Louis prawie zderzył się z innymi samochodami już dwa razy. Nie miało to dla niego jednak większego znaczenia. Starał się dowieźć swoją rodzącą siostrę do szpitala, a Lottie wcale nie zamierzała współpracować. Szatyn doskonale rozumiał to, że blondynka odczuwała ogromny ból, ale nie mógł pojąć, czemu posadził ją z przodu pojazdu. Mogła przecież siedzieć z tyłu obok Nialla i to jego łapać za ramie i krzyczeć do ucha.
Na szczęście, nim dziewczyna zdążyła mu wbić swoje długie paznokcie aż do kości, Louis dostrzegł szpital. Teraz wystarczyło tylko zaparkować i zaprowadzić Lottie do środka. Żeby zrobienie tego było tak proste jak powiedzenie.
Po pierwsze jakiś kretyn zaparkował idealnie na środku dwóch miejsc, które były prawdopodobnie najbliżej wejścia; Louis myślał, że zaraz wysiądzie ze samochodu i rozbije mu którąś szybę, a następne wolne było pod drzewem. Niby nic takiego, jednak kiedy tylko wyłączył silnik jego przednia szybka została zbombardowana odchodami jakiegoś wrednego gołębia.
Podniosło mu to ciśnienie, jednak zaraz o tym zapomniał, kiedy musiał, razem ze swoim najlepszym przyjacielem, wyciągnąć siostrę ze siedzenia. Podniesienie kobiety w zaawansowanej ciąży, która co chwila miała skurcze też nie było wybitnie łatwe. Louis chyba nawet wiedział ile siniaków, w kształcie ręki czy paznokci będzie miał po tej podróży.
Na szczęście razem z Niallem stanowili wystarczającą podporę, aby pomóc przejść dziewczynie kilka metrów, a kiedy weszli do środka wystarczyła tylko chwila, żeby pojawiła się jakaś pielęgniarka z wózkiem.
Louis osiągnął wtedy chyba szczyt. Powiedziano mu, że nie może wypełnić karty siostry i musi to zrobić ona, tak rodząca kobieta, albo jej mąż, do którego próbowali się dodzwonić od jakiejś godziny. Bezskutecznie.
Można powiedzieć, że obu Tomlinsonów było potem słychać w całym szpitalu. Prawdopodobnie też, dlatego nikt nie kłócił z nim, ani Niallem, kiedy podążali za pielęgniarką pod salę porodową, w której na świat miał przyjść siostrzeniec szatyna. Na miejscu jednak drzwi zatrzasnęły się im przed nosem. Może to i nawet lepiej.
Pierwszą godzinę Louis spędził przebierając nogami.
Drugą godzinę zataczał koła na korytarzu, kręcąc się w każdą możliwą stronę.
Podczas trzeciej godziny w końcu pojawił się Lewis - mąż Lottie i ojciec przyszłego najlepszego piłkarza Doncaster Rovers, jak zwykł mawiać Louis. I można powiedzieć, że wtedy nastąpił początek końca. A może początek początku. Pewnie zależy to od interpretacji.
W każdym razie szatynowi było już słabo od jakiejś półgodziny siedzenia pod drzwiami sali, z której to dochodziły coraz to głośniejsze krzyki. Niall, który miał przyjechać jako wsparcie też nie okazał się zbyt pomocny, mówiąc o tym co prawdopodobnie działo się teraz z siostrą chłopaka, zajadając się przy okazji jakimś obrzydliwie słodkim batonem.
Kresem wytrzymałości mężczyzny okazało się jednak otwarcie drzwi, kiedy jego szwagier wchodził do sali. Louis Tomlinson, drodzy państwo, zobaczył przez szparę zakrwawione ręce lekarza, zbladł, zyskując kolor jaśniejszy niż brudno-białe ściany szpitala i padł jak długi na podłogę.
***
- LOTTIE! - Było pierwszą rzeczą, jaka wydostała się z ust Louisa, kiedy odzyskał przytomność. Właściwie może to nawet za dużo powiedziane. Wykrzyczał on imię siostry zanim na dobre otworzył oczy, czy podniósł się z pozycji leżącej, z zadziwiająco miękkiego, szpitalnego łóżka.
Zamiast jednak zobaczyć wcześniej wymienioną kobietę, czy chociażby swojego najlepszego przyjaciela, w oczy rzuciły mu się zielone tęczówki i całkiem ładne usta, rozciągające się w uśmiechu, ujawniając przy okazji dwa dołeczki.
YOU ARE READING
Falling For You
RandomLouis był gotowy do zostania wujkiem. Zdecydowanie. To na co nie był gotowy, okazało się być porodem. W końcu był mężczyzną i dla niego matka natura nie przygotowała takich atrakcji. Dla niego atrakcją, przygotowaną przez los, miał być młody lekarz...