Pół godziny!!! Wystarczyło mu zaledwie pół godziny, aby przewrócić do góry nogami całą wioskę! Trzeba było mu naprawdę pogratulować takiego tupetu i sprytu! Uczniowie GusuLan i innych sekt pomagali już mieszkańcom wioski zaganiać zwierzęta, które uciekły w całym tym chaosie, zbierali rozrzucone warzywa i przetwory porozrzucane po alejach ze straganów. Starcy nie ukrywali względem nich swojej wdzięczności za otrzymaną pomoc. Nawet Jin Ling pomagał przy naprawianiu prowizorycznych zadaszeń nad ulicami. Wszyscy ciężko pracowali, a ich myśli zaprzątała tylko jedna myśl "Pieprzony patriarcha!".
Sizhui już od dłuższego czasu próbował odnaleźć Hanguang-Juna, niestety do tej pory bez skutku. Zaczynał pomału panikować. Przecież to wszystko nie powinno mieć w ogóle miejsca, jakim cudem Wei Wuxian miał odwagę to wszystko zrobić mając nad swoimi głowami najwyżej postawione w hierarchii osoby z GusuLan i YunmengJiang! Czyżby Jabłuszko za mocno go kopnęło i wszystko mu się we łbie poprzewracało już do reszty? Musiał naprawdę zwariować, innego wytłumaczenia nie było!
Sizhui już nie mógł wytrzymać tej nerwowości, stracił nad sobą panowanie, ruszył biegiem przed siebie nerwowo się rozglądając i wołając mistrza. Przepychał się przez przechodniów na ślepo, pewnie teraz nawet by nie poznał Hanguang-Jun, nawet jakby ten stanął tuż przed nim.
- ...ui...! shui...! Lan Sizhui!!! - mocne uderzenie w oba policzki w końcu sprowadziły go na ziemię i trzeźwiejąc z tego amoku. Jingyi trzymał go za oba policzki wyginając jego twarz na kształt rybki. Był ewidentnie zły na to, że jego brat go całkowicie olewał. - Nareszcie się zatrzymałeś. Wiesz ile cię już wołałem!!
- Wy.. wybacz... nigdzie nie mogę znaleźć Hanguang-Jun, martwię się, że coś mogło mu się stać. - wyjąkał niepewnie. Miał też wyrzuty, że pozwolił się ponieść emocją.
- A myślisz, że po co tyle za tobą się uganiałem? Znaleźliśmy Hanguang-Jun i lidera sekty YunmengJiang - powiedział pewnie Jingyi.
- C-Co... znaleźliście ich oboje!! Gdzie?! Gdzie jest Hanguang-Jun?! - Sizhui doznał niezwykłej ulgi po usłyszeniu tej wiadomości, jednak w myślach się skarcił za to, że tak zwątpił w swojego mistrza.
- Chodź. Są w świątyni. - Jingyi puścił go już całkowicie i ruchem ręki wskazał stronę w którą powinni się udać. Oboje ruszyli do świątyni już znacznie spokojniejsi niż było to wcześniej, nie wiedzieli jednak co sprawiło, że obaj mistrzowie nie byli w stanie zareagować na wygłupy Wei Wuxiana.
Mieli właśnie zrobić kilka ostatnich kroków, na długi schodach prowadzących do świątyni. Już wtedy ujrzeli przed drzwiami stojącego niczym swój własny cień Jin Linga. Zawsze arogancki i pyskaty chłopak, tym razem stał cicho, będąc całym bladym na twarzy. Jak bardzo musi być źle skoro nawet zamknął się rozpieszczony dziedzic z sekty LanlingJIn? - zapytał się w myślach Sizhui.
- Jeśli chcecie tam wejść to na własną odpowiedzialność chłopaki. - wypalił nerwowo na przywitanie Jin Ling, jednak sam wszedł do świątyni zaraz za uczniami z GusuLan.
Sizhui już wszystko zrozumiał co się stało, momentalnie zapragnął się odwrócić na pięcie i pójść w ślady Wei Wuxiana. Sam by dał teraz dyla na koniec świata. Cała świątynia w środku była zrujnowana, dekoracje potargane i poprzewracane, kwiaty były zniszczone, nie dało się też pominąć potłuczonych dzbanów po alkoholu i śladów po mieczach na drewnianych ścianach i belkach budynku. Na środku sali stał oczywiście przywrócony stolik,a dokoła niego wcześniej wspomniany trunek. jednak gdy spojrzało się odrobinę dalej można było dostrzec fioletowe szaty Jiang Chenga, leżącego na ziemi w kałuży alkoholu i do tego powykrzywianego w zabanej pozie. Jednak nikomu nie było do śmiechu z tego powodu, wystarczyło tylko spojrzeć na purpurową twarz lidera, by samemu zachciało się zakopać pod ziemią i przeczekać tam najbliższą dekadę. Jiang Cheng był całkowicie sparaliżowany zaklęciem z sekty GusuLan, co mogło świadczyć tylko o tym, że rzucił je na niego Hanguang-Jun.
Lan Wangji natomiast stał spokojnie przy jednym z filarów świątyni, a dwóch uczniów z Gusu w desperacji coś majstrowali przy nim. Sizhui uradowany podbiegł do nich, aby przywitać się z mistrzem i zapewnić im dodatkową pomoc w razie jakiś problemów. Gdy tylko podszedł bliżej jego oczom ukazał się cały problem jaki miał miejsce. Hanguang-Jun miał związane ręce dookoła filaru i sam nie był w stanie ich uwolnić. Biała wstążka była mocno zaciśnięta wokół jego przegubów w skomplikowane pętle, dwójka uczniów musi się sporo natrudzić, aby to rozwiązać.
Ale dlaczego zamiast tego po prostu jej nie przetną? - pomyślał Sizhui. - Zaraz, zaraz, zaraz. biała wstążka? - Robiąc coraz większe oczy spojrzał na czoło Hanguang-Jun, momentalnie poczuł, że robi mu się słabo.
Lan Wangji spojrzał na niego z miną która nic nie wyrażała i zapytał.
- Gdzie jest Wei Wuxian?
Sizhui zrobiło się sucho w gardle.
- Uciekł, Hanguang-Jun. Zrobił niesamowity rozgardiasz w całej wsi i uciekł na Jabłuszku. - z każdym wypowiedzianym słowem Sizhui coraz bardziej kulił się w sobie, jakby to on był sprawcą całej tej sytuacji. Lan Wangji nic nie odpowiedział, czekał tylko cierpliwie, aż chłopcy uporają się z jego wstążką. Jednak Jiang Cheng, cały aż drżał na te wieści z wściekłości. Jego złość była na tyle silna, że zerwała zaklęcie milczenia wydobywając na światło dzienne jego krzyki i soczyste przekleństwa.
- Lan Wangji, miałeś go pilnować do kurwy nędzy! Jeszcze dobrze nie ucichła sprawa z QingheNie, a on już sieje zamęt! Przysięgam, że jak go dorwę to drugi raz się już nie odrodzi!!! Do tego nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, hee?!
Ach, czyli to Hanguang-Jun rucił na niego zaklęcie milczenia - też bym pewnie to zrobił, żeby nie wysłuchiwać tych wszystkich wrzasków.
- Nie musisz się przejmować Jiang Cheng. Tym razem przyjmij jednak moje przeprosiny i pozwól, że sam doprowadzę do porządku Wei Wuxiana - ostatnie słowa padły z niespotykaną u Hanguang-Jun, srogością i nutką irytacji, nie było co do tego wątpliwości, że patriarcha Yiling wyczerpał jego cierpliwość.
Jiang Cheng wciąż leżąc na ziemi zamrugał zszokowany i zapytał.
- Chcesz może psa? - na te słowa Lan Wangji spojrzał znacząco na swojego rozmówcę. Ich nić porozumienia obrała jednoznaczny tor myślenia, nie pozostawiając żadnych wątpliwości i złudzeń.
***