Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem!

70 3 0
                                    

      - Hej! Zaczekaj! - usłyszałam za sobą. Chwilę później moją drogę przeciął chłopak o piegowatej twarzy i rudawych włosach

- Zostawiłaś na ladzie, kiedy kupowałaś ziemniaki - chłopak z uśmiechem wyciągnął rękę przed siebie. Faktycznie trzymał w dłoniach moje rękawiczki.
- Dziękuję - powiedziałam z równie rozradowanym uśmiechem - nie zauważyłam ich braku – przyznałam, poprawiając mały worek zakupionych przeze mnie warzyw.

Chłopak, widząc że nie mam jak pochwycić mojej własności delikatnie włożył mi je do kieszeni płaszcza.
- Jak się nazywasz? - zapytał ciekawsko.
- Julia - odpowiedziałam lekko się uśmiechając - Ale mówią na mnie Szara albo Romeo- dodałam. Wiedziałam, że już kiedyś widziałam mojego rozmówcę, jednak nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. W parku? W sklepie? Może w Wedlu?
- Fanka Shakespeare'a? – zapytał - czy może zamiłowanie do poezji?
- Jedno i drugie. Czy my się znamy? - odpowiedziałam. Jednak wtedy mnie olśniło.
Widziałam chłopaka, kiedy byłam w odwiedzinach u mojego drogiego przyjaciela - Stanisława Broniewskiego. Wydawało mi się, że składał mu wtedy raport z akcji małego sabotażu.
Mówił o użytych puszkach, farbie i ulotkach. Byłam wtedy u Orszy, by omówić moje dołączenie do jego grupy podopiecznych. Stwierdził, że do akcji i ich planowania przyda się ręka kobiety. Ale nie byle jakiej. Dobrego stratega i patrioty.

- Janek- powiedział, wybijając mnie z rozmyślań - Jan Bytnar, ale mów do mnie Rudy.

Chłopak odprowadził mnie do kamienicy, którą zamieszkiwałam. Pożegnał się ze mną, jakby to miał być ostatni raz kiedy się widzimy. Na pewno nie spodziewał się tego, że dzień później spotkamy się na zbiórce. Wtedy wytłumaczyłam mu o co chodzi z moim drugim przezwiskiem. Choć łatwo było się domyślić, chuda jak patyk, blada jak śmierć, z przenikliwym wzrokiem.

Od tamtego czasu, byliśmy nierozłączni z Rudym. Co niedziela chodziliśmy na spacer, jednak potrafiliśmy tak długo chodzić i konwersować, że robił się wieczór,
a co z tym idzie, godzina policyjna. Skutkiem takich długich spacerów był bieg do
domu jednego z nas i nocowanie drugiego, gdyż nie zdążalibyśmy do domów przed dwudziestą. Najlepszym momentem takich nocowań, było czytanie poezji. Zaczynaliśmy od polskich dzieł, kończąc na odgrywaniu scenek z „Romea i Julii". Przez nasz wspaniały kontakt zyskałam nowe przezwisko ( a wymyślił je Alek razem z Anodą ), jakim było „Ruda". Razem z Jankiem śmialiśmy się z tego faktu, jednak nigdy nam to nie przeszkadzało. Często chodziliśmy też na różne akcje. Mimo niebezpieczeństwa wiążącego się z akcjami Małego Sabotażu, bardzo je lubiłam. W pamięć najbardziej zapadła mi jedna.

Moim zadaniem było upicie jednego z niemieckich oficerów.
Krótkie lekcje niemieckiego u Rudego wystarczyły żeby swobodnie rozmawiać z celem oraz rozumieć co stara mi się przekazać. Kiedy upewniłam się, że gestapowiec jest mocno pijany wyszłam w jego towarzystwie z barku. Przed wejściem czekał na nas Bytnar w rikszy. Przetransportowaliśmy delikwenta do parku, gdzie ( schowani za krzakami ) pozbawiliśmy go munduru i dokumentów. Tak słabo kontaktował, że po zrzuceniu go z naszego środku transportu stracił przytomność. Wiadome, że spowodowała to ilość alkoholu, którą w siebie wlał. 

Kiedy już skończyliśmy go rozbrajać, zauważyłam trzech szkopów spacerujących sobie chodnikiem. Mimo, że byliśmy schowani za dużymi krzakami i przezornie nie było nas zza nich widać powiedziałam o tym mojemu przyjacielowi. Bytnar, wyłapując Niemców wzrokiem szybko pociągnął nas w stronę pobliskiego stawu. Przezorny zawsze ubezpieczony. W ekspresowym tempie zanurzyliśmy się w wodzie po sam czubek głowy, uprzednio nabierając porządny haust powietrza. Będąc pewnym, że okupanci udali się w przeciwną stronę od naszego położenia wyszliśmy z wody. Było to pierwsze, co przyszło Jankowi do głowy. Trochę lekkomyślne, ale skuteczne. 

Mimo ubrań przemoczonych do ostatniej nitki ( był środek zimy, także w między czasie jeszcze się przeziębiliśmy) i niewyobrażalnie zdezorientowanych wzroków przechodniów udaliśmy się do Orszy, by zameldować powodzenie akcji.

Jednak dobra passa miała się skończyć lada chwila. Czułam to w kościach.

Moje przypuszczenia spełniły się niedługo później, podczas akcji na Brackiej.

Rudy i Zośka zostali ranni, a Paweł stracił życie. Korytarz zablokowała granatowa policja, a żeby nie zostać aresztowanym wyskoczył z okna. Na czwartym piętrze. Śmierć poniósł na miejscu.
Ja podzieliłam jego los dopiero dwa dni później, na wskutek rany, bądź jak kto woli postrzału podczas ostatniej fazy zaplanowanego przez Zawadzkiego przebiegu akcji.

- Hej, Janek. Nie płacz - powiedziałam, wiedząc że to koniec - nie chce żebyś za mną płakał. Chce żebyś się śmiał na wspomnienie mnie - skrzywiłam się lekko czując ból na brzuchu, powstały wskutek rany postrzałowej.
- Pamiętasz naszą pierwszą rozmowę?- zapytał uśmiechnięty mimo tego, że po jego piegowatych policzkach cały czas płynęły słone łzy.

- Tak – odpowiedziałam - kiedy tylko się odwróciłeś rozsypały mi się wszystkie ziemniaki - zaśmiałam się, starając się nie skrzywić przez pulsujący ból - Mam do ciebie jedną prośbę.
Wiem, że nie dotrwam do jutra, także ten jeden raz wysłuchaj mnie do końca i nie przerywaj - kiedy to powiedziałam spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy nadal trwał ten bezradny załzawiony uśmiech - Nie płacz na moim pogrzebie, bądź uśmiechnięty, szczęśliwy, że jestem razem z Pawłem... Jeśli chcesz, wygłoś mowę, ale o jedno cię jeszcze proszę. Przeczytaj mi wtedy coś Shakespeare'a.- mówiąc to trzymałam rudowłosego mocno za rękę, jednak kiedy skończyłam poluzowałam uścisk- obiecasz mi to?- zapytałam.
- Jasne- powiedział patrząc mi w oczy. Po tych słowach mocno zacisnął zęby, by szloch nie opuścił jego gardła- Obiecałem ci, że nauczę cię matematyki. Czemu nie będę mógł się z tego wywiązać, huh?

Uśmiechając się pocieszająco poluzowałam jeszcze bardziej uścisk jego dłoni, a zamykając oczy miałam na twarzy wymalowany najszczerszy uśmiech. Zanim straciłam świadomość, poczułam jeszcze, jak mój najdroższy przyjaciel obejmuje mnie z czułością.

-Drwi z blizn, kto nigdy nie doświadczył rany.

Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem.
Zbyt mądrze piękna stąd istnym jest głazem.
Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna!
Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem!
Wnijdź, cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę,
Która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś
Od niej piękniejsza.

Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny;
Są ona na kształt prochu zatlonego,
Co wystrzeliwszy gaśnie
Lecz żaden smutek nie przeważy radości,
którą niesie krótka chwila spędzona przy niej.

Duszę mam w mroku, więc będę niósł światło.

Śmierć co wyssała miód twego,

wdzięków twoich zatrzeć nie zdołała jeszcze.*

Tak brzmiała mowa pożegnalna Rudego, do najdroższej przyjaciółki, do tej, która zawsze go wysłuchała, do tej, przy której strach nie istniał, do tej, która nigdy go nie oceniała i zawsze przy nim była. Tej, która kochała go jak brata. Tej, którą wspominał do dnia swojej śmierci, dopóki znów ją spotkał, w lepszym świecie. Bo jakże o niej zapomnieć, jak zapomnieć o tych chwilach spędzonych razem? Rudy i Ruda, będą wiecznymi przyjaciółmi, więc jak niby zapomnieć? Po co? Dlaczego? 

______
* są to cytaty z "Romea i Julii" Williama Shakespeare'a wrzucone w całość.

_________
Ogólnie rzecz biorąc, całe to opowiadanie/ ff było moją pracą/ wypowiedzią pisemna na próbnym egzaminie. A jeśli moja nauczycielka to znajdzie to... POZDRAWIAM PANIĄ, LICZĘ, ŻE SIĘ SPODOBAŁO.

Tym razem nie uśmierciłam w opowiadaniu o Rudym moich rodziców!

Rudy i Ruda || KNSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz