Nim Wilhelm zdążył cokolwiek zarejestrować, oddać się upragnionemu, zbliżającemu się pocałunku, Simon odskoczył od niego tak nagle, jakby został czymś poparzony. Bo tak właśnie się czuł. Jakby ten jeden, z pozoru niewinny pocałunek miał go sparzyć, pozostawić bliznę na jego cielę, której nie byłby w stanie pozbyć się do końca swojego życia. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby miało to miejsce kiedy indziej. Kiedy oboje z nich wiedzieli, czego chcieli. A książę koronny zdecydowanie nie wiedział, czego chciał.
Wilhelm otworzył oczy i spojrzał skonfundowany na bruneta.
— Simon? — zaczął, ale brunet pokręcił tylko głową, wstając z ławki.
— Muszę iść — wyjaśnił pospiesznie. Nawet na chwilę nie zaszczycił Wilhelma spojrzeniem, uparcie wbijając wzrok w buty pokryte śniegiem. Czuł się głupio ze świadomością, do czego prawie dopuścił. Nie powinien, nie po tym, co Wilhelm mu zrobił. — Chwila się przedłużyła, Ayub i Rosh na pewno już na mnie czekają...
— Simon... Ja...
Ale Simon Eriksson nie miał zamiaru go dłużej słuchać, nie w tym momencie. Przełknął ślinę i zerknął na Wilhelma.
— Wille... Znajdź jakiś hotel. Albo wróć do pałacu i tak cię znajdą. Cokolwiek. Ja idę.
I zgodnie ze swoim oświadczeniem odszedł, zostawiając księcia koronnego samotnego na ławce, za budynkami, gdzie nikt niepowołany nie mógł go zobaczyć.
— Do zobaczenia w szkole! — zawołał za nim blondyn, łudząc się, że Simon obejrzy się na niego ten jeden ostatni raz.
Ale tak się nie stało. Brunet zniknął w pogłębiającej się ciemności, a Wille niedługo później podniósł się z ławki. Nie wiedział, co ze sobą począć. Stał w niezręcznej ciszy, zabijającej go od środka, ale w końcu musiał coś zrobić. I choć miał już dać spokój Simonowi, rozumiejąc jego złość, ruszył w ślad za Simonem. Chciał go przeprosić za to, że nie dostosował się do słów, które ten do niego powiedział pierwszego dnia, kiedy się spotkali po oświadczeniu księcia. W tym okresie musiał poradzić sobie sam, bez wymuszania na Simonie niczego więcej niż przyjaźń. Przynajmniej do czasu, aż nie ułoży sobie wszystkiego w głowie.
— Simon? — zawołał szeptem. — Simon, wybacz mi, nie powinienem... Simon!
Jednakże po Simonie nie było już śladu.
* * *
Nocne niebo przyozdobione było tysiącami gwiazd. Panująca cisza była tylko ciszą przed burzą, a raczej wybuchami fajerwerków, które miały przypieczętować rozpoczęcie się nowego roku. Simon, siedzący na ławce, przełknął ślinę, bawiąc się kubeczkiem z sokiem, który trzymał w ręce.
— Wilhelm dziś przyszedł pod mój dom — oświadczył, nie chcąc trzymać tego jako sekret. — Rozmawiałem z nim.
Rosh wymieniła spojrzenie z Ayubem. Trwało ono długo, podejrzanie dłużyło się, ale Simon zdecydował się to zignorować. Pewnie niewerbalnie porozumiewali się ze sobą, krytykując jego decyzje życiowe.
— Co chciał? — wydusiła w końcu z siebie Rosh, wracając do rzeczywistości. — Mówił coś o wiadomości...
Simon przerwał dziewczynie, kręcąc głową. Dopiero teraz dochodziła do niego powaga sytuacji, w której znalazł się Wilhelm. Nie mógł decydować za siebie, jak wytresowany, posłuszny pies spełniał każdą zachciankę królowej. Tylko nie tę jedną. Nie narzeczeństwo, choć znając życie, wkrótce i temu ulegnie, bo "nie miał wyjścia". Na usta cisnęło mu się jedynie jedno słowo "żałosne". Całą tę sytuację i postawę Wilhelma w uleganiu swojej rodzicielce nazwałby żałosnością. Może i w pełni nie wiedział, jakby sam postąpił, gdyby to on był na miejscu księcia koronnego, ale wierzył w jedno. Wierzył w to, ba, wiedział o tym w głębi swojej nastoletniej duszy, że bardziej stawiałby na swoim. Wilhelm nie był na tyle silny psychicznie, ale on był. I gdyby tylko mógł, zamieniłby się z nim życiem i przeciwstawił się królowej. Zakazany owoc w końcu smakuje najlepiej.
CZYTASZ
let's start a revolution
Fanfiction"Nie chcę być niczyim sekretem". Simon i Wilhelm rozstali się. W osobności przeżywają zaistniałą sytuację, która głośno wybuchła w kraju i odbiła się na rodzinie królewskiej. Część ludzi uwierzyła w oświadczenie księcia koronnego, ale wciąż istniała...