PIĘĆ LAT WCZEŚNIEJ
Loc szedł uliczkami miasta w nieokreślonym kierunku. Nie lubił się nudzić. Jednak, kiedy nikt nie znalazł mu zadań do wykonania, czuł się tak jak teraz. Bezużyteczny.
- Patrz jak chodzisz! - wrzasnął na niego mężczyzna w czerwonym stroju. Loc nie podniósł nawet wzroku i poszedł dalej, mijając kolejnych ludzi.
Większość odwracała wzrok od złodziei. Brudnych, chudych chłopców, którzy nie mieli domów i jedyne co mogli robić to kraść. To byli złodzieje z Ristbron. On nie był tego rodzaju złodziejem, a właściwie w ogóle nie powiedziałby, że był złodziejem. Z czysto formalnego punktu widzenia, był istotnym wysoko postawionym dziedzicem rodu. Piątym w kolejności. Bracia nie mogli się pogodzić, który z nich ma dziedziczyć majątek po ojcu. On miał ich gdzieś.
Nie chciał życia uprzywilejowanej persony. A przynajmniej na razie go nie pragnął. Wystarczyło mu wymykanie się dniami i nocami, przebieranie się w wytarte ubrania, wspinanie się po ścianach budynków. Ale najbardziej kochał to, że nie musiał chodzić wyprostowany, odpowiadać na pytania i spełniać wymagania ojca. To właśnie od tego był wolny. Od bycia tym, kim powinien być.
Kolejna uliczka, okazała się być jedną z bardziej ruchliwych, choć wąskich. Kilkoro sprzedawców liczyło w dłoniach pieniądze. Klienci przeciskali się obok siebie, gwar był niesamowity. Tam właśnie wszedł Loc.
Minął pierwsze trzy stragany, wdychając zapachy owoców i warzyw z różnych stron. Ludzie wzdrygali się na jego widok, ale on nic sobie z tego nie robił. Poczuł jak ktoś łapie go mocno za rękę. W pierwszej chwili chciał się wyrwać i krzyknąć o pomoc, ale zdał sobie sprawę, że żaden złodziej nie liczy na pomoc.
- Twój ojciec nie będzie zadowolony - odezwał się porucznik Treck - Zdajesz sobie z tego sprawę?
Loc udał, że opadają mu ramiona. W pierwszej chwili nie zauważył wysłannika ojca. Był ubrany jak zwykły sprzedawca! Do tego normalnie też wyglądał na zwykłego. Nie miał żadnych specjalnych cech. Nic szczególnego w wyglądzie, a kiedy jest się niskim, jak Loc, nie zadziera się głowy do góry, żeby spojrzeć na twarz człowieka obok.
- Nie możesz mnie zostawić? - zapytał cicho, nie chcąc zwracać na siebie uwagi ludzi. - Tylko tym razem. Proszę.
- Wiesz, że jutro musisz być gotowy - porucznik pokręcił głową na boki.
- Zaczynasz mówić jak ojciec - Loc szarpnął się nagle i wyrwał dłoń z uścisku.
Biegł przed siebie, nie odwracając się. Mężczyzna nawet nie krzyknął. Loc usłyszał tylko ciche przekleństwo. Jeśli lord wysłał za nim porucznika to był zły. Oby tylko zły. Chłopiec stanął na skrzyżowaniu dwóch uliczek. Dyszał ciężko, ale nie chciał się zatrzymywać na długo. Porucznik będzie go szukał do puki nie znajdzie.
Jeszcze chwila i będzie u Marcy.
Minął kilka straganów na prawo od wielkiego dziedzińca. Przebiegł kilka alejek uciekając przed złodziejami i stanął przed starą kamienicą. Nie wahając się wszedł po kilku schodkach, otworzył drewniane drzwi i znalazł się w przytulnym wnętrzu.
- Uciekałeś - usłyszał z miejsca przy regałach na książki.
- Trochę ciężko się do ciebie dostać, Marcy - odpowiedział chłopiec, podchodząc do kobiety, stojącej przy regale.
Marcy lekko uniosła ciemną brew. Kręcone ciemne włosy miała tym razem spięte w warkocz. Była ładna, według Loca. W młodości zapewne wielu zabiegało o jej względy. Była w średnim wieku, miała lekko opaloną skórę, ciemne oczy i ubierała się we wszystkie kolory, jakie mogła znaleźć. Dziś miała na sobie jaskrawożółtą bluzkę ze zdobieniami i ciemniejszą, czerwoną spódnicę.
- Nie mogę mieszkać w centrum miasta - powiedziała, zerkając na niego. - Bo dowiedzieliby się gdzie przychodzisz.
To teoretycznie nie był dobry powód. Otworzył usta, żeby powiedzieć jej dlaczego tak się spieszył, ale zamknął je w ostatniej chwili.
- No cóż. Nie ważne. Chcesz się napić herbaty? - zapytała.
Marcy zawsze miała herbatę. Zawsze. Kiedyś Loc zapytał ją skąd tyle jej bierze. Odpowiedziała, że jeśli kiedyś wysłucha jej historii, to mu wyjaśni. Loc w zasadzie miał wiele czasu na słuchanie opowieści. Ciekawiły go i nie męczyły wzroku, jak książki. Gdyby jeszcze umiał płynnie czytać, byłoby lepiej.
- Poproszę - powiedział z przyzwyczajenia, choć tym razem był spragniony.
Marcy uśmiechnęła się lekko i odeszła w głąb mieszkania.
Loc odetchnął głęboko. Tutaj był bezpieczny. W pokoju było ciemno, przez zasłonięte firanami okna. Cztery różne fotele, stały przy niepasującym do nich stole. Loc usiadł na jednym z nich, zapadając się w jego obiciu. Spojrzał na regał z książkami. Zawsze zastanawiał się co Marcy czytuje. Jednak grzbiety były powycierane od używania, więc tytułów nie było widać.
- Co tak milczysz? - zapytała Marcy, stawiając dwa kubki na stole. - Zawsze jesteś wygadany.
- Porucznik ojca mnie widział. - odparł Loc i spóścił wzrok. - Upiera się, że muszę siedzieć w domu i szykować się na jutrzejsze przyjęcie.
- Twierdzi tak porucznik, czy twój ojciec?
- Obaj! - Loc podniósł na kobietę błagalne spojrzenie. - Proszę, nie donoś nikomu, że u ciebie jestem.
Marcy uśmiechnęła się.
- Loc jesteś jedyną osobą, która mnie odwiedza. Do tego jedyną, która potrafi słuchać moich opowieści.
Chłopiec usmiechnął się pod nosem.
- Mama mówi, że nie powinienem się wymykać z domu. Twierdzi, że zadaję się ze złodziejami.
- To źle? Złodzieje to tylko dzieci, które nie nauczyły się pracować. Co innego mordercy...
- Opowiesz mi historię? - zapytał nagle się ożywiając.
Kobieta wzięła łyk herbaty. Uśmiechnęła się i wygodniej usiadła w fotelu.
- To nie jest historia na dziś... - mówiła w zamyśleniu. - Na tą jesteś za młody... o! Mam. Hanlarze z Norcristu.
- Słyszałem to już trzy razy! - westchnął Loc. - Nie mogę posłuchać twojej historii? Proooszę...
Marcy odetchnęła głęboko.
- Musisz coś wiedzieć, Loc. To co ci opowiem, będzie moją historią. Moją i tylko moją. Życie nie zawsze jest łatwe i sprawiedliwe. Wiesz o tym, więc uważam, że jesteś gotowy żeby tej historii posłuchać. Ale mam jeden warunek.
- Nie zadawać pytań? Przecież powtarzasz to...
- Nie mów nikomu o tym co ci powiem. Mogliby... coś źle zrozumieć.
- Kto?
- Ludzie. Inni. Wszyscy.
Loc przechylił głowę na bok.
- Dobrze.
Marcy uśmiechnęła się.
- Więc zaczęło się od tego, że urodziłam się w pewnej wiosce. Małej. Znałam wszystkich. Aż przyszła zaraza i pożarła wszystkich oprócz mnie. Przeprowadziłam się tutaj. Koniec.
Loc patrzył na nią zirytowany.
Marcy się roześmiała.
- Za każdym razem kiedy robisz tą minę, przypominasz mi swojego ojca.
Loc zmarszczył brwi i się roześmiał. Jego ojciec nigdy nie okazywał tylu emocji na raz.
- Idź już - powiedziała Marcy, kiedy oboje ochłonęli. - Twój ojciec będzie zły.
Loc powoli pokiwał głową i wypił herbatę w dwóch łykach. Kiedy miał wychodzić, zatrzymał się. Odwrócił się i podbiegł do Marcy. Przytulił ją tak mocno jak potrafił.
- Dusisz! - usłyszał.
Puścił kobietę, która śmiała się i bujała na krześle.
Kiedy wyszedł, śmiech ucichł. Ulice były zatłoczone. Loc dotarł do swojego domu późno. Dopiero pod drzwiami uświadomił sobie, że nie wie skąd Marcy zna jego ojca.
CZYTASZ
Handlarka Wspomnień
Fantasy- Opowiesz mi historię? - zapytał. - Była nas piątka. Teraz nie ma nikogo.