Odkąd pamiętam, nigdy nie byłam zwykłym dzieckiem. Ba! Byłam dzieckiem wręcz niezwykłym. Psychicznym. Nigdy nie interesowało mnie to, co interesowało inne dzieci. Ciągnęło mnie w stronę krwi i wojny. Pasjonowała mnie zaawansowana medycyna.
Oczywiście z moim szczęściem, zamiast zostać chirurgiem w jakimś super-ekstra ośrodku, wylądowałam w rządowym oddziale szpiegowskim. Mijało się to wprawdzie z moimi fascynacjami i ambicjami, ale zawsze lepsze to, niż nic.
I z niezwykłego dzieciaka, stałam się (prawie) najzwyklejszym dorosłym. Przynajmniej dostałam trochę służbowego, aż nazbyt unowocześnionego sprzętu: mieszkanie, telefon, laptop, drukarkę, mnóstwo czystych, pojemnych pendrive'ów oraz płyt i oczywiście samochód. Witaj w New York City bejbe!
<><><>
Niosłam właśnie segregatory z dokumentami do gabinetu Marlenki, pełniącej funkcje menedżera do spraw organizacyjnych, spraw utajnionych oraz spraw niecierpiących zwłoki. Choć w jej obowiązkach zapisane było mnóstwo zobowiązań, zazwyczaj to, co musiała robić, nie wykraczało poza zakres powinności zwykłej sekretarki.
Pochłonięta własnymi myślami, nie zauważyłam niczego podejrzanego, niczego, co powinno mnie zaniepokoić. Gdybym w jednym momencie nie obróciła głowy, by dokładniej przyjrzeć się plakatowi zdobiącemu ścianę, na głowie miałabym rozpaciajaną papaję. Jednakże gdybym poświęciła moje włosy, które, szczerze mówiąc, nie były już pierwszej świeżości, nie wpadłoby we mnie rozpędzone dziecko, które po powaleniu mnie na podłogę, w jednej chwili podniosło się z ziemi, w następnej zaczęło biec dalej, rozjechało się na wspomnianej wcześniej papai, znowu się podniosło i pobiegło dalej, tym razem bez przeszkód w postaci rozmemłanych owoców.
Byłam wtedy zbyt oszołomiona i rozkojarzona, by zastanawiać się, skąd na korytarzu naszego oddziału wzięło się dziecko. Potrząsnęłam głową, by pozbyć się wrażenia gwiazdek kręcących się nad moją głową niczym w kreskówce i zamknęłam na chwilę oczy. Gdy je otworzyłam, ujrzałam nad sobą czterech mężczyzn przyglądających mi się z uwagą. Odruchowo odsunęłam się od nich, czując jak kępka kurzu przyczepia się do moich spodni i nieomal nie wkładając ręki w rozmaślony na dywanie egzotyczny owoc.
- Kowalski.? – bardziej stwierdził niż zapytał drugi najniższy, ale najlepiej zbudowany facet. Odezwał się ten najwyższy, w kwadratowych okularach a'la nerd, naprędce przeglądając papiery w teczce trzymanej przez niego w rękach:
- Christiana Alvarez, 27 lat, pracuje tu od września, lekarz w skrzydle szpitalnym, jeszcze się doucza u Burta.
Barczysty skinął głową, spojrzał na najmłodszego, który od razu wziął się za zbieranie segregatorów. Sam pomógł mi wstać.
- Ja jestem Skipper, to Kowalski – wskazał na okularnika, akurat zapisującego coś rysikiem na swoim IPadzie – to Rico – przedstawił mi faceta z blizną przecinającą pół twarzy, który uśmiechnął się do mnie flirciarsko – a to Szeregowy – jego ręka powędrowała w stronę niewątpliwie najmłodszego. Nie wiem, ile chłopiec mógł mieć lat. Ale na pewno stosunkowo niewiele, ponieważ nawet jeszcze nie musiał się golić.
- Widzę, że idzie pani do Marlenki, więc pani jej przekaże, że wrócimy za trzy dni – skinął na swoich chłopców i sobie poszli.
Moment, skąd on wiedział? Przecież nic mu nie mówiłam, na dokumentach też nic nie było napisane. Dziwne, bardzo dziwne...
Poza tym, co za burak! Dopiero się poznaliśmy, a już śmie się mną wysługiwać. Niedoczekanie.
O jacie! Przecież ja się nawet nie przedstawiłam! To, że mieli spis pracowników, wcale nie znaczy, że faktycznie znali moje imię. Wymawia się 'Hristaijaninna' (tak, wiem, wymysł rodziców), ale ja wolę po prostu Chris. To brzmi zdecydowanie o wiele milej, zatem krzyknęłam im, jakby na odchodne:
- Wolę Chris!
Boże po co ja to zrobiłam. Oczami wyobraźni widziałam ich zdziwione, a może nawet skołowane twarze i to, jak mówią „dziwna ta nowa". Brawo Krysiu, załatwiłaś sobie stres za każdym razem, gdy będziesz ich widzieć. A nie miałam większego powodu, moje działanie nie miało nawet sensu.
<><><>
- Cześć Marlenko, jak leci?
- Dobrze, a tobie?
To była nasza standardowa gadka na powitanie. Niezależnie od tego, jak w rzeczywistości nam leciało, odpowiedź i tak zawsze brzmiała tak samo: dobrze. Później ona robiła miejsce na swoim biurku, a ja szłam zaparzyć kawy. Zdecydowanie powinnyśmy przerzucić się na herbatę, kakao, czy coś innego. Przy ilości napoju spożywanego przez nas napoju w ciągu jednego dnia, niebawem wysiądą nam serca. Nie był to jednak moment na zajmowanie się sprawami tak przyziemnymi jak wydolność lub niewydolność serca.
- Kim jest Skipper? - spytałam biorąc mały łyk gorzkiego napoju (tylko psychopaci słodzą kawę - naprawdę lepiej jest zjeść słodkie ciastko!). Marlenka, nie dość, że znała tu wszystkich, to jeszcze ze wszystkimi utrzymywała przyjacielskie kontakty.
- Jest u nas dowódcą oddziału specjalnego - w jaki sposób pracowałam tu już od ponad miesiąca, a wciąż nie znałam praktycznie nikogo?! - Wie w zasadzie wszystko, a jak czegoś nie wie, to z pewnością wie to Kowalski. Stary szowinista z paranoją i zespołem stresu pourazowego. Ale jest taaaaki słodki.....
Spojrzałam na nią znacząco, jednak nic nie powiedziałam. Zarumieniła się delikatnie, co w połączeniu z jej piegami wyglądało naprawdę słodko. Coś było na rzeczy.
- Kazał przekazać, że wracają za trzy dni. Wiesz może, gdzie pojechali? - w końcu przerwałam milczenie.
- Nie mam pojęcia. Oni ciągle gdzieś wyjeżdżają, nie to co ja - westchnęła zrezygnowana - Tylko tu siedzę i wypijam hektolitry kawy.
<><><>
<3
YOU ARE READING
No Ten, Pingwiny
FanfictionMoje ff z pingwinami, sporo się dzieje. Kiedyś napiszę tu coś kreatywnego, ale na razie zależy mi na opublikowaniu tego. Zapraszam! human!AU