Stacja

11 2 0
                                    

   W minimalnie rozmiarowym pudełeczku znalazłam kawałek zdjęcia. Nie zdążyłam się przyjrzeć. Za moimi plecami usłyszałam szloch mamy.
-Carla! Podejdź tu proszę..!- Schowałam metal wraz w zdjęciem do kieszeni bluzy.  Nogi zaprowadziły mnie pod koniec kuchni, a w niej schowaną mamę.
-Co z tym będzie?- Wiedziałam co się stanie w najbliższych dniach. Chciałam usłyszeć stopień rozpaczy matki.
-Przenosimy się do bloku na jakiś czas... I niestety...- Zamarła.- Mamy styczność z taką sytuacją... w której musimy wydać pieniądze z wygranej.
-Ile?- I tak ja to bym musiała spłacić. Tylko ja zajmuję się tu finansami.
-Trochę wychodzi... Nie tylko kanapa. Potem Ci powiem.- Usłyszeliśmy kroki podchodzącego strażaka.
-Zapraszam z nami do wozu, po spakowaniu bagaży.- Odezwał się porucznik straży.  Wybiegłam szybko do pokoju chwytając przelotnie torbę. Gdy weszłam do pokoju od razu otworzyłam szafę i niechlujnie wrzuciłam najwięcej ubrań jakie tylko znalazły się w szufladzie. Zabrałam z sobą najpotrzebniejsze chemikalia. Zgarnęłam jeszcze parę notesów i szkolne akta. Czas śpieszył. Najcenniejsze rzeczy złapałam tylko i dopiero za progiem domu usztywniłam swój chwyt. Miły człowiek zapisany jako pracujący policjant ochotniczy, otwarł mi drzwi. Mama jeszcze zbierała swoje klamoty.
   Po kilku minutach nareszcie usiadła na plastikowym siedzeniu. Miała z sobą walizkę. Z tego co pamiętam była największą jaką mogliśmy trzymać w wcześniej, nie spalonym domu. Do tymczasowego lokum zostało nam trochę czasu. Wyjęłam notes na wszytko i chwyciłam długopis. Bez namysłu napisałam ,,Egadlo''. Słowo to przyprawiało mnie  o mętlik myśli. Zakłopotanie, strach i pożądanie znaczenia słowa, mieszały się w wielki kłębek tworząc ewidentne zmęczenie. Zamknęłam brudnopis. Długopis wsadziłam w zagłębienie kurtki.  Wpatrując się w okno, przytłoczoną myślami zasnęłam.
-Fiono... jak samopoczucie?- To pytanie dobiegające z ust jednego z kierowców mnie obudziło. Spojrzałam na mamę która była wpatrzona w telefon. Usłyszałam znajomy mi dźwięk. Tak, głos prowadzącego mecz. Fantastycznie. Tyle się stało w ostatni... Spojrzałam na zegarek. Spałam niecałe dwie godziny?! Myślałam że już pół nocy mnie ominęło. Wracając. Matka nie odpowiedziała służbie na pytanie. Na co ich usta przerodziły się w szyderczy uśmiech. Spojrzeli na moje zwisające z krzesła nogi.

-Ej mała, śpisz?- Bałam się odpowiedzieć. Powód był nie jasny z mojej strony. -Ooo... Jak miło, mała ptaszyna cicho także siedzi. A więc... Myślałem że są bogaci. Jakim cudem stanowią okup z domem za 15 tysięcy?- Złapałam za prawie wyładowany telefon, byłam pewna  moich  przemyśleń. Napisałam sms do ,,father''.

Clara: Tata! Chcą nas porwać!

Father: Nie mam teraz czasu pisz do matki.

Clara: Mamę też chcą porwać!

Father: Mówię ci że bawię się teraz z Jadwigą. Nie mam teraz czasu na takie zajęcia. Jak masz problem to szukaj w internecie. Papa kochanie.

Clara: Tato, ale nas porwali!

Clara: Proszę odpisz!

Clara: Nie w takiej chwili!

Father: Telefon mi się nie wyłącza. Ale szybko. Pisz, jak ci mam pomóc?

Ekran telefonu zgasł. Bateria padła. Na ekranie pojawiła się łza. Dreszcz nie miał nawet zamiaru opuszczać mojego ciała. Samochód się zatrzymał. Wyjrzałam po chwili przez przednią szybę. Zatrzymaliśmy się na stacji.  Gdy obojga mężczyzn wyszło na kawę, rozpoczęłam ucieczkę.

-Mamo musimy uciekać!- Szeptałam udając krzyk.

-No tak, tak.-Zlewała mnie dalej wpatrując się w telefon.

-Mamo rusz się! Szybko!- Nogi się pode mną uginały.

-Weź torbę i sprawdź to.-  Torbę miałam już w ręce, oddaliłam się za budynek czekając na matkę. Kierowcy wychodzili  z obiektu sprawdzając jeszcze reklamy.

-Mamo! Pośpiesz się! - Krzyczałam w myślach zasłaniając trzęsące się z strachu usta.

   Widziałam z daleka jak sprawdzali tyły. Wybiegli z auta rozdzielając się we dwie strony. Nie miałam czasu na ucieczkę. Jeden typ biegł w moją stronę. Rzuciłam się ku zakątka śmietników. Z wahaniem jednak weszłam do kubła z eksmitowaną, przeterminowaną żywnością. Z niewielką ilością powietrza nasłuchiwałam. Człowiek wszedł i w to śmietnisko. Szukając mnie między koszami, przewrócił metal w którym i ja się znajdowałam. Nie ukrywam, bolało. Otwierał pojedynczo pokrywy, dotarł także do mojego obiektu. Śmierdzące odpady przykrywały moją zanurzoną, już brudną głowę, przez co mnie nie zauważył. Odszedł trochę dalej. Słyszałam jeszcze warkot samochodu. Wyszłam z odpadów. Otrzepałam się jak mokry pies. Znikome to efekty mi przyniosło. Wyjrzałam za ścianę budynku. Parking był już pusty. Słońce wtulone już pod płaszcz nocy, żegnało mi niedbale, szybko chowając się za chudymi, zwisającymi ku ulicy sosnami powiewając ostatnimi listkami. Wyłoniłam się na przód progów wejściowych. Spostrzegłam jak pracownik odpala szluga nieco chowając się za ścianą. Skulona pełzłam w stronę toalet. Naciskając klamkę przeszedł mnie dreszcz. Zamknięte... Spojrzałam na wrota. Trzeba zapłacić. Czemu dziś!!! Dlaczego! Usłyszałam jak chłopak za ladą przechodzi na drugą stronę sklepu. Szybkim ruchem wyszłam z budynku. Usiadłam pod jednym świerkiem. Robiło się coraz zimniej. Myśli me powróciły. Ciekawość wraz z smutkiem plotły jeden węzeł. Mimowolnie słone łzy spłynęły po brudnej twarzy. Odwróciłam głowę w stronę starych garaży. Auta coraz częściej lokowały się na pasie jezdnym. To mnie skłoniło do uniknięcia kontaktu.
   

         Całe szczęście koło już pierwszego metalowego boksu znalazłam 2 otwarte, litrowe butle wody. Nie interesowało mnie ich pochodzenie, ani datę otwarcia. Wylałam natychmiastowo zimną ciecz rozpoczynając od łba. Po kilku minutach, byłam przemoczona, zziębnięta i głodna. Znalazłam  niedaleko twardego niczym kamień hot-doga. Obecna sytuacja wręcz zmusiła mnie do czynności spożycia mięsa połączonego z suchego pieczywa. Siadłam na podziurawionym krześle. Żaląc się nad swoim losem zaczęłam grzebać na maleńkim wysypisku śmieci. Ta czynność mnie tak ogarnęła, że zapomniałam o mej życiowej zagadce.  Znalazłam parę może i przydatnych elementów. Znalazłam telefon! Szkło miał skruszone, boki powginane, a tylna oprawa odpadała. Zafascynowana znaleziskiem przytrzymywałam włącznik. Jeszce kilka razy. Jeszce ostatni... Przyjrzałam się urządzeniu, czy aby na pewno dobrze je obsługuję. Ten sam model  co niegdyś miała w domu rodzinnym. Po kolejno nerwowych minutach odpuściłam. Moja ostatnia możliwość skontaktowania się z ojcem przepadła. Rzuciłam się na kostkę brukową. Plecy mi wyły z bólu. Jednak gorycz przemieniła w wielki szloch. Czerwona z płaczu obtarłam rękawem kurtki zasmarkany nos.  Odetchnęłam jeszcze parę razy. Poczuwszy maleńkie kamyczki pod siedzeniem. Wstałam spoglądając na boleściwy przedmiot. Różaniec. Zwykły drewniany chrześcijański znak. Chwyciłam go w ręce. Skierowałam krzyż ku czoła. Słońce jeszcze wychylało dłoń w postaci promieni, tak jakby chciało oznajmić ,,Trzymaj się moje słoneczko, co Cię nie zabije to Cię wzmocni''. Zastanowiłam się czy już mnie nie zabiło... Psychicznie.

   W net usłyszałam przeraźliwy pisk i huk, gwizd pocisku postrzałowego zabrzmiał.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 07, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Myśli wypowiedziane na głosWhere stories live. Discover now