkim pancerzu i stalowej kolczudze,wychynął zza rogu.Gaspar zamarł w bezruchu.Skrywał go cień.Głęboki kaptur ciemno szarej opończy ukrył całą jego twarz,a reszta odzienia sprawiła,że w ciemnościach,zlał się z kamienną ścianą,do której przywarł.Strażnik nie miał latarni.Błąd.Gaspar wbił dwunasto calowy sztylet,w gardło przeciwnika.Smoliście czarne,tytanitowe ostrze przebiło,stalową kolczugę bez problemu.Tytanit,był metalem odkrytym niedawno,zaledwie dwadzieścia lat temu,trzydzieści lat po inwazji elfów.Ludzie skrzętnie skrywali jego istnienie przed najeźdźcą.Gaspar miał wtedy dziesięć lat.Czternaście lat później ukończył szkolenie.Był zabójcą od sześciu lat.Przez ten czas,zdążył wyzbyć się wszelkich emocji, podczas pełnienia swojej profesji.Nie czuł nawet nienawiści.Nie czuł nic.Tytanitowe ostrze rozpłatało gardło strażnika.Stalowe ogniwa kolczugi rozpadły się pod naporem twardego tytanitu. Strażnik zginął na miejscu,bez wydania choćby jednego dźwięku.Gaspar wyszarpnął ostrze ze zmasakrowanego gardła elfa.Poznał go,pomimo zszokowanego wyrazu,jaki zastygł na jego twarzy w chwili śmierci.Widział go już dwa dni temu.Taak widział go na targowisku z rodziną.Zbroja mężczyzny,który właśnie osierocił dwójkę dzieci,a kobietę uczynił wdową zachrzęściła o bruk.Gaspar ruszył dalej.Bez żalu.Bez radości.Wyzuty z jakiejkolwiek empatii.Wyzuty z jakichkolwiek emocji.Szedł dalej.Nie spotkał nikogo.Wieża strażnicza,w slumsach zamajaczyła na horyzoncie,niczym ogromny lewiatan.W tych brudnych rynsztokach walczyli o przetrwanie starcy i dzieci.Poeta powiedziałby też,że szlachcice i nędzaże.Cała arystokracja została jednak brutalnie wymordowana,przez elfy,bo i tak nie nadawali się do pracy,a tylko do tego ludzie byli potrzebni elfom.Gaspar przyspieszył kroku.Mijał na prędce sklecone,rozpadające się chatki.Ludzi,którzy zawsze go zadziwiali.Ludzi,których mimo ich nędzy i beznadziei,zawsze stać było na choćby najniklejszy uśmiech,czy pozdrowienie.Gaspar,był jednym z posłańców,wysyłanych przez jego bandę do miasta,gdzie pozyskiwał informacje i zaopatrzał żyjących w tutejszych slumsach ludzi.Zaopatrzenie obejmowało żywność,leki i narzędzia.O broni nie było mowy.Elfy specjalnie rozesłały ludzi do okolicznych obozów pracy,żeby zapobiec problemowi ich większości w miastach.Gaspar wszedł do nieużywanej przez elfy wieży strażniczej i uniósł wstawioną tu jeszcze w czasie wojny,zamaskowaną klapę w podłodze odsłaniając wyjście.Było ono o tyle sprytnie ukryte,że po podniesieniu klapy widziało się wąski spad,za którym znajdowała się kratka,łudząco przypominająca kratkę kanalizacyjną.Sęk w tym,że kratkę dało się otworzyć,celnym kopniakiem i zejść do obmierzłego,wilgotnego przejścia,kończącego się,równierz ukrytym,włazem w pobliskim lesie.Gaspar szedł ciemnym,wilgotnym korytarzem dobre dwadzieścia minut,aż w końcu natrafił na ścianę,do której przymocowane były żelazne przęsła,służące za drabinę.Szybko wdrapał się na górę i uniósł klapę,zakrywającą przejście.
Zdążyło się już całkiem ściemnić.Gaspar usłyszał ciche parsknięcie i poczuł ciężar na ramieniu.Jego mały dereszowaty koń,przez te dwa dni nie ruszał się z miejsca.Gaspar był pod ogromnym wrażeniem,dostał tego konia trzy tygodnie temu.Przez ten czas więzy między nimi zdążyły się ogromnie zacieśnić.Pogładził go chwilę po pysku,po czym schylił się po siodło,wodze i juki,w których był między innymi prowiant.Oporządził zwierze i energicznym ruchem wskoczył na jego grzbiet.
-Dobra Gorn,wracamy do domu.