The Vampire (DESTIEL ONE-SHOT) - part 1

476 41 22
                                    

Shot zostanie wstawiony w dwóch częściach, pierwsza z nich to koniec osiemnastego wieku, natomiast druga czasy współczesne a nawet bardzo aktualne bo poczciwy rok 2022 (nie wstawiam ich naraz, drugiej części wypatrujcie wkrótce)

*na potrzebę historii wymyśliłam sobie dla Casa nowe nazwisko :D

Rok 1792

okolice Hillsborough, New Hampshire

W zapadającym zmroku koło luksusowej karocy podskoczyło na wystającym kamieniu, wieczorna mgła osiadła nisko nad gruntem, zbliżał się listopad – zeschnięte liście na mijanych gałęziach pozwijały się, pomarszczyły i poskręcały. Castiel lubił podróżować karocą, zabudowanym powozem, szczególnie, gdy na zewnątrz panował ziąb, a w środku przyjemne ciepło, pluszowe fotele były wygodne. Tak. Lubił podróżować powozem. Tym razem towarzyszyła mu jednak zaduma, zimna i przygnębiająca jak ta późno-październikowa aura; zmarł mu ojciec. Powozem zaprzęgniętym w dwa postawne konie wracał do domu, z miasta, gdzie pożegnał go w szpitalu na zawsze.

Stary pan Marshall był schorowany i spodziewano się, że umrze, Castiel wiedział o tym od dawna – jego śmierć nie wywołała odczucia szoku, ani nawet straty. Wszystkiemu, co aktualnie czuł, bliżej było do melancholii niż rozpaczy. Nie rozpaczał. Nie uronił łzy. Miał pięciu starszych braci, był szósty, najmłodszy. Matka zmarła przy porodzie. Ojciec był stary odkąd pamiętał.

Schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza złoty zegarek kieszonkowy, należał do niego. Do ojca. Prócz nazwiska stanowił teraz jedyne, co mu jeszcze po nim zostało, w szpitalu w mieście na ostatnie pożegnanie stawił się poza nim tylko Michael. Lucyfer pielęgnował konflikt ze swym staruszkiem do ostatniego dnia i skrupulatnie dbał, by nikt o nim nie zapomniał, Gabriel wyjechał do Europy, Raphael i Bartholomew? Nigdy nie mieli czasu, zawsze było coś ważniejszego. Ważniejszego, niż ich ojciec zamykający oczy po raz ostatni. Cas był do tego przyzwyczajony, ta sytuacja nie odbiegała od normy. Nie pojawiali się nigdy, nigdzie. Dumnie obnosili się z nazwiskiem „Marshall", jakby zawsze należało tylko do nich.

Westchnął, wolno zmierzając karocą przez las. Końskie kopyta równo odbijające się od twardej ziemi usypiały, oparł głowę o pluszowy zagłówek i przymknął powieki, z pewnością pojadą przez przynajmniej całą następną godzinę. To dobra pora na drzemkę. Przymknął powieki, oczyścił umysł...

Szarpnęło, gwałtownie. Powóz zatrzymał się, odsunąwszy zasłaniającą okna kotarę Castiel wyjrzał na zewnątrz, wyjechali z lasu na polanę, przed nimi rozciągała się dalsza część puszczy, ta otwarta przestrzeń była chwilowa. Po prawej wznosiło się smętnie samotne drzewo o poskręcanych konarach.

Brad? – zawołał, na swego woźnicę, od strony kozła dobiegła w odpowiedzi głucha cisza. Jeden z koni zarżał cicho, parsknął. – Brad!

Chwila zawahania. Nacisnął klamkę, otworzył drzwiczki i wysiadł, zeskoczył z powozu na twardą, kamienistą nawierzchnię drogi.

Z każdą minutą ściemniało się, niebo zaciągnięte chmurami przyśpieszało proces zapadnięcia nocy, nie dając na przeciągnięcie jasnego dnia szansy. Castiel obszedł powóz, na koźle nie zastał nikogo, konie pozostawiono samym sobie, podobnie jak jego, w samym środku szczerego pola. Gdzie podział się ten pryk Brad, do cholery? Co się stało!

Poczuł jeszcze jedno szarpnięcie, ktoś pociągnął go do tyłu, zdarł z niego płaszcz; dwóch zbójów odzianych we względnie bogate, a jednak spłowiałe, zużyte stroje pochwyciło go, te ubrania nie należały do nich. Komuś je ukradli, od tamtej pory minąć musiało sporo czasu. Śmierdzieli, jakby nie kąpali się pół roku, ubrania na pewno nie zmieniali tak samo. Ohyda. To obrzydliwe. Trzeci z nich, ten, który ściągnął mu płaszcz, przystanął mu z nim przed nosem, przetrząsając kieszenie.

The Vampire (DESTIEL ONE-SHOT)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz