Pięć dni później karawana dotarła do Keret, jednego z ważniejszych powietrznych portów kupieckich w Republice Sedeny, znajdującym się na południu kraju. Większość nacji Pangeeru nazywało miasto Wrotami Północy, ponieważ to właśnie stąd wyruszały lądowe oraz powietrzne szlaki na północ, aż do niewielkiego górskiego królestwa krasnoludów znajdującego się na Wyżynie Odderu, graniczącego z Nieprzebytą Pustką. Miastem zarządzał zwykle jeden z lokalnych baronów, wybierany przez senat Republiki, na okres dziesięciu lat. Zdarzało się jednak, że czasem to stanowisko wpadało w ręce kogoś możnego, ale pochodzącego spoza ojczystej ziemi Sedeńczyków. Zawsze miało to wymiar czysto polityczny, mający pokazać otwartość rządzących oraz mieszkańców tego państwa, na inne nacje oraz rasy.
Tak było tym razem, bowiem zarządcą Keret był baron Ambroży von Kinstel, krasnoludzki metalurg pochodzący z Menes, stolicy Osekalu, zwanego częściej Królestwem Pogranicza. Było to państwo rozciągające się od wschodniego krańca Oceanu Kernyjskiego, aż po jego drugi brzeg na zachodzie, zaś na południu graniczące z Oceanem Wewnętrznym. Tym samym stanowiło jeden z kluczowych punktów na mapie świata, nieraz dyktując jego porządek na arenie międzynarodowej. Jedynie elfy z Edenu potrafiły od czasu do czasu narzucić swe zdanie władcom Menes, bowiem to na ich terenie istniały największe złoża różnych paliw kopalnych, od których przemysł ludzi oraz krasnoludów był wręcz uzależniony. Jak łatwo się domyślić nieraz budziło to poważne tarcia, jednak Karla kompletnie one nie interesowały, tak jak cała polityka.
Jego wyprawa do Martwej Ziemi była na szczęście krótka, choć burzliwa, o czym nie omieszkał ciągle wspominać Feliksowi.
- To było autentycznie... fascynujące. Przerażające również, ale mówię ci stary...
- Tak, wiem. Słucham tej śpiewki niemal od tygodnia – mruknął Feliks sącząc ciemne, mocne piwo z cynowego kufla.
Wyprawa Karla na drugą stronę była krótka, bowiem trwała raptem dwa kwadranse. Wystarczyło to jednak, aby wraz z elfką najedli się strachu, gdy do ich uszu dobiegły dziwne zwierzęce odgłosy przypominające powarkiwania ogromnych psów. Nie wiedzieli co obserwowało ich spomiędzy martwych drzew, a po kilku próbach i szybkim przemieszczeniu się w bardziej bezpieczne miejsce, gdzie mogli salwować się ucieczką, udało im się powrócić do ich świata. Od tamtego momentu, Karl przeżywał co chwilę to wydarzenie, zamęczając nim Feliksa.
Po skończonej pracy większość członków wędrownej karawany, która danego wieczora miała wychodne, kierowała swe kroki ku lokalnym szynkom oraz tawernom, gdzie nieraz szybko przepuszczali zarobione pieniądze. Karl i Feliks tradycyjnie zawędrowali do Zgubionej Podkowy, chyba jedynego porządnego, jak na te warunki, i cieszącego się dobrą reputacją szynku w dzielnicy Henren, który w przeciwieństwie do wielu innych lokali oferował kobiece lub męskie towarzystwo na stosunkowo wysokim poziomie. Oczywiście za równie stosowną opłatą. Miejscem zarządzał stary krasnoludzki Sedeńczyk, mający na karku ponad cztery stulecia. Chyba nikt na całym kontynencie nie wiedział jak ów karczmarz naprawdę miał na imię. Lokalni mieszkańcy zwali go Loka. Starsze krasnoludy z Menes i innych miast z centrum kontynentu, wołały na niego Korwan Miedzianobrody, choć jego włosy już dawno pokryła siwizna, jedynie w okolicy ust ubarwiona na żółto za sprawą tytoniu, który karczmarz żuł namiętnie. Inni wołali go jeszcze inaczej. Karl i Feliks, podobnie jak większość członków ich karawany, poprzestali przy jego lokalnym imieniu, które krasnolud zdawał się najbardziej lubić.
Loka podszedł do nich, stawiając na długiej ławie, przy której siedzieli od blisko godziny wraz z innymi biesiadnikami, dwie drewniane miski z parującym jedzeniem.
- Specjalność zakładu – powiedział gromkim, niskim głosem karczmarz, z ustami pełnymi liśćmi wysuszonego tytoniu. Jego długa broda, zapleciona była w trzy warkocze, połączone ze sobą złotymi pierścieniami, podobnie jak włosy za prawym uchem. Ogromny, niegdyś zapewne biały, dziś brudny i szary, fartuch zasłaniał większość jego masywnej, krępej sylwetki z bujnie owłosionym torsem, choć każdy wiedział, że garderoba Loki jest raczej monotonna. Wysokie buty na solidnych obcasach dodających mu kilkanaście centymetrów wzrostu, spodnie z garbowanej skóry i lniana koszula, która zapewne z rzadka widziała mydło. Podobnie jak jej właściciel.
CZYTASZ
Pieśń chrustu i płomienia, tom 1
FantasyJest to fragment powstającej książki fantasy, będącej z jednej strony klasycznym heroic fantasy, z drugiej naśmiewającej się z wszelkiej maści trendów, hejterów, stereotypów i tak dalej. Świat o nazwie Pangeer nawiedziła wiele stuleci wcześniej kata...