Tamtej nocy koszmary z wyjątkową intensywnością spędzały mu sen z powiek.
Obrazy świadectwa okrucieństwa ich wrogów przewijały się przez jego umysł niczym film poklatkowy. Sekunda za sekundą, coraz wyraźniej dostrzec mógł poziom niebezpieczeństwa, jakie nieśli ze sobą Zbawcy. Ich ingerencja w życie mniejszych społeczności, wynikająca z ich najazdów nauczka, która nie była niczym innym, jak po prostu publiczną egzekucją któregoś z członków grupy.
Sens słów Jezusa dotarł do niego z całą swoją powagą, której myśliwy wcześniej nie dostrzegał. Bagatelizował tę sprawę, nie doszukiwał się drugiego dna, nie docenił możliwości nowego wroga. Ocenił go przez pryzmat przeciwników, z którymi mieli już do tej pory do czynienia i którzy zawsze kończyli na przegranej pozycji. Naiwnie założył, że tym razem sytuacja również zaprezentuje się w ten sposób.
Oh, jak bardzo się mylił.
Przejechał knykciami po policzku dziewczyny w delikatnym, czułym geście. Riley spała na boku, z głową wtuloną w poduszkę, i włosami rozsypanymi po tej stronie łóżka, która od kilku minut była już pusta. Zadbał o to, aby się nie zbudziła, gdy po cichu wyślizgnął się spod kołdry i uwolnił z ramion oplatających jego tors. Dużo kosztowało go zostawienie jej tam, zwłaszcza gdy odsunął od siebie śpiącą dziewczynę, a z jej gardła wydostał się zduszony odgłos niezadowolenia. Tamtej nocy nie odsuwała się od niego nawet na chwilę.
Westchnął cicho, studiując jej spokojną, zrelaksowaną twarz. Gdy spała, sprawiała wrażenie tak bardzo niewinnej i kruchej, ale również zupełnie odpornej na wszystkie problemy, z którymi borykali się na porządku dziennym. Te kilka godzin w zaciszu ich sypialni, w krainie snów, pozwalało jej zaznać choć odrobiny spokoju i naprawdę odpocząć. Daryl wiedział, że przez pewien czas koszmary nawiedzały ją niemal każdej nocy. W obozie w kamieniołomie, na farmie, nawet w więzieniu... Wiedział, jak długo musiała walczyć z własnymi demonami pod osłoną nocy. I z ulgą przyjmował fakt, że choć teraz zamknięcie powiek przynosiło jej ukojenie.
Dla niego sny nie były niczym innym, jak tylko ponownym przeżywaniem tego, czego doświadczać musiał za dnia. Wszystko jednak było o wiele bardziej szczegółowe i oferowało mu zdecydowanie intensywniejszą wersję wydarzeń. Koszmary zdradzały inne wersje wydarzeń, te, które napędzone jego wewnętrznymi lękami, urzeczywistniały jego najgorsze obawy. Śmierć tych ludzi, którzy napędzali go do działania. Tych, dzięki którym czuł, że ma po co wstawać każdego kolejnego dnia. Tych, na których mu zależało. Tych, których kochał.
Odgarnął z czoła Riley niesforny kosmyk i zapatrzył się na czerwoną linię okalającą fragment jej skroni. Coś gryzło go od środka. Przytrzymywało w miejscu, zmuszało do opóźnienia momentu jego wyjścia, a może nawet... zrezygnowania z niego. Im dłużej tam siedział i na nią patrzył, tym trudniej przychodziło mu włączyć w życie podjętą zeszłego dnia decyzję. Zegarek na szafce nocnej wskazywał piątą czterdzieści osiem. Powinien już dawno temu być w drodze... Powinien znaleźć się na zewnątrz już w chwili, w której wzeszło słońce. Nie chciał przecież tracić dnia.