Dale potrafił zajść za skórę człowiekowi jak mało kto. Wiele razy udało mu się pokazać nam prawdziwą szkołę życia. Nie bał się mówić tego co myślał i co czuł. Taka szczerość to naprawdę rzadka cecha, zwłaszcza w tym świecie. Wymaga ogromnych pokładów odwagi, co zawsze bardzo w nim podziwiałem.
Gdy muszę podjąć ważną decyzję, myślę o nim. Wyobrażam sobie to jego spojrzenie... Jestem pewien, że zaszczycił nim każdego z nas przynajmniej raz. Nie zawsze potrafiłem go zrozumieć, ale on zawsze rozumiał nas. Potrafił dostrzec prawdziwą naturę ludzi. Wiele o nas wiedział. Widział prawdę. Prawdę o tym, kim się staliśmy.
Powtarzał, że tracimy nasze człowieczeństwo. Że jesteśmy podzieleni. Że ta grupa się rozpada. Dlatego możemy uczcić jego pamięć, jednocząc się. Odłożyć nasze różnice i spory na bok, połączyć siły. Pogodzić się. Przestać się nad sobą użalać, wziąć przyszłość we własne ręce. Zadbać o bezpieczeństwo... o nasze życie.
Pokażmy mu, że się mylił. Żyjmy tak, jak tego chciał.
W ten sposób go upamiętnimy.
* * * * *
Pogrzeb Dale'a odbył się o świcie. Gdy tylko pierwsze promienie wschodzącego słońca ozdobiły niebo, mieszkańcy farmy wybudzili się z apatii, jaka ogarnęła ich po wydarzeniach nocy. Większość z nich nie zmrużyła oka nawet na moment, a ci, których pokonało jednak zmęczenie i gorycz, budzili się z niespokojnego snu po zalewie paru godzinach.
Kłótnie i spory ucichły, odrzucone na bok i zapomniane, nawet jeśli tylko na chwilę. Nikt nie miał głowy myśleć o tym, w jaki sposób podejść do ciążących na nich trudnościach. Nikt nie potrafił rozpocząć dyskusji ze świadomością, że jeden z głosów ucichł na zawsze.
Okoliczności nie pozwalały jednak na przebycie żałoby w normalnym tempie. Zmuszały do otarcia łez i zakasania rękawów, bo nowy dzień oznaczał kolejne nowe wyzwania.
— Czternaście osób w jednym domu... będzie dość tłoczno. — zauważył Rick, drapiąc się po niewielkim zaroście i przyglądając z uwagą Hershelowi.
— Nie przejmuj się. — uspokoił go staruszek. — W tym domu pomieszkiwało nawet więcej osób. Poza tym, stawiamy bezpieczeństwo ponad komfortem, prawda?
Szeryf pokiwał zgodnie głową.
— Bagna i strumyk powoli wysychają... — stwierdził białowłosy. — Możemy się spodziewać, że z lasów wylęgnie się więcej zarażonych.
— Dookoła farmy jest pięćdziesiąt sztuk bydła — dodała Maggie, po czym skrzywiła się nieznacznie. — To praktycznie jak zaproszenie na obiad.
— Ma rację. — Hershel podparł się pod boki z dość nietęgą miną. Podniósł na Ricka wzrok i pokiwał z wolna głową. — Powinniśmy byli przenieść was do domu już dawno.
Śmierć Dale'a była jak impuls. Jak sygnał do odrzucenia uprzedzeń i połączenia sił. Hershel sam wyszedł z propozycją wpuszczenia grupy do jego domu rodzinnego, nalegając, by spakowali swój obóz i przenieśli się do bezpiecznego wnętrza czterech ścian. Wszelkie kłótnie i pierwotna awersja musiały przejść na drugi plan. Ryzyko było zbyt duże.
Riley podniosła z ziemi drewnianą skrzynkę wypełnioną puszkami z dawno wyblakłymi już etykietami i wyprostowała się z trudem, zdmuchując z twarzy kosmyk włosów. Cała grupa podjęła się intensywnej pracy gdy tylko pożegnali swojego przyjaciela. Mieli przed sobą ciężki dzień - musieli przede wszystkim rozplanować zabezpieczenie farmy, dokończyć budowę punktów orientacyjnych i zająć się kwestią oczyszczania terenu ze sztywnych, którzy mogli wałęsać się w okolicy.
