III. Raz, dwa, trzy, August patrzy

730 44 79
                                    

Nim Wilhelm zdążył cokolwiek zarejestrować, oddać się upragnionemu, zbliżającemu się pocałunku, Simon odskoczył od niego tak nagle, jakby został czymś poparzony. Bo tak właśnie się czuł. Jakby ten jeden, z pozoru niewinny pocałunek miał go sparzyć, pozostawić bliznę na jego cielę, której nie byłby w stanie pozbyć się do końca swojego życia. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby miało to miejsce kiedy indziej. Kiedy oboje z nich wiedzieli, czego chcieli. A książę koronny zdecydowanie nie wiedział, czego chciał.

Wilhelm otworzył oczy i spojrzał skonfundowany na bruneta.

— Simon? — zaczął, ale brunet pokręcił tylko głową, wstając z ławki.

— Muszę iść — wyjaśnił pospiesznie. Nawet na chwilę nie zaszczycił Wilhelma spojrzeniem, uparcie wbijając wzrok w buty pokryte śniegiem. Czuł się głupio ze świadomością, do czego prawie dopuścił. Nie powinien, nie po tym, co Wilhelm mu zrobił. — Chwila się przedłużyła, Ayub i Rosh na pewno już na mnie czekają...

— Simon... Ja... 

Ale Simon Eriksson nie miał zamiaru go dłużej słuchać, nie w tym momencie. Przełknął ślinę i zerknął na Wilhelma.

— Wille... Znajdź jakiś hotel. Albo wróć do pałacu i tak cię znajdą. Cokolwiek. Ja idę.

I zgodnie ze swoim oświadczeniem odszedł, zostawiając księcia koronnego samotnego na ławce, za budynkami, gdzie nikt niepowołany nie mógł go zobaczyć. 

— Do zobaczenia w szkole! — zawołał za nim blondyn, łudząc się, że Simon obejrzy się na niego ten jeden ostatni raz. 

Ale tak się nie stało. Brunet zniknął w pogłębiającej się ciemności, a Wille niedługo później podniósł się z ławki. Nie wiedział, co ze sobą począć. Stał w niezręcznej ciszy, zabijającej go od środka, ale w końcu musiał coś zrobić. I choć miał już dać spokój Simonowi, rozumiejąc jego złość, ruszył w ślad za Simonem. Chciał go przeprosić za to, że nie dostosował się do słów, które ten do niego powiedział pierwszego dnia, kiedy się spotkali po oświadczeniu księcia. W tym okresie musiał poradzić sobie sam, bez wymuszania na Simonie niczego więcej niż przyjaźń. Przynajmniej do czasu, aż nie ułoży sobie wszystkiego w głowie. 

— Simon? — zawołał szeptem. — Simon, wybacz mi, nie powinienem... Simon!

Jednakże po Simonie nie było już śladu. 

* * *

Nocne niebo przyozdobione było tysiącami gwiazd. Panująca cisza była tylko ciszą przed burzą, a raczej wybuchami fajerwerków, które miały przypieczętować rozpoczęcie się nowego roku. Simon, siedzący na ławce, przełknął ślinę, bawiąc się kubeczkiem z sokiem, który trzymał w ręce. 

— Wilhelm dziś przyszedł pod mój dom — oświadczył, nie chcąc trzymać tego jako sekret. — Rozmawiałem z nim.

Rosh wymieniła spojrzenie z Ayubem. Trwało ono długo, podejrzanie dłużyło się, ale Simon zdecydował się to zignorować. Pewnie niewerbalnie porozumiewali się ze sobą, krytykując jego decyzje życiowe. 

— Co chciał? — wydusiła w końcu z siebie Rosh, wracając do rzeczywistości. — Mówił coś o wiadomości...

Simon przerwał dziewczynie, kręcąc głową. Dopiero teraz dochodziła do niego powaga sytuacji, w której znalazł się Wilhelm. Nie mógł decydować za siebie, jak wytresowany, posłuszny pies spełniał każdą zachciankę królowej. Tylko nie tę jedną. Nie narzeczeństwo, choć znając życie, wkrótce i temu ulegnie, bo "nie miał wyjścia". Na usta cisnęło mu się jedynie jedno słowo "żałosne". Całą tę sytuację i postawę Wilhelma w uleganiu swojej rodzicielce nazwałby żałosnością. Może i w pełni nie wiedział, jakby sam postąpił, gdyby to on był na miejscu księcia koronnego, ale wierzył w jedno. Wierzył w to, ba, wiedział o tym w głębi swojej nastoletniej duszy, że bardziej stawiałby na swoim. Wilhelm nie był na tyle silny psychicznie, ale on był. I gdyby tylko mógł, zamieniłby się z nim życiem i przeciwstawił się królowej. Zakazany owoc w końcu smakuje najlepiej. 

let's start a revolutionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz