×Prolog×

64 29 11
                                    

           "Morderstwo w biały dzień"

Toby był zwyczajnym, cichym dzieckiem, nie sprawiał żadnych problemów ani za bardzo nie wychylał się od reszty rówieśników. Chłopcowi marzyło się zostać rozpoznawalnym na skalę światową gitarzystą, lecz los miał dla niego nieco inne plany. Tuż przed świętem zmarłych zdarzył się okropny incydent, który już na zawsze pozostawił w umyśle chłopca ślad. Ślad ten przypominał ranę. Rana ta się nie goi, ponieważ jest co chwilę rozdrapywana. Czasami jest dosypywana tam sól, by chłopiec czuł ból, czuł że żyje, czuł po co żyje.

27 października 2005 roku, 32-letnia Anna wraz ze swoim 7-letnim synem Tobym szli na pogrzeb bliskiej przyjaciółki kobiety.

Znajomość miasta przez Anne była naprawdę imponująca. Przechadzali się nieuczęszczanymi uliczkami, by nie spóźnić się na uroczystość. W jednej z nich panowała dziwna atmosfera oraz bolący w nos smród. Jednak nawet to nie zmieniło ich trasy. Na ścianach obskurnych bloków widniało wiele graffiti, głoszących wolność.

Skręcając w kolejną alejkę zauważyli zamaskowanego mężczyznę. W ręku trzymał broń palną, palec leżał na spuście. Był gotów strzelić. Obok znajdowały się zwłoki starszej kobiety. Cała pokryta była obrzydliwymi robakami. Smród bolał w nozdrza. Chłopak wzdrygnął zauważywszy tak makabryczny widok.

- Nie ruszajcie się. - rzekł mężczyzna przyglądając nam się bacznie. - Żadnych fałszywych ruchów.

Anna zamarła. Ale mimo wszystko nie dała się ponieść emocjom. Odsunęła syna za swoje plecy. Ten natychmiast się w nią wtulił.

- Połóż na ziemię swoją torebkę i wyłóż wszystko co znajduję się w kieszeniach. - Oznajmił spokojnym głosem.

Kobieta niepewnie zaczęła wypakowywać zawartość swojej szarej kurtki. Mężczyzna zirytowany jej wolnym działaniem wycelował w nią broń. W ułamku sekundy Anna rzuciła się na napastnika.

- UCIEKAJ! - krzyknęła do syna.

Biegł ile miał sił w nogach. Alejki przypominały labirynt bez wyjścia. Nagle rozległ się hałas. To był strzał.
Toby padł na kolana. Czuł nierówny oddech na swoich plecach. Jego garnitur przesiąkł krwią. Czuł, że zaraz padnie. Odwrócił się do oprawcy. Ujrzał jego maskę z bliska. Przypominała maskę kruka. Maska była prześlicznie zdobiona, widać że mało kto by mógł pozwolić sobie na jej zakup. To było ostatnie co zobaczył, zanim mężczyzna wbił mu ostrze w oczy.

Toby obudził się na miękkim materacu, słyszał irytująco głośne pikanie urządzenia w oddali. Próbował wstać, ale kłujący ból w klatce piersiowej mu tego odmawiał. Leżał więc bez ruchu. Po dłuższej chwili zaczął macać wszystkie przedmioty, które miał w zasięgu ręki. Nic nie widział i to go przerażało. Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia. To była kobieta. Prowadziła rozmowę telefoniczną. Po chwili ją zakończyła i podeszła do chłopca.

- Dzień dobry jak się czujesz? - Zapytała przyjemnym głosem. - Boli cię coś?

- Gdzie ja jestem? - Zapytał niepewnie.

- W szpitalu. Zostałeś postrzelony. - Odpowiedziała.

- Ah, a jest tu moja mama? - Spytał kobietę.

- Niestety jej tu nie ma. - Oznajmiła gorzko.

- To gdzie jest? - Uniósł głowę w stronę pielęgniarki.

- Nie żyje. - Odparła cicho.

Chłopca nie poruszyła ta wiadomość. Siedział spokojnie i milczał. Pielęgniarkę zdziwiła reakcją młodzieńca, była pewna że lada chwila wybuchnie płaczem. Lecz ten najwidoczniej zamknął się w sobie. Był tylko 7-latkiem. Kobieta próbowała dowiedzieć się co myślał, chociaż to było niemożliwe. Po chwili opuściła bezszelestnie salę.

Czas mijał wolno, przed Tobym była tylko przerażająca pusta ciemność. Powoli się w nią bezpowrotnie zagłębiał. Jedyne o czym myślał to o mężczyźnie, który zamordował jego rodzicielkę. Był pewny, że to przez niego teraz nie jest w stanie nic zobaczyć.

Wkrótce pojawiła się kolejna pielęgniarka. Jej chód był pewny. Przysiadła się obok chłopca i powoli zaczęła zdejmować przepaskę widniejącą na jego oczach. Poczuł chłód. Kobieta zaczęła przemywać ranę i zgarniać odłamki szkła ze skóry. Gdy tylko chciała ponownie zbliżyć chusteczkę do rany, chłopiec wzdrygnął. To był ból do nie opisywania.

Po chwili Toby mógł już otworzyć oczy. Widział słabo, kolory ze sobą się zlewały, a światła oślepiały. Im dłużej były otwarte, tym bardziej bolało. Co dwie sekundy chłopiec musiał mrugać by bezboleśnie oglądać co się wokół niego dzieje.

- Watpię, że będziesz jeszcze kiedykolwiek widział tak jak wcześniej. - Odparła ciężko.

- Strasznie boli. - Jeknął.

- Wiem, ale musisz wytrzymać. - Powiedziała. - Jesteś silny.

Toby powoli rozejrzał się po pomieszczeniu. Dominowały tu kolory jasne. Po chwili spojrzał na kobietę siedzącą tuż przed nim. Nie był w stanie ujrzeć jej twarzy. Miała rude włosy spięte w koński kucyk. Nosiła biały uniform. Mógł rzecz, że jest naprawdę śliczna, ale nie dorównywała urodzie jego matki, Annie. Wyobrażenie sobie o jej cierpieniu wzbudzały w nim okropne emocje.

Kobieta wyjęła dziwny przedmiot. Była to gigantyczna przepaska, zdobiły ją minimalistyczne kolce i dziwne zapięcia. Była jak wyjęta rodem z horroru. Lekarka powoli zbliżyła urządzenie do twarzy chłopca. Było naprawdę ciężkie. Założyła je i ostrożnie zapięła klamrę.

- Otwórz oczy i opisz co widzisz. - Powiedziała spokojnie.

Chłopiec otworzył oczy i ponownie  rozejrzał się po sali. Jego ciemne włosy zlewały się z czarną opaską. Wprawdzie widział wszystko w kwadracie. Kolory były dużo ciemniejsze niż na żywo. Wszystko wyglądało ponuro. Opaska znacznie ograniczała jego pole widzenia. Mimo wszystko wreszcie był w stanie widzieć.

- Widzę normalnie. - Rzekł - Jest dużo ciemniej, ale widzę.

- To dobrze, cieszę się. - Rzekła. - Na stoliku czeka jedzenie, powinieneś wreszcie coś zjeść.

Wypowiadając te słowa na jej twarzy zagościł uśmiech. Wreszcie Toby mógł ujrzeć wyraźnie jej twarz. Miała niebieskie oczy, wpatrując się w nie można ujrzeć piękny, czysty ocean. A natomiast piegi podkreślały jej typ urody. Po chwili cicho opuściła salę. Na stoliku leżała zupa pomidorowa, a tuż obok niej mała kajzerka. Chłopiec jedynie spojrzał na jedzenie, nie miał ani trochę apetytu. Nurtowała go myśl o przyszłości, co będzie dalej, jak będzie wyglądało życie bez Anny.

Rano, przywitała go ponownie rudowłosa kobieta niosąca śniadanie, była to jajecznica z sokiem pomarańczowym. Wychodząc zabrała ze sobą wczorajszą kolację i zostawiła chłopca samego. Tym razem zmusił się do zjedzenia posiłku. Chociaż połowy. Resztkę jedzenia wyrzucił do śmietnika stojącego tuż przy łóżku.
Po śniadaniu postanowił się zdrzemnąć.

Wieczorem odbył przesłuchanie z komendantem lokalnej policji. Mężczyzna zalewał chłopca nurtem pytań, na które Tony nie potrafił odpowiedzieć. Takimi jak załóżmy wygląd sprawcy. Rozmowa ta mało pomogła w odnalezieniu tożsamości bandyty. Tak naprawdę nigdy nie zostanie przez nich odkryta.

Kolejnego ranka przyszła kobieta, która miała odebrać Tobiego. Była to jego ciocia od strony zmarłego ojca. Nigdy nie widział jej na oczy. Była mężatką z małą córeczką Sydney. Tobiasz był od niej starszy o cztery lata. Od początku jej nie znosił. Spakował rzeczy i ruszył za kobietą. Eliza, bo tak nazywała się jego ciocia była średniego wzrostu. Włosy koloru brązowego sięgały jej aż do piersi. Miała na sobie zieloną sukienkę, która podkreślała jej oczy.

Przed szpitalem stało zaparkowane przez nią auto, w środku czekał już na chłopca wujek Jack. Na tylnym siedzeniu leżał fotelik, a na niej usadzona malutka Sydney. Chłopiec przeczuwał, że nie wpasuje się do tej idealnej rodziny.

Toby nie miał najlepszych stosunków z nowymi rodzicami. W domu ciągle panował krzyk oraz wzajemne wykłócanie się o wszystko. Źródłem tych kłótni między innymi była zarozumiała Sydney. Wszystko zmieniło się gdy chłopiec rozpoczął naukę w liceum. Na 15 urodziny dostał od ojca czerwoną gitarę, o której od zawsze marzył. Uczęszczał regularnie do psychiatry. Toby z ciemno brązowego koloru włosów przefarbował się na niebieski. Taka zmiana miała oznaczyć w życiu chłopca nowy rozdział.

SkazanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz