Ostatni klient opuścił jej izbę przed świtem. Arisi miała nadzieję, że nikt więcej do niej nie przyjdzie. Po całonocnej harówce bolało ją dosłownie wszystko i nie miała już siły przyjmować w siebie więcej cudzej chuci ani tym bardziej wdzięczyć się do przybywających tu mężczyzn. Ten zapłacił tylko za godzinę – większość gotówki wcześniej przechlał – więc po wszystkim z rozkoszą wyprowadziła go za drzwi. Na szczęście należał do tych spokojniejszych.
– Jesss-teś piękna – wybełkotał, sięgając do jej dekoltu.
Wywinęła się z gracją.
– Schlebiasz mi, Sal.
Zmarszczył czoło w wyrazie zakłopotania, jakby nad czymś intensywnie myślał. Arisi westchnęła w duchu. Znów użyła zbyt trudnego słowa. Czasem myślała, że gdyby przyszła na świat w rynsztoku, jak większość tutejszych dziewcząt, byłoby jej zdecydowanie łatwiej. Nie miałaby wygórowanych oczekiwań od życia. Nie miałaby marzeń. I nie dałaby się tak łatwo zwieść obietnicom człowieka, który okazał się demonem.
Wzdrygnęła się. Pewnie nie było sensu do tego wracać. Jej dawne życie zostało daleko poza progami zamtuza i nie miała już szans go odzyskać. Gdy przypominała sobie, że kiedyś jej największym koszmarem była perspektywa niechcianego zamążpójścia, ogarniał ją pusty śmiech. Wtedy jeszcze wierzyła w baśnie. I właśnie to ją zgubiło.
Sprowadziła klienta na dół, do głównej izby, wciąż pełnej rozchichotanych dziewek i mężczyzn łasych na ich wdzięki. Złowiła kilka wrogich spojrzeń koleżanek po fachu. Dyskretnie pokręciła głową. Nie zamierzała odbierać im zarobku. Nie dziś.
Skrzywiła się. Kiedyś nie mogła pojąć, skąd w innych dziewczynach taka zazdrość. Przez swą niecodzienną urodę, przywodzącą na myśl księżniczki Salyów z Ery Herosów, budziła zaciekawienie i pożądanie wielu spośród tych, których nie miała najmniejszej ochoty oglądać, a co dopiero pozwalać, by jej dotykali. Żałowała wtedy, że zamiast wijących się włosów barwy kości słoniowej, niemal czarnych oczu i posągowej figury nie ma na przykład garbu albo innego defektu. Gdyby była brzydka jak noc, najpewniej dalej wiodłaby nudne życie vergijskiej arystokratki jako Arissia Doeriana, a jej ciemiężyciel nawet by na nią nie spojrzał. Musiały minąć długie miesiące, nim przełknęła łzy i dostrzegła jaśniejszą stronę swojej sytuacji: ładna buzia (i cała reszta) zapewniała lepszy zarobek. Nim minął rok, zapracowała sobie na oddzielną kwaterę i odrobinę wolności: nie musiała już zgadzać się na wszystko, czego chciał klient, ani każdego przyjmować.
Tylko jeden mężczyzna wyłamywał się z tej reguły: ten, który ją tutaj sprowadził. Na szczęście ostatnimi czasy bywał tu rzadko, zajęty bałamuceniem innych naiwnych dziewcząt, by następnie zmienić ich ciała w towar. Arisi tylko raz spróbowała go przed tym powstrzymać. Szybko przekonał ją, by więcej tego nie robiła.
Otrząsnęła się ze złych myśli i delikatnie wypchnęła podchmielonego klienta za próg. W nozdrza uderzył ją smród ulicy: woń uryny i gówna, pomieszana z zapachem ryb, charakterystyczna dla podłych dzielnic portowych miast Południa. Arisi mimo woli zmarszczyła nos. Brudne otoczenie zamtuza stanowiło obraz skrajnie różny od tych, jakie pamiętała z domu rodzinnego oraz kart przeczytanych książek. Podręczniki nie zawierały opisów dzielnic biedoty ani domów uciech, nie wspominały też słowem o panującym w nich upodleniu. Przez wiele lat dziewczyna znała więc zaledwie część prawdy o swojej ojczyźnie. Tę, której nie musiano się wstydzić.
Położona na dużym półwyspie i dwóch wyspach Vergia szczyciła się najlepiej zachowanymi zabytkami architektury z zamierzchłej Ery Herosów, a jej mieszkańców powszechnie uznawano za ostatnich potomków Salyów, niegdyś władających tymi ziemiami. Wysocy, postawni Vergowie, o charakterystycznej urodzie cechującej się jasnymi włosami i kontrastującymi z nimi ciemnymi tęczówkami, rzeczywiście przypominali Herosów często przedstawianych na starożytnych dziełach sztuki. Różnili się też od większości ludów Południowych Krain, których przedstawiciele byli raczej śniadzi i ciemnowłosi, o mniej imponującej posturze. Dotyczyło to nawet Amainów: starożytnej rasy wojowników i żeglarzy, stworzonej przez Salyów i przez nich zniewolonej... do momentu, gdy Amainowie – dzięki łasce Vaissy, bogini mórz – zrzucili znienawidzone jarzmo i urządzili swoim stwórcom rzeź. Do dzisiaj zresztą czarnowłosi żeglarze z Connei byli bodaj jedynym ludem, który zamiast podziwiać legendarne dziedzictwo krwi Vergów, miał je w głębokiej pogardzie. Być może właśnie dlatego żaden z Synów Vaissy dotąd nie skusił się na salyańską urodę Arisi. Po prawdzie mało który w ogóle się tutaj zapuszczał.
CZYTASZ
Oleander
FantasyDecyzja, by pomóc zbiegowi ukryć się przed pościgiem, była pierwszym błędem, jaki Arisi popełniła tamtej nocy. Drugim był sprzeciw wobec mężczyzny, który sprzeciwu nie uznawał. Trzecim - chęć ocalenia niewinnej duszy. Za wszystkie przyszło jej zapła...