Głupich decyzji Mikołaj miał na swoim koncie bardzo wiele. Począwszy od zakupu prawie dwumetrowej podobizny swojej ulubionej postaci z Gwiezdnych Wojen wykonanej z kartonu, poprzez udanie się na studia wybrane przez najbliższą rodzinę, aż w końcu podjęcie się pracy w zawodzie, który kompletnie go nie interesował, ale skoro mama mówiła, że tak być musi, to cóż, tak być musiało.
Mężczyzna ukończył prawo, chociaż co poniektórzy ośmielali się twierdzić, że nie on magistra na tym kierunku zrobił, a pieniądze, którymi jego rodzice każdego miesiąca zasilali konta bankowe prywatnej uczelni. Teoretycznie powinien się z tym kłócić. Mimo wszystko, jakąś pracę w przejście przez ten etap edukacji włożyć musiał. Był leniwy, ale zdolny, a nawet się uczył, gdy już trzeba było (a trzeba było zdecydowanie częściej niż on sam na początku się tego spodziewał). Wiedział jednak, że bez zaplecza finansowego by sobie nie poradził - aż tak naiwny nie był, by wierzyć, że byłoby inaczej. Ocen wybitnych nie miał, co więcej, raczej prześlizgiwał się z egzaminu na egzamin, z semestru na semestr, roku na rok. I gdyby to od niego tak naprawdę zależało, to po pierwszych trzech miesiącach swoją przygodę z nauką prawa by zakończył, lecz familia by go chyba wydziedziczyła, gdyby tak postąpił, a na odcięcie od źródła nie był jeszcze w wieku dwudziestu lat gotowy. Co ciekawe, siedem lat później podejście miał to samo. Jeszcze przyjdzie na to czas, tłumaczył się sam przed innymi oraz przede wszystkim sobą.
Rodzice pchali go w stronę prawa z uwagi na to, że sami wykształcenie w tym kierunku mieli. Co więcej, w stolicy nawet własną kancelarię od lat parudziesięciu prowadzili, specjalizując się w sprawach typowo rodzinnych, w których to lepszych od nich w mieście nie było. I to nie tylko według ich własnej opinii. Powszechnie wiadomym było, że pójście do sądu z kimś z "tych Nowakowskich" u boku równoznaczne było z wygraną. Nic więc dziwnego, że tanio swoich usług nie cenili, mając taką skuteczność.
Dla nich był to biznes, który w przyszłości chcieli przekazać swojej najstarszej, lecz nie jedynej latorośli - Mikołajowi. Myśleli, że problemu z tym nie będzie. Chłopak od maleńkości nie miał zamiłowania do niczego, a przynajmniej zdaniem matki i ojca, którzy za dobry znak to uznali. Łatwiej go będzie na właściwe tory nakierować, twierdzili, starając się już kilkuletniemu Mikosiowi wyperswadować zawody z prawem niezwiązane. Skutecznie to robili, skoro zaraz po napisaniu matury zaniósł bez żadnych sporów podania na uczelnie, które sami za niego wybrali. Tak też ładnie synka sobie wychowali.
Chłopak jednak od zawsze wiedział, że dobry w tym nie będzie. Nie czuł się pewnie w tych tematach, a słowa ojca, że "z czasem wprawy nabierze" nie pocieszały go wcale, lecz nie sprzeciwiał się. Za dobrze mu z takim stanem rzeczy mimo wszystko było. Co chciał to miał; wakacje każdego roku, imprezy każdego tygodnia, wewnętrzne załamanie nerwowe każdego dnia też, ale to akurat szczegół w tym wszystkim był. Sam ze sobą średnio sobie radził, ale nie musiał - od tego miał rodziców, co to kilka miesięcy po uzyskaniu dyplomu piękny prezent mu sprawić postanowili. Łzom wówczas końca nie było. Szkoda tylko, że nie tym ze szczęścia.
CZYTASZ
za rogiem pod bzami
General FictionKancelarię prawną powinno umieszczać się w miejscach dalekich od tego, na które Mikołaj (chyba chcąc rodzicom na złość zrobić) się zdecydował. Rudera znacząco oddalona od centrum miasta miała uchronić pożal się Boże adwokata od nadmiaru obowiązków i...