1 // Stara biblioteka

85 6 7
                                    

- Jesteśmy na miejscu - mruknął smętnie Pan Smith. Jego żona wysiadła z auta. Ich nowy dom prezentował się fenomenalnie.

Była to pewnego rodzaju villa. Położona była na wzgórzu wraz z innymi, mniej imponującymi domami. Mieszkanie zawierało również duże podwórko, z którego można było obserwować resztę miasteczka i morze.

Miasto nie było jakieś bardzo wielkie. Liczyło tylko 60 tysięcy mieszkańców, oraz zawierało jedynie fundamentalne rzeczy - była galeria handlowa, rynek, restauracje, sklepy, szkoły. Czego chcieć więcej?

O pracę nie trzeba było się przejmować. Pan Smith miał już około sześćdziesięciu lat i dużą firmę, która stała wystarczająco stabilnie by mógł do niej zerkać raz na jakiś czas. Pani Smith natomiast pokładała nadzieję w ofertach, które znajdzie. Być może fryzjerstwo, być może kucharstwo... jej wykształcenie było wystarczające, by zapewnić sobie satysfakcjonującą pracę.

Elliot wyszedł z auta, po czym rozejrzał się w okół siebie przecierając swoje błękitne oczy. Jego czarny jak cień kolor włosów ułożony w middle parta idealnie falował pod wpływem wiatru i akcentował jego chudą szczękę. Chłopak sam w sobie był dosyć atrakcyjny - pomijając twarz (i w ogóle głowę), był też całkiem wysoki i wychudzony. Wracając, jego dom był w porządku, okolica też była znośna. Jedyny problem nowego miejsca był taki, że nowa okolica była w zasadzie nigdzie. Miasto było oddalone od reszty wiosek czy miasteczek, ale jakby nie patrzeć, to pociągi rozwiązywały ten problem. Mimo wszystko Elliot czuł się trochę jak na odludziu. Dość miła odmiana od wielkiego miasta, w którym mieszkał wcześniej.

Chłopak chwycił swoją torbę. Jego uścisk spotkał się jednak z dłonią służącego, który szybkim ruchem wyrwał Elliotowi jego bagaż z rąk.

- Wybaczy Pan, ale takie dostałem polecenia - oznajmił sługa z udawanym uśmiechem na twarzy, po czym ruszył do domu.

Elliot popatrzył na swojego ojca. Dumny facet po sześćdziesiątce, uśmiech pojawiał się tak często jak pustka w jego portfelu. Pan Smith był zdecydowaną definicją spełnienia zawodowego, można nawet zaryzykować stwierdzeniem, że życiowego też. Miał zdrowego, mądrego syna, atrakcyjną żonę, drogie auto i dom. Jednak wrażenie, że osiągnęło się już wszystko, jest jak zakończenie ulubionej gry. Zostaje po tym pustka, z którą najwidoczniej Pan Smith nie za bardzo sobie radził. Było to po nim widać. Lekko zgarbiony facet, znudzony wyraz twarzy, zero poczucia humoru, zero entuzjazmu.

Elliot znał procedury ustalone przez jego rodzinę. Chłopak miał się nie zamęczać, bowiem "jakiekolwiek uszkodzenie fizyczne może zaskutkować uszkodzeniu intelektualnemu, bądź rozpocząć pewnego rodzaju demoralizację". Nie trzeba podkreślać, że miał nadopiekuńczych rodziców, prawda?

- Idę na spacer - mruknął Elliot wyciągając słuchawki.

- Ach, nie ma problemu! - pani Smith jak zawsze promieniowała entuzjazmem (kompletne przeciwieństwo swojego męża) - Panie Williams, można pana prosić?

- Nie no błagam cię mamo - Elliot przewrócił oczami zażenowany - mam już 17 lat, a ty nadal chcesz mnie wysyłać z ochroniarzem?

- Elliocie Lucasie Smith'ie! - oburzona tupnęła pantoflem pani Smith - jesteś członkiem bardzo zamożnej rodziny! Wiesz ile było sytuacji, gdzie porywano dzieci takich jak my dla okupu!?

- Mhm, myślę, że każdy od razu pozna, że ja to ja - zaczął ironizować - cóż, może nikt by nie poznał, gdyby nie chodził za mną jakiś dwumetrowy tytan, a ja mógłbym chodzić w czym chcę, a nie jakiś płaszczach i koszulach!

- Nie irytuj mnie, dziecko - warknęła pani Smith - najchętniej chodził byś w tych swoich spranych jeansach i za dużych T-shirtach... poza tym w tej białej koszuli i martensach wyglądasz bardzo stylowo!

Dzień LatawcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz