Rozdział pierwszy

7.2K 430 202
                                    

DREAM

– Rany, co za cholerstwo...

Wypuszczam pełen udręki jęk i patrzę z niesmakiem na zegar przywieszony do ściany naprzeciwko. Jednocześnie ciągle rozmasowuję pulsujące skronie, bo wydaje mi się, że głośne oraz nieustające tik-tak rozbrzmiewające po pomieszczeniu za moment rozłupie mi czaszkę. Skacowana wsłuchuję się w nie od godziny. Dokładnie tyle czasu upłynęło, odkąd wzbudzający we mnie tonę strachu Rhodes Covington przyprowadził moją spanikowaną osobę do swojego gabinetu, a krótko po tym zostawił mnie w nim całkiem samą. Teraz nie śpieszy mu się, by tu wrócić i uraczyć mnie – jak sądzę – srogą reprymendą. Myślę, że postępuje tak specjalnie, bym obawiała się bardziej jego kolejnego ruchu, oraz... po prostu całego jego.

Ale nie musi tego robić.

Przecież już na samą myśl o nim niesamowicie się trzęsę. Robię to, od kiedy tylko zrozumiałam, że właśnie on przerwał mój żenujący popis. Pamiętam, że gdy uderzyła we mnie ta świadomość, poczułam, jakby ktoś wmurował mi nogi w ziemię, i prędko zaczęłam myśleć trzeźwiej. W końcu stał przede mną mój dyrektor, o którym szeptano, że nie słynie z bycia ani trochę litościwym i miłym, a raczej nieprzyjemnym i niewyobrażalnie surowym.

Pogłoski mają wiele wspólnego z prawdą, tak mi się wydaje.

Wszystko dlatego, że pan tego całego artystycznego królestwa długo patrzył na mnie w ostry sposób, który temu dowodził. Ten rodzaj spojrzenia w połączeniu z diabelnie poważnym wyrazem twarzy sprawiał, że z ledwością wytrzymywałam kołatanie swojego serca. Pamiętam, że gdy nasze oczy się spotkały, miałam w głowie same złe scenariusze.

Wciąż je mam, a niepokój, który we mnie siedzi, potęguje głośne tykanie przeklętego zegara. Mam wrażenie, że zaraz przez nie zwariuję. Siedząc na fotelu i wymachując nerwowo nogami w powietrzu, odwracam się w końcu do drzwi. Wypatruję dyrektora. Nic nie wskazuje na to, by w przeciągu kolejnych minut miał wrócić, dlatego nadal lekko zamroczona wypitym alkoholem, biorę głębszy wdech i wstaję chwiejnie na nogi.

Muszę wyłączyć to pieprzone urządzenie, zanim na dobre oszaleję i nawet jeśli myślenie nie idzie mi w tym stanie zbyt dobrze, zastanowić się w spokoju, co dalej.

Przemierzam zaciemniony gabinet. Panuje w nim, jakżeby inaczej, luksusowy wystrój. Co prawda zdążyłam mu się już dokładnie przyjrzeć, ale pomimo tego nie przestaję wścibsko rozglądać się po nie swoich wnętrzach. Pośród czerni, która je zalewa, dostrzegam masywne biurko uginające się pod stosem papierologii, mnóstwo leżących na regałach wbudowanych w brązowe ściany segregatorów, oraz ogromną sztalugę znajdującą się pod oknem przysłoniętym ciężkimi zasłonami. Ogólnie cała jaskinia pana Covingtona prezentuje się aż przesadnie bogato. No i podpowiada zwiedzającym ją osobom, że pan dyrektor upodobał sobie brązy.

Opatulam się ramionami.

Co on właściwie ze mną zrobi? Wyrzuci mnie?

Przecież złamałam jego zasady, a Caleb wspominał, że nasz dyrektor ma na ich punkcie bzika. Mój umysł z każdą upływającą sekundą staje się większym bałaganem. No i to tik-tak... matko, muszę uciszyć zegar oraz rozstrzygnąć, co powiem dyrektorowi. Wypadałoby się przecież wytłumaczyć, a nie wykombinuję żadnej sensownej linii obrony, słysząc ciągle ten gówniany odgłos. Z tym przekonaniem wskakuję z wysiłkiem na fotel i zaczynam majstrować przy zegarze, klnąc co chwilę pod nosem na natężenie denerwujących dźwięków.

Nie mogę na starcie zostać skreślona z listy studentów za taki żenujący błąd. Walczę z urządzeniem, szarpiąc nim i niemalże szklą mi się wtedy oczy, bo coraz bardziej stresuje mnie wizja, że moja przygoda w akademii kończy się przedwcześnie.

Love Me, My Dear [W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz