Kiedy wybuchł wirus, a wojsko zrzuciło na Atlantę napalm, była przekonana, że więcej nie postawi już stopy w tym mieście. Było ono jak zbiorowa mogiła ludzi, którzy jako pierwsi padli ofiarą tych krwiożerczych bestii. Było również miejscem, w którym głęboko zakopana została jej przeszłość.
Dlatego gdy tylko zorientowała się, że tajemniczy samochód z białym krzyżem na szybie prowadzi ich prosto do Atlanty, Riley mimowolnie się spięła.
Miasto w niczym nie przypomniało swojej dawnej świetności. Drapacze chmur przypominały zgaszone knoty przepalonych zapałek, a ulice przepełnione były wysuszonymi ciałami i śmieciami. Obcy samochód prowadził ich przez uliczki, które tak dobrze znała. Te, którymi sama podążała, ilekroć wybierała się do pracy. Podążała wzrokiem za wszystkimi znajomymi jej kamienicami, sklepami, muzeami, galeriami. Powybijane szyby i rozwalone na chodniku szczątki mebli przekonywały jasno do myśli, że miasto było martwe.
Śledzony przez nich samochód w końcu zwolnił, aż wreszcie zatrzymał się na najbliższym skrzyżowaniu. Riley poruszyła się niespokojnie na swoim siedzeniu i przesunęła w bok, by lepiej dojrzeć kto kierował pojazdem. Drzwi pasażera otworzyły się, a na zewnątrz wyszedł mężczyzna w mundurze policyjnym.
Dostrzegła niewielki ruch Carol; kobieta dyskretnie wyciągnęła swój pistolet. Napotkawszy spojrzenia Riley i Daryla, wzruszyła krótko ramionami.
— Mogli nas zauważyć.
Cała trójka w napięciu obserwowała, jak nieznajomy ściąga z ulicy ciała blokujące przejazd. Przerzucił je za barykady, które wojsko rozłożyło gdy zaczął się cały ten bajzel. Kiedy droga była już wolna, policjant otrzepał ręce, przeciągnął się i wsiadł z powrotem do samochodu. Po chwili pojazd ruszył z miejsca i zniknął za zakrętem.
Daryl przekręcił kluczyk w stacyjce, chcąc kontynuować pościg. Silnik wydał z siebie jednak zduszony warkot, a maszyna nawet nie drgnęła.
— Niech to szlag! — warknął wściekle Dixon. Zerknął na deskę rozdzielczą i westchnął ciężko. — Mamy pusty bak.
— Nie pojechali obwodnicą. — zauważyła Riley, chcąc dostrzec w całej tej sytuacji choć jeden pozytyw. — Wiemy, że siedzą gdzieś w mieście.
Z ciemności ogarniającej przeciwległy zakręt wyłoniła się nagle grupa nieumarłych maszerujących w ich stronę. Potwory parły przed siebie, najpewniej wybudzone przez odgłos silnika.
— Wynośmy się stąd. — Dixon ocenił szybko liczbę ich potencjalnych przeciwników. — Musimy się gdzieś zabunkrować do rana.
— Znam jedno miejsce. Kilka ulic stąd, zdążymy. — mruknęła Carol.
Opuścili pojazd, do którego powoli zbliżało się stado sztywnych. Riley i Daryl ruszyli pospiesznie za Carol i rozglądali uważnie po ciemnych uliczkach. Takie miejsca były szczególnie niebezpieczne nocą, gdy widoczność była ograniczona. Zdarzały się przypadki, w których nieumarli chowali się i czyhali na swoje ofiary, atakując je wtedy, gdy te najmniej się tego spodziewały.
Po kilkunastu minutach dotarli wreszcie do miejsca, o którym wspomniała Carol. Spory budynek umiejscowiony na samym końcu ulicy był oddzielony od możliwych niebezpieczeństw wysokim, metalowym ogrodzeniem. Daryl pomógł dwóm kobietom przeskoczyć przez przeszkodę, a gdy sam również znalazł się po drugiej stronie, momentalnie dopadł do zamkniętych drzwi. Riley i Carol pilnowały drogi, gdy mężczyzna walczył z zamkiem, aż w końcu w ich uszy uderzyło charakterystyczne kliknięcie.
![](https://img.wattpad.com/cover/288283504-288-k316552.jpg)