Niech to licho

40 2 0
                                    

Licho – demon, potwór czy inne straszydło uprzykrzające prostym ludziom życie. Brzydka, chuda i stara to baba, z jednym okiem i straszną twarzą. Zsyła nieszczęścia, choroby i plagi dobrym ludziom dopóty ich nie zniszczy do cna. Straszydło potrafi także zmieniać się w niewielkie stworzonko, znane lub widziane jako małe i włochate.

A sposób na licho jest jeden. Módl się i czekaj, bo starucha ta tak jak się pojawi, tak i zniknie.

Adam Prulius, O lichu i innych utrapieniach

Wiał zimny wiatr.

Zbliżała się zima, a wietrzny i deszczowy listopad dawał o tym mocno znać. Wędrował już dobrych parę tygodni, nie widząc przy tym żadnej żywej duszy. Iglaste drzewa niemal dominowały nad liściastymi, co dla wiedźmina wskazywało dobry kierunek. Słyszał o tym miejscu. O tej twierdzy lub to co z niej zostało, ale nigdy tam nie był. Będzie zimował tam pierwszy raz.

Podrapał się po swojej krótkiej, czarnej brodzie. Z oddali widział drogowskaz. Uśmiechnął się lekko. Wreszcie zje coś lepszego i zaspokoi pragnienie. I kto wie? Może trafi się zlecenie?

Drogowskaz. Prosty słup, staranie wyrzeźbiony wraz z przybitymi do niego deskami – były przybite od niechcenia, ktoś musiał zdewastować lub ukraść poprzednie – a ta najbardziej interesująca, trzecia u dołu napisane miała: „Gościniec 2 mile". Kierunek wskazywał na zachód.

Skoro Gościniec to może i ugoszczą? Nie zwlekając zmienił kierunek i ruszył na zachód. Niebo było pochmurne. Zanosiło się na burzę. Wiatr był coraz silniejszy i chłodniejszy. Klacz instynktownie przyspieszyła, uprzedzając jeźdźca, który miał zamiar ją popędzić. W końcu ujrzał z daleko wioskę. Nie wyróżniała się niczym od innych. Większość chat była przy drodze, a najbardziej okazała była karczma. To tam się kierował.

* * *

Zamówił bigos, bochenek chleba i największy kufel piwa jaki miał karczmarz. Właścicielem karczmy nie był jednak taki jak dotąd spotykał wiedźmin. Nie był grubym, starszym, z zarostem lub żartobliwym gościem. Był szczupłym blondynem, nie mającym więcej jak dwadzieścia sześć lat. Usiadł przy niewielkim, dębowym stole obok kominka. Ogień nie tlił się wyjątkowo mocno, a właściciel nie kwapił się, aby dorzucić. Wiedźmin wstał i dorzucił do ognia. Ukradkiem także wykonał znak Igni.

Blondyn w końcu przyniósł mu bigosu w wielkim, drewnianym naczyniu, pajdę chleba i kufel piwa. Jego nos dał mu znać, że piwo było jasne i rozcieńczone z wodą. Jaki Gościniec takie i piwo. Pomyślał i zaczął jeść.

- Wiedźmin? Na szlaku?

Odwrócił się, przełykając kolejny kęs chleba. Za nim stał niski i chudy mężczyzna, z okazałym wąsem, ciemną czapą i grubym kożuchem z owczej wełny.

- Wiedźmin. Na szlaku. Chociaż sezon prawie się skończył. W czym mogę pomóc? - Coën odpowiedział tak łagodnie jak tylko umiał i przyzwalająco wskazał ręką, aby rozmówca usiadł.

- A dobrze, a dobrze żeś wiedźmin panie. - zdjął czapę i uśmiechnął się najszczerzej jak mógł, odsłaniając zęby. Lub to co z nich zostało.

- Widzicie panie mamy tu problem. I to nie byle jaki. Licho się u nas zalęgło.

Coën przestał jeść i spojrzał na chłopa. Ten wzdrygnął się widząc jego dziwne oczy i otworzył usta, pokazując, że czeka na odpowiedź wiedźmina.

Licho jak dobrze pamiętał Coën to wierzenie ludowe, obecnymi czasy zapomniane. Licho zawsze chodziło od wsi do wsi, od chałupy do chałupy, psocąc i szkodząc na różne sposoby. Choć magowie i uczeni już dawno wyjaśnili, że wszystkie zjawiska, które rzekomo ma robić licho to nic innego jak zjawiska przyrody lub działania szkodników, tak najniższa warstwa społeczna uparcie twierdzi, że to kłamstwo profesorków, a licho istnieje.

"Niech to licho"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz