I

586 29 9
                                    

Był piękny czerwcowy dzień, samo południe. Leżałam na trawie w parku, wpatrując się w błękitne niebo i śnieżnobiałe chmury po nim płynące. Nie było specjalnie gorąco, choć kilka ostatnich dni było okropnie upalne. Słyszałam jeżdżące samochody, odgłosy dobiegające z kawiarni po drugiej stronie ulicy oraz śmiechy i krzyki dzieci bawiących się na trawie nieopodal.

Zamknęłam oczy, upajając się tym wszystkim. Spokojem i chwilą oddechu. Zastanawiałam się, kiedy nasze życie zmieniło się na tak spokojne. Jeszcze kilka dni temu walczyliśmy z kolejnymi Cieniami, które pojawiały się znikąd, a teraz, wydawało się to wszystko być tak odległe, jakby było tylko wytworem wyobraźni. Snem, który zaczyna blaknąć we wspomnieniach.

Ale to wszystko się wydarzyło. Byłam tego pewna. Musiało się wydarzyć.

W jednej chwili ogarną mnie niepokój. Coś było nie tak. Najpierw poczułam zimny powiew powietrza, a następnie coś mokrego na odsłoniętych ramionach. Otworzyłam oczy i usiadłam, spoglądając na swoje dłonie. Były mokre, a z każdą chwilą spadało na nie coraz więcej kropel. Piękna pogoda zmieniła się w masę czarnych chmur, porywisty wiatr i pioruny. W ciągu tylko kilku sekund całe moje ubranie było mokre od deszczu. Słyszałam krzyki i piski uciekających do budynków ludzi.

– Jane. – Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie jej nie widziałam. – Jane! – Krzyknęłam, wstając z miejsca i gorączkowo zaczęłam jej szukać. Nie mogła przecież być daleko. Jeszcze chwilę temu bawiła się z innymi dziećmi, ale żadnego z nich również nie mogłam dostrzec. – Jane! – Krzyczałam, rozglądając się, ale nikogo nie było. Jakby cały park, całe miasteczko, jego mieszkańcy, zniknęli. Stałam na porośniętą trawą ziemi, dookoła było pełno drzew i budynków, a nad głową pojawiały się błyskawice.

– Nie mogłaś jej uratować. – Odwróciłam się, słysząc za sobą szepczący głos, ale nikogo nie dostrzegłam, nie byłam też w stanie rozpoznać głosu. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy należy on do kobiety, czy może do mężczyzny. – Żadnego z nich. – Kolejny potężny podmuch wiatru sprawił, że zadrżałam. – Nikogo nie dasz rady uratować, święta. – Zachwiałam się i upadłam, potykając się o coś. – Jesteś przeklęta. – Zamknęłam oczy. – Boskie naczynie. – Poczułam coś lepkiego i śliskiego pod palcami, a gdy uniosłam rękę, była czerwona.

Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam ją. Stała przede mną w jasnej sukieneczce, którą rano nałożyła, teraz jednak ubrudzona była w krwi, która spływała z jej gardła. Nim nastała ciemność i straciłam ją z oczu, udało mi się dostrzec ranę po ukąszeniu, z której wypływała krew.

Obudzałam się zlana potem i trzęsącym się ciałem. Mimo to natychmiast wstałam z łóżka i prawie wybiegłam z pokoju. Drżącą dłonią chwyciłam klamkę do pokoju naprzeciw i po cichu weszłam do środka. Nie zapaliłam światłą, po prostu podeszłam do małego łóżka stojącego pod ścianą i dopiero wtedy, gdy zobaczyłam wystające spod kołdry złote loki, odetchnęłam. Zsunęłam materiał z jej twarzy, która pogrążona była we śnie i delikatnie dotknęłam jej policzka.

– Wszystko będzie dobrze. – Wyszeptałam, by nie obudzić dziewczynki. – Będę cię chronić, tak jak obiecałam. – Nachyliłam się i delikatnie pocałowałam jej czółko. Skrzywiła się przez sen i odwróciła na bok, kręcąc nosem. Siedziałam przy jej łóżku, aż do świtu, kiedy byłam pewna, że nic jej już nie zagrozi, a mimo to, cały czas odczuwałam niepokój.

Pełnia Krwi IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz