- Louis wstawaj, ty stary śmieciu!
- Twoja stara - odpowiedziałem osobie zakłócającej mój spokój. Rozumiem, że jest - spojrzałem na zegarek - czternasta, ale ludzie święci są wakacje, więc mogliby dać się wyspać człowiekowi. Cały rok chorowałem, aby dostać się na tą cholerną bankowość, a teraz nawet nie podziękują.
- Jak ty się do matki zwracasz? Wychowałam cię, mało tego utrzymuje cię i tak mi się odwdzięczasz?! - weszła do mojego pokoju rodzicielka ze swoją codzienną poranną aferą. Dzień bez kłótni dniem straconym.
- Dobra, przepraszam ale proszę bądź już ciszej, głowa mi pęka. - nie kłamię, serio mnie boli. Zdecydowanie przesadziłem wczoraj z tą irlandzką wódką od Horana. Chłop zdecydowanie wie jak się bawić. Miałem wrócić do domu maksymalnie o drugiej w nocy, a jak zwykle chuj bombki strzelił.
- To było tak nie imprezować. Weź się człowieku w końcu ogarnij i zacznij zachowywać jak na twój wiek przystało. Za dwa miesiące idziesz na studia i jak myślisz, że będziesz żył na garnuszku mamusi przez te pięć lat, zakładając oczywiście że zdasz, to się grubo myślisz kochaniutki. Czas w końcu usiąść do roboty i zapracować na swoje. - skończyła dobitnie wychodząc z pokoju. I chwała jej za to. Zwlokłem się powoli z łóżka omal nie zabijając się po drodze o mój pasek od spodni. Zdecydowanie powinienem tu posprzątać. A może dziś będzie ten dzień? Nie, raczej nie. Wolnym krokiem podszedłem do szafy i wziąłem stamtąd jakieś randomowe dresy i granatową bluzkę w białe paski. Po ubraniu się zauważyłem, że czegoś mi brakuje. Był to mój złoty zegarek od taty. Raczej się nie rozpłynął w powietrzu, pomyślałem i z tą właśnie myślą wyszedłem z pokoju w celu udania się do kuchni. Kiedy wszedłem do kuchni poczułem zapach gofrów oraz świeżo parzonej kawy. Podszedłem do wyspy i wziąłem sobie jednego. Jeszcze jedząc pochyliłem się do szafki pod ladą i wyciągnąłem z niej kubek na kawę. Niby nie powinno się popijać leków na ból głowy niczym z kofeiną, ale jak wczorajsza libacja mnie nie zabiła, to to by mnie miało dobić? Z tą właśnie myślą podszedłem do jednego z czarnych kredensów i wyciągnąłem z niego dość często używane przeze mnie ostatnimi czasy tabletki.
Kiedy już się najadłem, wróciłem do pokoju w celu poszukania tego zegarka. Trochę kraksa by była gdybym go zgubił. Na samym początku sprawdziłem kieszenie moich wczorajszych ubrań i nic. Na biurku nic, tak samo na dywanie. Gdzie on jest no? Zgarnąłem kluczyki do samochodu i zszedłem po schodach na parter. Po założeniu odpowiednich butów opuściłem dom.
Chyba przeszukuję już ten samochód pół godziny i nic. A co, jeśli gdzieś go wczoraj zgubiłem na tej przeklętej plaży? Gdyby tak było, to prawdopodobieństwo, że go tam znajdę wynosi blisko.... w sumie to nie wiem, zawsze byłem idiotą z matmy, nawet nie będę udawać, że wiem. Wróciłem szybko do domu aby wziąć ze sobą wodę na drogę po czym wróciłem do garażu.
Droga zajęła mi dobre dwadzieścia minut, ale na szczęście już jestem. Zaparkowałem na parkingu z widokiem na plażę, aby podczas moich małych poszukiwań mieć mój skarb na oku, nigdy nie wiadomo co odwali tym kaszojadom spod biedronki. Kiedy wysiadłem z samochodu pierwsze co odczułem to drastyczna różnica temperatur. W samochodzie była dosłownie Sahara w porównaniu do tego, jak jest tutaj. Niby to samo miasto, ale różnica kolosalna. Jedyna zaleta takiej pogody jest taka, że nie ma tu dzieciaków drących się w niebo głosy. Po zakluczeniu samochodu udałem się w stronę małych, drewnianych schodków prowadzących w dół plaży. Kiedy już znalazłem się na miejscu w którym balowałem, pierwsze co pomyślałem to cud, że nikt nie złożył na mnie i Horana żadnego zawiadomienia bo to, jak wygląda teraz to miejsce wcale nie przypomina siebie z poprzedniego stanu. Z pięknego malowniczego zakątka między głazami zrobiliśmy w jeden wieczór normalnie wysypisko składające się z samych butelek po jakimś tanim winie i piwie. Z dość niemrawą miną zabrałem się do ogarnia tego. Po dokładnym wysprzątaniu tego bajzlu stwierdzam, że ja chyba się do tego nie nadaje. Od tego ciągłego schylania się po butelki i paczki po chrupkach czuję, jakbym postarzał się co najmniej o dwadzieścia lat bo kręgosłup łupie mi gorzej niż emerytkom z mojego osiedla. Tyle wyrzeczeń a zegarka wciąż brak. Moją ostatnią nadzieją jest już tylko stary klif.
Ruszając w stronę urwiska usłyszałem lekko zachrypnięty męski głos.- Co ty tu robisz o tak późnej porze? Zaraz będzie przypływ.
- Szukam złota - odpowiedziałem z pełną powagą.
YOU ARE READING
Wszyscy byliśmy zakalcami - Larry
FanfictionPodczas szukania złota na plaży, Harry i Louis znaleźli coś cenniejszego - siebie nawzajem. Niestety zakalec stanął im na drodze - wszyscy jesteśmy zakalcami...