Po nitce do Krukonki

6.4K 508 1.4K
                                    

Gdzie kota nie ma, tam myszy harcują.

Harry'ego Pottera nie było w domu, a więc troje jego dzieci zebrało się w pokoju najstarszego z nich, Jamesa, na konspiracyjne spotkanie w sprawie zbliżających się urodzin ich ojca. Dla pewności, że nie usłyszy ich nawet obecna w domu matka, wyszli na balkon otulony ciepłym, lipcowym powietrzem, mimo że zachodziło już słońce.

James stał nonszalancko oparty o drewnianą barierkę z jak zwykle zmierzwionymi włosami, podczas gdy jego młodszy brat i siostra patrzyli na niego z naprzeciwka.

- Dobra, James, powtórzmy to sobie - zaczął Albus, na co starszy natychmiast przewrócił oczami.

- Albus, czy ty mnie masz za idiotę?

Na te słowa Lily z trudem powstrzymała się od napomknięcia, że ich obu miała za idiotów.

- Po prostu chcę, żeby ta niespodzianka wyszła, tak?

- Ale tu nie ma co powtarzać, Albus. - Lily westchnęła głęboko, kręcąc głową sama do siebie. - James zamówi jutro tort, odbierze prezent, schowa u Syriusza i tyle.

Najstarszy przejechał dłonią przez swoje włosy, mierzwiąc je jeszcze bardziej.

- Oczywiście, że wszystko zrobi James, bo kto inny...

- No akurat ty jedyny z nas możesz używać magii! - Lily zdzieliła go w ramię, przez co chłopak prawie podskoczył.

- Hej, no za co to!

- Za głupoty. - Lily założyła ręce na piersi.

- No przestańcie oboje, żartuję sobie tylko. - James westchnął, ponownie się opierając. - Przecież wszystko załatwię, nie zawalę sprawy dla taty. Tylko dobrze mnie kryjcie.

- A o to się nie martw, łatwizna - stwierdził Albus, na co James i Lily wymienili sceptyczne spojrzenia. Mimo wszystko, James pokładał większe nadzieje w swojej czternastoletniej siostrze niż w szesnastoletnim bracie.

- Jak coś, to od jutra mamy jeszcze cały tydzień do jego urodzin, więc potencjalne katastrofy będzie dało się naprawić. Chociaż oczywiście żadnej katastrofy nie będzie - zapowiedział James, pewien, że kolejny dzień pójdzie mu zgodnie z planem.

🧶

- Dziękujemy i zapraszamy ponownie!

Herbaciarnia Llian Diggory niemalże zawsze była pełna klientów. Nie inaczej było w dni takie jak tamten, gdy żar lał się z nieba od rana, a liczni czarodzieje w Hogsmeade przychodzili tam na lody bądź herbatę mrożoną.

Anthea Diggory, choć nie była tam klientką, a sprzedawczynią, również nieustannie popijała herbatę z kilkoma kostkami lodu, czując, że mogłaby się za moment roztopić pod różowym fartuchem, nawet jeśli pomieszczenie było chłodzone.

Wykorzystując to, że na razie żaden klient nie zbliżał się do lady, Anthea oparła się o ścianę w różowo-białe pasy i wzięła głęboki wdech, poprawiając swoje okrągłe, trochę spłaszczone okulary. Nie odpoczywała w ten sposób dłużej, niż kilka sekund, gdy otworzyły się potężne drzwi po jej prawej, a z kuchni wyłoniła się kobieta w zwiewnej sukience.

- I jak tam, skarbie? Dajesz radę?

Na dźwięk głosu swojej matki Anthea wyprostowała się prędko, jednocześnie poprawiając fartuch. Obie dzieliły tylko kolor włosów, jakim był ciemny brąz, jednak poza tym dziewczyna w ogóle nie przypominała rodzicielki, odziedziczywszy większość genów po ojcu.

- Daję, chociaż ruch jest spory. Wszyscy przychodzą po lody.

- No... - Llian westchnęła głęboko. - Ale nic dziwnego w taką pogodę.

Po nitce do Krukonki • James II PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz