Sound of flowers

489 61 65
                                    

Kochałem łąki. Kochałem ich spokój i piękno. Kochałem wszystko co wiązało się z ich szlachetnym wyglądem. Kochałem łąki też przez to jak wiele ważnego się tutaj wydarzyło.

Wpatrując się teraz w zaschnięte gałązki kwiatów i stare czarno białe zdjęcia zdjęcia przypominałem sobie tamto piękne lato sprzed tylu lat.

Najpiękniejszy dzień jego życia przypadał na sam początek lipca. Słońce świeciło mocno nad jego głową, przyjemnie grzejąc jego twarz. Siedział w trawie oparty o starą, wyschniętą już studnię. Jego stopy uwolnione były od znoszonych butów, pozwalając by delikatna skóra mogła dotknąć miękkiej trawy. Palce zatopione miał w źdźbłach przeczesując je z największą delikatnością. Chłonął ciszę tego miejsca napawając się spokojem i własną obecnością. Znów pozwolił sobie na chociaż chwilowe odcięcie się od tych wszystkich problemów, które uwielbiały po prostu go nie opuszczać. Z uwagą obserwował jak drzewa poruszały się z lekka do wiatru, który rozwiewał jego przydługie już loki.

Minęło tyle czasu a ja pamiętam jakby to wszystko było wczoraj. Ale jak można było zapomnieć o dniu gdy poznało się miłość życia? Choć tak naprawdę co mogłem wiedzieć o miłości w tamtym czasie?

W roku siedemdziesiątych szóstym u progu lata gdy świat żył jeszcze porwaniem lotu Air France 139, dwudziestoletni Harry Styles nie sądził, że pozna czym jest miłość.

Czas nie miał znaczenia gdy siedząc w trawie miał szansę odpocząć. Zawsze było tam tak cicho. Zazwyczaj było tam cicho. Tamtego dnia na łące rozbrzmiała muzyka.

Harry uniósł się i skoncentrował na chłopaku, który z radiem w jednej ręku i odpalonym papierosem w drugiej dłoni szedł przez łąkę. Wszystko było w porządku, choć najbardziej Harry'ego zastanawiał kolor danego radia. Było niebieskie, jakby miało w sobie ukryty przekaz. Nie chciał go oceniać, nie był już dzieckiem, może nadal tak się czuł zwłaszcza nadal będąc bez pracy i całe dnie siedząc w trawie ale nie śpieszyło mu się. W całej swojej postawie tajemniczy przybysz z radiem nie wyglądał na kogoś kogo opisywałby kolor niebieski. Nie bił od niego żar pogody ducha, ani żadna nieśmiałość. 

Pierwszego dnia tylko go obserwował nie czując nic poza czystą ciekawością. 

Drugiego dnia szatyn znów pojawił się na łące z niebieski radiem w dłoni i papierosem między wargami. Usiadł pod drzewem po drugiej stronie łąki i słuchał puszczonej z kasety grupy Nazareth. Sunshine grało w harmonii z naturą a Harry wpatrując się w niebo mógł przyzwyczaić się do tego, tak jakby to i tak było przy nim od zawsze. Chłopak dalej go intrygował, jednak Styles nie widział sensu w szukaniu kontaktu na siłę.

Kiedy nastał trzeci dzień chłopak o karmelowych włosach nie zajął miejsca pod drzewem a usiadł po drugiej stronie studni. Nie odezwał się jednak do Harry'ego ani razu. Radio stało między nimi w trawie i kolorowych polnych kwiatach. Tym razem kwiaty wesoło nuciły Elvisa i bujały się w rytm na wietrze, sprawiając, że wszystko było prostsze. 

Był czwartek kiedy Harry poza muzyką z radia usłyszał piękny, melodyjny głos. 

- Jestem Louis, a ty? 

Tamtego dnia rozpoczęła się nasza historia. Od początku nasze rozmowy były poezją. Opowiadał mi o muzyce, którą kochał a ja mówiłem mu o kwiatach. Stworzyliśmy swój własny świat, pełen dobra, kolorów i siebie. To wszystko było z nim takie proste. Nie było ciszy, bo zawsze było coś co chciało się powiedzieć. Zawsze było coś co chciało się robić. 

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy lipiec dobiegał końca. Wiatr targał korony drzew, które zastąpiły swoim szumem radiowe melodie, które już dawno ucichły. Harry ze spokojem opierał się o studnie, z Louisem leżącym między jego rozłożonymi nogami. Styles zrywał porastające niedaleko kwiatki i układał je na piersi szatyna. Żółte środki otoczone białymi, różowymi i niebieskimi płatkami spoglądały na nich z zaciekawieniem i wsłuchiwały się w ich ciche rozmowy. 

Sound of flowers ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz