nie, ta praca nie ma sensu. nie szukajcie go
Ostry plusk kałuży nie zwrócił uwagi kobiety, jej przerażone sapnięcia odbierały dostęp do tlenu, ale biegła, z całych swoich sił parła do przodu, jakby to, co ją goniło, miało złapać ją i nigdy nie puścić. Łzy odbierały jej wyraźną wizję, ale nawet bez nich niewiele by widziała. Okulary stracone po jednym z wielu upadków leżały teraz gdzieś w błocie, dwa kilometry od niej i naprawdę nie chciała się po nie wracać. To, co było za nią, warczało obrzydliwie, informując ją o swoim zbliżaniu się. Nie miała już sił by biec szybciej, ale jest samochód zaparkowany był niecały kilometr dalej, musiała dać radę i wyjechać z tego cholernego miasta, nawiedzonego przez jakąś straszliwą siłę, kogoś tak popieprzonego, by być zdolnym do przyzwania... no właśnie, czego?
Nie zdążyła jednak zastanowić się nad tym porządnie, bo to coś szarpnęło mocno za jej ramię, wyrywając z niego skórę i dane jej było jedynie krzyknąć, nim jej twarz została odgryziona przez monstrum, siedzące teraz na jej zwłokach. A młody chłopiec, czekający wcześniej na swoją matkę w samochodzie, stał i przyglądał się jej już niezbyt zabawnie wykręconemu ciału, na którym czarna masa dyszała groźnie. Cichy pisk uszedł z jego ust, zwracając uwagę potwora, a gdy ten podniósł swoje czerwone ślepia...
Erwin obudził się. Głębokie oddechy nie pomogły mu uspokoić się, martwe męskie ciało leżące obok również go nie pocieszało. Rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, ciemność odbierała mu spore pole widzenia, ale i tak zauważył tę czerwień, wpatrującą się w niego uważnie i śledzącą każdy jego ruch, jakby miał być jego kolejną ofiarą. Strach już dawno przeminął, nie, Erwin go nawet nie znał, ale coś rosło w jego żołądku, przygotowując go na nową dawkę wymiocin, spowodowanych chorobą, którą przyniosło ze sobą stworzenie, siedzące teraz w rogu jego pokoju i patrzące na niego uroczo, gdy zorientowało się, że nic już im nie grozi.
Rodzina Knucklesów była przeklęta, ale niewiele osób o tym wiedziało. Prawowity następca nazwiska (aktualnie sam Erwin Knuckles) posiadał u swojego boku tego potwora, tego samego, który zamordował jego matkę. Widocznie kobieta nie pałała do niego taką samą miłością, co dziecko do niej, a monstrum to wyczuło i postanowiło ją za to ukarać, odbierając jej życie. W taki sposób skończyło się względnie spokojne dzieciństwo młodego panicza, a zaczęła się prawdziwa bitwa, trwająca już kilkanaście lat. Teraz, gdy tylko ta masa, wyglądem przypominająca przerośniętego wilka, odczuwała zbliżające się zagrożenie, eliminowała je skutecznie, a każdy partner seksualny Erwina kończył martwy.
Gdyby policja w zapyziałym Los Santos naprawdę działała, zajmując się czymś innym niż gubieniem pościgów, to na pewno zainteresowaliby się wieloma zaginięciami młodych mężczyzn. Ale to była wyspa rządzona przestępczością, pełna korupcji i nikt tak naprawdę nie podejrzewał pastora o masowe morderstwa. Cóż, nie można było powiedzieć, że była to wina Erwina... zawsze ostrzegał swoich partnerów przed jego drugą naturą. Nigdy nie słuchali.
To, co było ważnym faktem o Knucklesie, znajdowało się w jego oczach. Nie był zwyczajnym mężczyzną, władanym przez prymitywne instynkty i w jego żyłach nie płynęła czerwona krew. Było w niej coś mocnego, mrocznego i zdecydowanie ciemniejszego od szkarłatu krwi. Bliżej było jej do czerni, może fioletu? Erwin nie zastanawiał się nad tym, nie było to w żaden sposób ciekawe. No, może oprócz świadomości, że jego krew miała właściwości lecznicze, a księgi, które z niej tworzył, wspierały lokalnych przestępców, to znaczy, jego ukochany Zakshot.
A jego oczy? Płonęły prawdziwie płynnym złotem, mieniły się gorącem i zachęcały do przybliżenia się, spojrzenia w nie i zatonięciu w ich pięknie, by później umrzeć, zjedzony przez jego pupila. Były dni, gdy Erwin lubił patrzeć na czerwone prześcieradła, a później wywoływały w nim odruchy wymiotne, gdy przypominał sobie, że jeszcze nie tak dawno spędzał (niestety coraz częściej nie) miłe chwile w uniesieniu z właścicielem tej krwi.