II

130 25 14
                                        

O historii tej usłyszeć można było jedynie wśród najuboższych, dla których nadal wiele niezrozumiałych dziwów stąpało po świecie. Ludzie łapali się za brody, patrząc wysoko w niebo, gdzie nocą błyszczące plamy goniły się wkoło, jakoby płynęły przez atramentowe morze.

Niegdyś pewien młodzieniec powiedział swej ukochanej, że każdy błysk gwiazdy, to jeden ludzki uśmiech, pragnąc, by również i dziewczyna uniosła swe wargi w górę, dalej podziwiając niezbadany jeszcze kosmos.

– A ta biała smuga? Na cóż ci ona wygląda? – wyszeptała z zafascynowaniem starsza i wyższa od chłopca dziewczyna, wskazując jedną dłonią wyraźny pas Drogi Mlecznej, na drugiej opierając brodę.

– Przypomina pasące się baranki lub nurt rzeczny – stwierdził, spoglądając co jakiś czas na brunetkę.

Miała krótkie, bo sięgające jedynie ramion, włosy i słodkie, malinowe wargi, których jednak młodzieniec nie był w stanie nigdy dosięgnąć.

Ich spotkania były tajemnicą.

Choć czy mogli nazywać wspólne podziwianie nocnego nieba spotkaniem, gdy dziewczę siedziało uwięzione na balkonie, a młodzieniec pod nim, nie mogąc jej nawet dotknąć małym opuszkiem palca?

Poznali się pewnej nocy, gdy chłopiec wiedziony nawoływaniem cykad, zawędrował aż pod dom jednego z najbardziej szanowanych kupców u wybrzeży Chin. Zmęczony wędrówką przysiadł na niewielkim murku, swobodnie opuszczając ku ziemi nogi. Machał nimi, głośno wzdychając na swędzenie w lewej kończynie. Podsunął nogę pod brodę i potarł zamaszyście łydkę brudnymi od ciężkiej pracy dłońmi. Spojrzał z obrzydzeniem na swoje palce, w tym nierówne paznokcie, pod którymi z każdym dniem zbierało się coraz to więcej ziemi i brudu.

Odchylił głowę do tyłu, napotykając zimną ścianę i przymknął brązowe oczy, siłą zmuszając się do nie myślenia o żołądku, który w bólach przypominał o swoim istnieniu.

Nie jadł nic przez ostatni tydzień, oddając każdą piętkę chleba swym młodszym braciom i malutkiej siostrzyczce. Lecz co mógł poradzić na tę sytuację? Bez żywiciela rodziny, głowy domu, jego matka ledwo dawała sobie radę z piątką dzieci i jedynie on mógł już zaciągnąć się do pracy, która w żadnym stopniu nie była odpowiednia dla czternastoletniego dziecka.

Pociągnął pełnym nosem, a jego uwagę przykuł cichy szloch przewyższający swą donośnością nawet monotonny śpiew cykad. Uniósł głowę, kierując swój wzrok na niewielki, kamienny balkon okalany ogniście różowymi płatkami dzikich kwiatów. Wiatr zawirował chwilę przy różach, zrzucając kilka aksamitnych płatków wprost na przydługą, kruczoczarną czuprynę chłopca. Słodka woń zakręciła mu w nosie przez co cicho kichnął, zwracając na siebie wzrok podkrążonych oczu.

Chłopiec opisałby je jako dwa migdałki o kolorze palonych ziaren kawy lub też sypkiego popiołu z paleniska. Gdy migdałki ujrzały ubrudzoną twarz młodzieńca o delikatnie pucołowatych policzkach, zabłyszczały, jak żarzący się w ogniu węgiel. Córka kupca założyła jeden z frywolnych kosmyków za ucho, a następnie przetarła piekące oczy i cicho się przywitała, badając wzrokiem młodszego.

A serce młodzieńca zatrzepotało, jak poruszone na wietrze dzwoneczki.

Po zapadnięciu Słońca w sen jego kompan, z którym skłócone było od wieków, przypatrywał się parze śmiejących się nastolatków. Blask Księżyca padał na ich promienne twarze, zwiastując nadchodzący dzień straty.

– Chciałabyś, by gwiazdy błyszczały już zawsze?

Zapytał jednej nocy, ciężko opierając głowę o wilgotny kamień. Skrywał się przed dziewczyną pod kamiennym balkonem, co chwila drapiąc mniejsze i większe plamy, które wędrowały po jego ciele jak maleńkie mrówki.

– Tak – ucięła, szukając wzrokiem swojego przyjaciela.

Chłopiec rozdrapał niewielką ranę na szyi, sycząc cicho z bólu, gdy brunatna substancja wypłynęła z kolejnego guzka.

– Zatem uśmiechnij się i uśmiechaj już zawsze, wtedy gwiazdy będą błyszczeć tylko dla ciebie.

Córka kupca roześmiała się, przywołując na malinowe wargi niewielki uśmiech. A białe punkciki rozsypane na niebie naprawdę zamigotały, jakby specjalnie dla drobnej dziewczyny, która kilka dni później opłakiwała z żalem śmierć swego jedynego przyjaciela.

Uśmiechała się jednak nadal, z każdym dniem słabnąc i marniejąc na zwykle zaróżowionej twarzy. Nikt nie rozumiał co się z nią dzieje, żaden medyk nie był w stanie wytłumaczyć nagłej choroby.

Ani jej nagłej śmierci.

Ale dla mieszkańców uboższych od kupców i dworzan, prawdą było, jakoby jej serce nie wytrzymało z tęsknoty, a dusza desperacko wyrwała się z ciała, goniąc drobnego chłopca po atramentowym niebie, uśmiechając się do każdej gwiazdy.

Lament Cykad || minsungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz