Ogniste macki wstającego słońca z wolna przedzierały się przez poszycie dachu oświetlając wnętrze pokoju. Tegoroczna zima od tygodni nie mogła zdecydować się czy już ustąpić skutkiem, czego były krótkotrwałe, słoneczne okresy roztopów oddzielone śnieżycami i mrozem.
Słońce zgodnie ze swoim zwyczajem obudziło śpiącego Hjaldorfa. Mężczyzna przetarł oczy, odrzucił długie sięgające ramion siwe włosy i przeciągnął się napinając pokryte bliznami, umięśnione ciało.
Żona Hjaldorfa, Sigrun, uniosła głowę znad pachnącej snem poduszki i wodząc dłonią po szpecącej pierś męża bliźnie powoli wracała do pozostawionej przed zapadnięciem w sen rzeczywistość.
- Wstałeś już? – spytała przytulając się do męża próbując zatrzymać go w łóżku. – Chyba nie musisz jeszcze wychodzić, zostań słońce dopiera wstaje – powiedziała niezbyt jeszcze przytomnym głosem wskazując okno.
Hjaldorf odmówił w myślach modlitwę do Yora, boga wojowników i powoli, z niespotykaną u kogoś takiej postury delikatnością odłożył na poduszkę wodząco po jego ciele dłoń.
- Bogowie, nie postawiłbym złamanego grosza na to, że dzisiejszy dzień kiedyś nadejdzie – zaczął mocując się z paskiem spodni. – Przybyli jarlowie prawie wszystkich klanów, a Svein pewnie całą noc przyjmował zakłady. Wczoraj wieczorem – kontynuował ubierając wysokie, wykonane z foczej skóry buty – posłałem Grunfa do Byrnjolfa żeby ten mógł już skrzyknąć całą rodzinę do swojej karczmy i przygotować ucztę z okazji mojej ostatniej walki.
- Nie widzę Cię w roli siedzącego na zdobionym tronie Jarla, który porzuci pełne wrażeń, krwi i potu życie. Jeśli mam być szczera nie wierzyłam, że będziesz umiał skończyć z walkami i zwolnić pozycję mistrza.
A co ja mam powiedzieć, zamyślił się. Od dziecka oglądałem ojca na arenie marząc, że będę kiedyś na jego miejscu. Wiosną wypływaliśmy na południe gdzie grabiąc tamtejsze wioski i rozbijając łby byłem w swoim żywiole. Walka to moja natura, drugie imię. I co teraz? Wiek i obowiązki Jarla zwyczajnie zmuszają mnie do porzucenia areny. Muszę odejść w chwale, jako niepokonany mistrz a niestarzejące się pośmiewisko bogów i ludzi.
Sigrun wstała i obejmując męża pocałowała go w mniej zeszpecony bliznami policzek.
- Jutro już nigdzie się stąd nie ruszam a głowę tego niedźwiedzia zawiesimy w zaszczytnym miejscu nad kominkiem. Do końca życia będzie przypominała naszym gościom, kto jest najlepszym wojownikiem zaraz po przedwiecznym Yoru. Tymczasem liczę, że obejrzysz, choć tę walkę. – Oddał pocałunek. - Przywitam się z dziećmi i wychodzę – dodał otwierając skrzypiące drzwi.
**
Po wejściu do głównej, rozgrzanej od dogasającego kominka, izby coś zaszeleściło i na plecy czujnego jak zawsze Hjaldorf skoczyło niewielkie w porównaniu z ogromnym mężczyznom, stworzenie. W pierwszej chwili pamięć mięśniowa i wyuczone odruchy wzięły górę nad rozsądkiem i Hjaldorf niemalże niezauważalnym ruchem sięgnął za plecy z nadzieją, że uda mu się uchwycić i zrzucić napastnika. Sytuacja zmieniła się, gdy uczepione muskularnej szyi monstrum pisnęło jak pociągnięta za warkocz dziewczynka.
- Ha! Przestraszyłam cię – krzyknęła po chwili Freja, córka Hjaldorfa i Sigrun. – Widzę jak drżysz – wskazała ojca dumna ze swojego wyczynu.
Mężczyzna rzeczywiście zadrżał, przyłożył dłonie w okolice serca i z łoskotem runął na wyłożoną niedźwiedzimi skórami podłogę. Przewrócił się na plecy i wystawił język tak jak czyni to, zdaniem ośmiolatki, umierający człowieka.