Prolog

553 15 8
                                    

Dallas, siedem lat temu

Właśnie wyszedłem z banku w pełne słońce, które już o dziewiątej rano ostro dawało do wiwatu. Uwielbiam ciepło i nie wyobrażam sobie mieszkania w innej części globu. W grę wchodzą ewentualnie rejony podzwrotnikowe i równikowe, jakaś Brazylia na przykład. Dawno nie byłem na karnawale w Rio.

Kocham biurokrację w Stanach. Dostałem gigantyczny przelew za swoją ostatnią kampanię dla jednej z czołowych marek odzieży sportowej, ale pracownik nie mógł zatwierdzić wpływu, dopóki osobiście nie potwierdziłem, że to planowana transakcja.

Zrozumiałbym, gdyby był to pierwszy raz, kiedy dostaję taką flotę na konto. Ale nie. Od prawie dekady jestem jednym z najlepszych bokserów na świecie, a za tym idą ogromne pieniądze.

Za tydzień ma się odbyć benefis jednego z moich kolegów po rękawicy, które będzie połączone z galą dobroczynną. Środki mają zostać przeznaczone na zbudowanie domów opieki dla dzieci porzuconych, z patologicznych środowisk i sierot. Gdy tylko się dowiedziałem o celu zbiórki, z miejsca przelałem na konto organizacji siedmiocyfrową kwotę. Wielu bokserów, których znam, wywodzi się właśnie z takich środowisk, albo podobne historie ma za sobą.

Od kiedy prowadzę swoją akademię bokserską dla dzieciaków zdałem sobie sprawę ze skali nieszczęścia w tym mieście. Już po kwartale musiałem zatrudnić trzech trenerów, a zajęcia prowadzić w kilku grupach, bo liczba chętnych przerosła moje założenia. I były to głównie dzieciaki, które przez te kilka lat życia doświadczyły więcej syfu, niż niejeden dorosły.

Dostałem esemesa od mojego starszego brata, w którym przypominał mi o zbliżającej się rocznicy rodziców. Jak zwykle o niej zapomniałem. Nie wiem, czy gdyby nie moje rodzeństwo, to czy pamiętałbym o własnych urodzinach.

Zacząłem szukać lotu do Waszyngtonu, żeby zjawić się na tej uroczystości, gdy nagle ktoś na mnie wpadł.

Była to kobieta, na tyle drobna, że mógłbym ją całą objąć jednym ramieniem. Była też szybka, bo wymknęła się spod mojej ręki i ruszyła przed siebie. Kilka kroków ode mnie, tak jakby chciała zachować bezpieczny dystans, odwróciła się. Był to delikatny obrót, na tyle nieznaczny, że nie widziałem nic poza małym nosem i czerwonymi jak krew, pełnymi ustami, które poruszyły się i wyszło z nich krótkie przepraszam.

Ta kobieta była piękna, choć nawet nie widziałem jej twarzy. Drobna, z długimi, zgrabnymi nogami otulonymi w jakieś dziwaczne buty. Ale najbardziej skupiłem się na włosach. Długie do pasa, kręcone, w kolorze czekolady z jakimiś ciepłymi refleksami, może rudymi? Nie wiem, bo po kilku sekundach kobieta zniknęła za rogiem, ale w moich myślach panowała niczym królowa przez kolejne tygodnie.

Nie potrafiłem o niej zapomnieć. Widziałem ją kilka sekund, ale tyle wystarczyło, żeby moja samokontrola poszła w pizdu. Czy byłem zdesperowany i łapałem się wszystkiego, byle tylko ją odnaleźć?

Tak.

Czy poprosiłem mojego agenta, żeby postarał się wykupić nagrania z miejskiego monitoringu, żebym jeszcze raz mógł ją zobaczyć?

Również tak.

Dostałem nagranie kilka godzin po telefonie do agenta. Kosztowało mnie małą fortunę, ale byłem w takim stanie, że pieniądze były ostatnim, o czym myślałem.

Jednak zawiodłem się. Bo kobieta, która zapadła w mojej pamięci pojawiła się tylko na dwóch nagraniach. I na każdym z ujęć twarz ma zwróconą w taki sposób, że jej nie widać. Jednak mam nadzieję, że kiedyś odnajdę tę kobietę i będę mógł z nią porozmawiać. Czuję, że ma w sobie coś, co uratuje mnie przed samym sobą.

Na razie jednak będzie musiała mi wystarczyć wizyta w salonie tatuażu.

EvansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz