o Xiao co udawał, że go nie ma w domu

278 34 12
                                    

Aether sam nie wiedział, czego konkretnie się spodziewa, przychodząc tu.

Nie robił tego codziennie, nawet nie co drugi dzień. Nie miał ustalonej pory dla swoich wizyt. Mieszkańcy Teyvat zdawali się stać zupełnie bezradni odkąd zaczął wyświadczać im drobne przysługi i doszło do tego, że musiał się skradać, jeśli tylko chciał mieć chwilę dla siebie. Najczęściej zakradał się właśnie tutaj. Przychodził, gdy ucisk w klatce piersiowej stawał się nie do zniesienia, kiedy jego myśli uparcie wracały do znikającej w ciemnościach twarzy Lumine, a każda napotkana na drodze osoba wciąż chciała, by ją w czymś wyręczył. Aether nigdy nie przyznałby się, że jest przytłoczony. Nie mógł, gdy tyle osób na nim polegało.

Ale tutaj nikt nie zaglądał. Nawet Paimon po jakimś czasie załapała, kiedy jej przyjaciel wolał być sam. Tu miał spokój; mógł w ciszy patrzeć w niebo i podziwiać gwiazdy. Myśleć o ukochanej siostrze i płakać bez końca, leżąc na ziemi. Mieć nieustającą nadzieję, że nie jest wcale sam na najwyższym balkonie gospody Wangshu.

– Dawno cię nie było.

Aether poderwał się do siadu, w pośpiechu ocierając łzy. Stojący przy barierce kilka metrów dalej Xiao nie wyglądał na złego ani zawiedzionego, ale nie wydawał się także zadowolony.

– Notujesz, kiedy przychodzę? – zagadnął Aether, autentycznie zaintrygowany.

– Po prostu wiem, kiedy ktoś przesiaduje w moim miejscu.

– Nigdy mnie nie przegoniłeś.

Xiao pozostawał niewzruszony.

– Nie powiedziałem, że mi to przeszkadza.

Aether zmienił pozycję, siadając po turecku. Jaksza nie ruszył się z miejsca.

– Więc byłeś tu?

Odpowiedziało mu jedynie milczenie. Ciepłe światło lamp gospody kładło cienie na twarzy Xiao i Aether nie mógł dokładnie obserwować jego mimiki. Bezpiecznie więc założył, że jak zwykle nic się w niej nie zmieniało.

– Za każdym razem? – podjął ponownie, nieopatrznie pozwalając, by w jego głos wkradła się nuta nadziei.

Cisza. Aether pomyślał, że jaksza mógł wziąć wypytywanie za afront: jeśli faktycznie był z nim podczas każdej z wizyt i milczał cały czas, teraz mógł nie chcieć, by to się zmieniło. Nawet, jeśli tym razem się ujawnił.

– Nigdy mnie nie zawołałeś – zauważył nagle Xiao.

Aether wstał i również oparł się o barierkę. Nie był pewien, czy powinien zbliżyć się do adepta; czy nie spłoszyłby go tym, przerywając chwilę, którą chciałby przeciągnąć w nieskończoność. Jego serce przyspieszyło.

– Przychodziłbyś, gdybym wołał?

– I tak przychodziłem – w jego głosie nie było cienia zażenowania czy irytacji. Ot, stwierdzenie faktu.

– Nie chciałem ci przeszkadzać, wzywając bez powodu.

Xiao odwrócił się przodem do rozmówcy.

– Potrzebowałeś mnie?

Na to Aether nie umiał odpowiedzieć. Bo potrzeba towarzystwa Xiao zdawała się naprawdę, naprawdę żałosnym argumentem.

Adept westchnął ciężko.

– Powinieneś był być rozsądniejszy. – Postąpił krok w stronę Aethera, a ten poczuł, że jego serce zatrzepotało.

– Co masz na myśli? – Odchrząknął, bo jego głos stał się zdradliwie ochrypły.

– Powinieneś poświęcić swój czas i energię komuś innemu.

Bycie odrzuconym, zanim Aether zdołał nazwać własne uczucia, zabolało. A nad nazwaniem ich dopiero w tym momencie zaczął się w ogóle zastanawiać – do tej pory wiedział jedynie, że dobrze czuje się z Xiao, że uwielbia przesiadywać na jego balkonie i że czuje w piersi przyjemne ciepło, gdy spotyka gdzieś jakszę. Podróżnik nie miał wiele doświadczenia w relacjach romantycznych: przez większość swojego życia nie był nimi wcale zainteresowany. Dziwny pociąg, jaki czuł do Xiao, na początku go przerażał, ale Aether tak bardzo potrzebował ukojenia i odmawianie sobie towarzystwa jedynej osoby, która mu je przynosiła, nie wchodziło na dłuższą metę w grę.

– Nie mam czasu ani energii dla nikogo innego – odpowiedział w końcu.

Tym razem wyraźnie dostrzegł, że Xiao marszczy brwi.

– Wiedziałem, że jesteś impulsywny. Nie sądziłem jednak, że także i głupi.

Aether otworzył usta, by jakkolwiek odeprzeć obelgę, ale zaraz z powrotem je zamknął. Przysunął się jednak nieznacznie do Xiao; z ulgą zauważył, że ten nie zrobił nic, by ponownie zwiększyć dystans między nimi.

– To, co robisz, jest kłopotliwe, zdajesz sobie z tego chyba sprawę? – kontynuował jaksza. – Ja nie jestem odpowiedni. Nie potrafiłbym.

– Ale przychodziłeś – wyszeptał Aether, nie odwracając wzroku od rozgwieżdżonego nieba.

– Potrzebowałeś mnie – mruknął rzeczowo adept. – Powiedziałem ci, że będę, gdybyś mnie potrzebował.

Aether przełknął ślinę. Tak bardzo chciał w tym momencie dotknąć Xiao, choćby chwycić go za rękę na krótką chwilę, byle poczuć pod palcami chłodną skórę. Byle ogrzać ją nawet na moment.

– Czy w takim razie mogę nadal przychodzić?

– Nie cofam danego słowa.

Aether uśmiechnął się mimowolnie.

– Nazywasz mnie głupim, ale czy sam jesteś całkiem obojętny?

Xiao wpatrywał się w niego przez chwilę, zanim odpowiedział.

– Różnica jest taka, że ja nie żywię zbędnych nadziei.

– Nie mam nadziei – odparł szybko Aether. – Może być dokładnie tak, jak chcesz. Mogę tylko przychodzić i milczeć, i udawać, że jestem całkiem sam, jak wcześniej.

Jaksza zbliżył się o kolejny krok, nie spuszczając wzroku ze złotych oczu rozmówcy.

– A jeśli to nie jest to, czego ja chcę? Co wtedy zrobisz, podróżniku?

– Po prostu spytam, co cię zadowoli.

– Uwierz mi, nie chcesz doświadczyć skutków takiej relacji.

– Tego nie możesz wiedzieć.

Mierzyli się spojrzeniami przez dłuższą chwilę, zanim Xiao pokonał resztkę odległości między nimi. Z palcami mocno zaciśniętymi we włosach Aethera, przyciągnął go do siebie.

– Dlaczego nie możesz po prostu odejść? – warknął; jego towarzysz nawet się nie skrzywił.

– Nie proszę cię o nic – zauważył cicho Aether.

Jaksza parsknął krótko: w uszach Aethera zabrzmiało to okrutnie. Mimo to nie zawahał się, obejmując dłońmi twarz Xiao, by złożyć na jego wargach delikatny pocałunek. Adept cmoknął ze zniecierpliwieniem, gdy ten się odsunął, i natychmiast przyciągnął go do siebie z powrotem. Aether syknął z bólu, pociągnięty mocno za włosy, ale w następnej sekundzie zapomniał o dyskomforcie; chciwy pocałunek Xiao był wszystkim, co teraz istniało. Wraz z jego ciepłem, z dotykiem spękanych ust i zapachem wiosennego deszczu. Aether zamknął oczy, chłonąc wszystko, co do tej pory mógł sobie jedynie wyobrażać.

Palce zaplątane w złotych kosmykach rozluźniły się. Dłuższą chwilę po przerwaniu pocałunku stali nieruchomo twarzą w twarz, zetknięci czołami, w kompletnym milczeniu.

Nie potrafię być dla ciebie tak, jak tego potrzebujesz – wyszeptał w końcu Xiao i Aether nigdy jeszcze nie słyszał w jego głosie takiego bólu.

– Chcę... Potrzebuję ciebie wyłącznie takiego, jakim jesteś.

– Głupi. Nie masz pojęcia, jaki jestem.

– Pokaż mi.

Lampy wokół nich wygasły nagle i nikt nie odważył się wejść na górę, by zapalić je z powrotem.

o Xiao co udawał, że go nie ma w domuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz