Dawno, dawno temu, w jednej okolicy żyli sobie wół, pies i zając. Każde z nich żyło swoim życiem. Wół całe dnie pracował ze swoim panem w polu orząc ziemię lub ciągnąc ciężki wóz w drodze z domu do miasteczka, gdzie był targ. Pomimo ciężkiej pracy wiedział, że wieczorem czeka na niego pyszne siano i ciepła, sucha stodoła na noc. Pies pilnował gospodarstwa. Szczekał na kogokolwiek oprócz gospodarzy, wyganiał z podwórza nieproszonych intruzów i ostrzegał wszystkich swoim wyciem. Dostawał za to dwa razy dziennie miskę jedzenia. Noce spędzał w leciwej budzie, trochę zdezelowanej, lekko przeciekającej, ale psu ona wystarczała. Miał gdzie się schować i żalić sam nad sobą w dni takie jak wtedy, gdy akurat tak pogonił gospodarskie kury, że kilka uciekło i wściekły gospodarz wychłostał go rzemieniem. Za to zając żył poza gospodarstwem, w małej norce na skraju pobliskiego lasu. Żył i cieszył się swobodą, ale musiał sam znaleźć sobie pożywienie. Musiał też cały czas uważać, żeby nie zostać zjedzonym przez jakieś większe leśne zwierzę.
I pewnie przeżyliby całe swoje życie tylko się widując z daleka, wół z psem, gdy wół ciągnął ciężki wóz do miasteczka, pies z zającem, gdy zając w poszukiwaniu smacznej trawki podchodził pod gospodarstwo, a zając z wołem na polu, gdyby nie pewien zwykły, a może niezwykły kapelusz.
Kapelusz ten najprawdopodobniej zgubił jakiś wędrowiec, a potem wiatr przenosił go z miejsca na miejsce, aż przyniósł pod gospodarstwo, w którym mieszkał pies. Był zwykły, szmaciany, mocno już zużyty i wybrudzony kurzem drogi. Pies nigdy takiego dziwu nie widział i kapelusz od razu został oszczekany, aż gospodarz wychylił się z izby, ale nie zobaczywszy nikogo, pogroził psu kijem i schował się z powrotem do domu. Tak potraktowany pies zaciekawił się nieznanym przedmiotem, usiadł pod płotem i zaczął się zastanawiać. Kapelusz nie ruszał się i nie wydawał żadnych odgłosów. Wszystko, łącznie z zachowaniem gospodarza wskazywało na to, że nie jest to nic żywego, tylko przedmiot. A przedmiot można zabrać do budy i może zatkać nim dziurę w dachu. Pies zapragnął znaleźć się w posiadaniu kapelusza. Ale był on poza terenem podwórka, a psu nie wolno było go opuścić. Rozdarty więc między chęcią zdobycia kapelusza, a lojalnością wobec gospodarza siedział wpatrzony w drogę rozważając co zrobić.
Wtem na drodze pojawił się wół ciągnący wóz wypełniony warzywami przeznaczonymi na sprzedaż w miasteczku. Pies wpadł na genialny pomysł.
- Dzień dobry, wole! - powiedział, gdyż był to bardzo dobrze wychowany pies.
- Dzień, uff, dobry - odpowiedział ciężko sapiąc wół.
- Czy mógłbyś mi podać tą rzecz z drogi? - spytał grzecznie pies.
- O, uff, a co to, uff, jest? - zainteresował się wół.
- To jest moja rzecz. - powiedział pies, który tyle czasu już patrzył na kapelusz, że był pewien, że jest on jego własnością.
- Ładne to. - powiedział wół doczłapując do kapelusza.
Schylił głowę i nadział kapelusz na swój róg. Podnosząc go wzbudził małą chmure pyłu, aż zaczął kichać. Tak kichał, że aż łzy leciały mu z oczu, ale bat pana nie pozwolił mu stanąć w miejscu. Kiedy w końcu kichanie się uspokoiło, wół dotarł już do końca gospodarstwa psa. Obejrzał się więc obiecując, że przyniesie psu jego rzecz jak będzie wracał. Pies ze smutkiem patrzył na oddalający się kapelusz, ale był pewien, że już niedługo go, jak to sam sobie mówił, odzyska.Ale pan wołu, wracając z miasteczka z pustym wozem, postanowił jechać inną drogą, krótszą, ale bardziej stromą, niedostępną dla wyładowanego wozu, i wół nie spotkał tego dnia już psa. A ten czekał do wieczora, siedział wpatrzony w drogę do miasteczka, czekając na powrót wozu, wołu i kapelusza. Po zapadnięciu zmroku poczłapał przybity do budy i zapadł w sen, śniąc o tym, jak szczęśliwy będzie z kapeluszem.
Następnego dnia rano pod gospodarstwo przykicał zając. Z daleka czuł już smaczne mlecze i całkiem sporo koniczyny. Pamiętał, jak zawsze szczekał tu pies, więc podchodził powoli i zdziwił się widokiem, jaki zastał. Pies leżał przed budą, z głową ułożoną na łapach i co i raz wzdychał. Zając aż zamarł w pół przeżuwania liścia mleczu, lecz zaraz ośmielił się i spytał:
- Ojej, co się stało, psie? Zawsze tak bardzo szczekasz na mnie, a teraz w ogóle nie reagujesz.
- Ech - westchnął pies i nic nie powiedział.
Zając zaciekawił się jeszcze bardziej, porzucił koniczynę i stając tuż przed płotem zaczął wypytywać.
- Ale co się stało? Chory jesteś? Coś cię ugryzło? Gospodarz cię wyrzuca?
- Nie - odpowiedział cicho pies, co zabrzmiało bardziej jak skomlenie. - Wół zabrał moją rzecz.
- O, twoją rzecz? A jaką? - zaciekawił się zając.
- No, moją rzecz. Znalazlem na drodze.
- Ojej, i wół ci ją zabrał? Z podwórza? - dopytywał zaintrygowany zając.
- Nie, zabrał ją z drogi. Przecież mi nie wolno wychodzić poza podwórze.
- Czyli rzecz była cały czas na drodze? I jest twoja? - próbował zrozumieć skonfundowany zając.
I pies opowiedział zającowi całe zajście jak to znalazł kapelusz. Po wysłuchaniu historii zając zamyślił się. Gdyby pies nie był taki przybity, to pewnie nie powstrzymałby śmiechu, bo zając robił takie zabawne miny. Machał wąsami, marszczył nos, przekrzywiał głowę i wyginał na wszystkie strony prawe ucho. Lewe cały czas stało sztywno do góry.W końcu zając podjął decyzję.
- Pójdę do wołu i dowiem się o twoją rzecz.
I tak zrobił. Poszedł na pole, gdzie pracował wół i spytał go co się stało z rzeczą psa. Wół zmarkotniał.
- Miałem odnieść tą rzecz psu, ale spodobała się mojemu panu, zabrał mi ją jeszcze w drodze do miasteczka i włożył na głowę. A teraz trzyma w izbie i czasem tylko wynosi ją, zresztą też tylko na głowie. - powiedział zającowi.
Ten zamyślił się. Nie wiedział, co zrobić w tej sytuacji, więc postanowił wrócić do psa i naradzić się z nim.Pomimo, że słońce już zachodziło, pies jeszcze nie spał, czekał na zająca i wieści o kapeluszu. Dowiedziawszy się, co się z nim stało, smutny położył głowę na przednich łapach i zaczął szukać sposobu na odzyskanie swojej własności. Aż wymyślił! I to tak prosty sposób, że dziwne, że zając sam na niego nie wpadł.
- Wiem! Wiem co zrobić! - wykrzyknął. - Przecież to takie oczywiste!
- Ojej, wiesz? Och, uda się odzyskać? - zachwycił się zając.
- No tak, napewno. Słuchaj, już zapada noc, moi gospodarze, więc na pewno u wołu tak samo, idą spać. Zanim dotrzesz do ich gospodarstwa, będą już spać. Na tamtym podwórzu nie stróżuje pies, jak ja. Wejdziesz po cichu do izby, weźmiesz moją rzecz i przyniesiesz do mnie. - zdradził swój sprytny i prosty plan pies.
Zającowi nie do końca spodobał się ten plan, ale obiecał spróbować.Gdy dotarł do gospodarstwa wołu, księżyc już świecił wysoko na niebie. Jednak dużą jego część przesłaniały chmury i było dość ciemno. Zając powolutku wślizgnął się na podwórze. Bardzo się bał, ale na razie nie słyszał żadnych dziwnych odgłosów. Powoli zbliżył się do na wpół otwartego okna. Nie był pewien, czy wszystko jest w porządku, bo dostrzegł prześwitującą przez okiennice lekką pomarańczową łunę. Powtórzył sobie po raz setny, że robi to tylko po to, że pies jest tak bardzo nieszczęśliwy, i skoczył. Trochę nie wcelował, zaskrobał tylnymi o ścianę, ale udało mu się zajrzeć do środka. I to, co zobaczył, przeraziło go.
Zobaczył bowiem potwora strzegącego kapelusza, wielkiego aż po sufit, całego ciemnego, pochylającego się w jego stronę i wyciągającego rękę po niego. Natychmiast odwrócił się, położył po sobie uszy i czmychnął za płot. Obejrzał się jeszcze i zobaczył, że z okna wydobywa się jaśniejsze światło. Spanikowany zając bardzo szybko dotarł do swojej norki, zakopał się pod miękkimi liśćmi i błagał w myślach, żeby potwór nie dostał go w swoje ręce. Całą noc nie zmrużył oka.
Rankiem, nadal roztrzęsiony, poszedł do psa.
- W-wybacz, nie ud-dało mi się odzy-zyskać t-twojej rzeczy. W-wcale nie jest jak u t-twoich gospod-darzy, t-tam jest st-traszny pot-twór. Jak wdrapa-pałem się na okno, t-to p-prawie mnie d-dopadł i mało brakow-wało, żeby mnie zja-adł. A miał t-takie w-wielkie zęby. I t-tak dłu-ugie łapy, że już p-prawie mnie t-trzymał, mimo że s-s-stał po d-drugiej stro-onie izby. Zre-resztą w ogóle nie mie-eścił się w iz-zbie. W-wybacz, ale nie p-pójdę t-tam w-więcej - wyrzucił z siebie jąkając się zając po czym uciekł z powrotem do swojej norki.
A pies został sam i bez kapelusza.Wniosek z tej historii jest taki, że nie należy wyręczać się innymi, a samemu dążyć do tego, co się chce dostać.
CZYTASZ
Kapelusz
Short StoryHistoria o tym, jak pies bardzo chciał dostać kapelusz i jak pomagali mu w tym wół i zając