Prolog

39 2 0
                                    

   Pierwsze promienie letniego słońca, dopiero co wynurzały się leniwie zza horyzontu.

   Najpierw swoim blaskiem oblały śpiące jeszcze miasteczko u podnóża wzgórza. Następnie powoli przechodziły przez zroszoną trawę, aż wreszcie nie dotarły do bosych stóp.

   Oświecały postać siedzącą na trawie, centymetr po centymetrze. Nie minęło długo, aż w końcu światło nie oblało całkowicie, ciemnego zarysu.

   I tą postacią nie okazała się śliczna dziewczyna. Jasna cera, usiana niezliczoną ilością piegów, współgrała z jasnozieloną sukienką i białą bluzką, z rękawami podwiniętymi do łokci. Delikatny wiatr tańczył z jej kasztanowymi kosmykami po piegowatej twarzy, kórą miała zwróconą wprost na słońce. Zamkniętymi powiekami, chroniąc przed jego blaskiem błękitne oczy.

   Siedziała tak bez ruchu, pozwalając pieścić się ciepłymi promieniami, lekkimi podmuchami, mokrą trawą, no i ciszą.

   Ciszą, która zalegała całe Fiołki, nie zakłócana przez nic.

   Bo wszystko jeszcze spało, bądź dopiero kładło się spać. Nie spała tylko dziewczyna. Zawsze wstawała szybciej, przed wszystkimi. Przed ptakami, kwiatami, miasteczkiem. Przed słońcem. Budziała się pierwsza i ostatnia zasypiała. Po to, by być przy wybudzaniu się wszystkiego innego. No, niestety nie umiała prześcignąć tylko owadów, które zawsze już na nią czekały, podczas gdy ona, przychodziła na wschód słońca i rozkwity kwiatów.

   Dziewczyna otworzyła lekko oczy, przytuliła podkulone nogi i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, widząc jak jasna kula światła wznosi się coraz wyżej.

   I zupełnie nie przeszkadzała jej mokra trawa, nieco już zmarznięte stopy, czy już praktycznie przemoczona od porannej rosy sukienka. Ona po prostu uwielbiała tak siedzieć i wpatrywać się w wschodzące słońce. A potem wybrać się na krótki spacer po lesie, zanim jej rodzice wstaną i zawołają ją na śniadanie.

   I choć tego nie oczekiwała, ani nie chciała, została sławna w miasteczku u podnóża wzgórza. Każdy w Fiołkach wiedział o dziewczynie, która podczas ciepłej pogody, całymi dniami włóczyła się po polach bez konkretnego celu, oraz tańczyła w deszczu. A co najdziwniejsze, nie używała telefonu.

   Wszystkim właśnie to wydawało się niezwykle dziwne. W końcu była nastolatką, dwudziestego pierwszego wieku. I nie to, że używała go mało, ale to, że nie używała go w ogóle. Nawet nie posiadała tego urządzenia, bez którego ludzie teraz praktycznie nie umieją się obejść.

   I choć całe miasteczko często używało o niej sformułowania "nieco nawiedzonej", co dziewczyna doskonale wiedziała, nie przejmowała się tym.

   Bo choć dla innych ludzi było to niepojęte, ona zamiast przeglądać media społecznościowe, jak jej rówieśnicy, wolała spacerować po lesie. Zamiast oglądać śmieszne filmiki czy zdjęcia, wolała brać skrzypce i, albo w ogrodzie, albo w dzikich sadach, przygrywać śpiewającym na gałęziach ptakom. Zamiast grać w głupie gry, wolała turlać się w wysokiej trawie, bądź tańczyć w deszczu.

   I chociaż nie zależało jej na tym, zasłynęła z tego w Fiołkach. Każdy mieszkaniec, kiedy wspominano jej imię, wiedział, że chodzi o tą kasztanowowłosą dziewczynę mieszkającą w dużym, kamiennym domu na wzgórzu.

   A ona nie dbała o to. Robiła po prostu to co kochała. A kochała całą masę różnych rzeczy.

   Kochała dotyk deszczu, więc zamiast się przed nim ukrywać, wychodziła mu na spotkanie i z nim tańczyła, skacząc po kałużach. Kochała zapach polnych kwiatów, więc często godzinami leżała na łąkach, wąchając je, bądź robiąc sobie z nich wianki. Kochała śpiew ptaków, więc całymi dniami się w niego wsłuchiwała, czasem tańcząc, bądź przygrywając na skrzypcach. Kochała zapach książek i ciepło herbaty z goździkami, więc w mroźne dni siedziała w domu i czytała pod kocem przy zapalonym kominku z parującym kubkiem obok.

   Kochała też Fiołki. I podczas gdy jej starszy brat wyprowadził się od razu jak tylko mógł, a jej przyrodnia siostra często robiła wszystko by nie przyjeżdżać do tej "zabitej deskami wiochy", dziewczyna była niezwykle wdzięczna z życia tu. Uważała, że miasteczko ma swój urok i na swój sposób jest wyjątkowe. Nawet jeśli sami mieszkańcy często na nie narzekali. Ona najchętniej by się stąd nie ruszała.

   Podobało jej się to, że Fiołki nie mają wielu mieszkańców, bo każdy się w nich znał. Podobało jej się to, że mieszkała na wzgórzu, bo mogła z góry oglądać jak miasteczko budzi sie do życia. Podobało jej się to, że jest na odludziu, bo przyrody nie niszczyły kolejne budowy dróg czy masa turystów. Podobała jej się nazwa, która według niej brzmiała niezwykle romantycznie i poetycko. Podobało jej się to, że niektórzy mieszkańcy dalej posiadali spore sady, bo mogła się między nimi przechadzać. Albo to, że dalej niektórzy posiadali swoje gospodarstwa i konie, bo mogła do nich zaglądać, bądź czasem za pozwoleniem się na nich przejechać. Podobał jej się też jej kamienny dom, który według niej był niezwykle urokliwy.

   Niczego by nie zmieniła w swoim stylu życia. Nawet tego, a może nawet zwłaszcza tego, że ze względu na swój charakter i wygląd nieraz była przyrównywania do "Anii z Zielonego Wzgórza". Co właściwie nawet bardzo jej pochlebiało. Lubiła tę lekturę i czasami do niej wracała. Lubiła być do niej przyrównywana, bo podziwiała bohaterkę za niewyobrażalną wyobraźnię i radość z najmniejszych rzeczy. Zwłaszcza, że w dzisiejszym świecie prawie nikt nie cieszy się ze zwykłych drobnych rzeczy.

   Gdy słońce było już nieco wyżej położyła się na trawie i spojrzała na białego motylka, który właśnie wylądował na kwiatku zaraz obok niej. Obserwowała go w bezruchu z delikatnym uśmiechem na ustach dopóki nagły podmuch wiatru go nie spłoszył. Przekręciła się tylko z boku na plecy i rozmarzona spojrzała w chmury nad sobą.

— Chodź na śniadanie! — dobiegł ją w końcu z domu głos mamy, więc się podniosła i pobiegła do domu. W wysokich trawach, o bosych stopach i szerokim uśmiechem na ustach.

   A ta niezwykła dziewczyna nazywała się Poliana Różewska.

Śmiech Polnych KwiatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz